Выбрать главу

— Ale autyzm to ja — upiera się Chuy. — Nie wiem, jak to będzie stać się kimś innym, którego teraz nie ma. Muszę zacząć od początku, od dziecka, i ponownie dorosnąć, żeby stać się kimś innym.

— Cóż, nie do końca — wyjaśnia lekarz. — Nie wpływamy na dużą ilość neuronów, tylko na kilka na raz, dzięki czemu dysponujecie pozostałymi. Oczywiście, pewnych rzeczy trzeba będzie nauczyć się na nowo, konieczna będzie rekonwalescencja. Wszystko znajduje się w opracowaniu, wasz doradca wam to wyjaśni, ale cała kuracja zostanie sfinansowana przez firmę. Nie będziecie musieli za nic płacić.

— Dożywocie — rzuca Dale.

— Słucham? — pyta lekarz.

— Jeśli muszę zaczynać od początku, to chcę mieć więcej czasu, żeby być tą inną osobą. Żeby żyć. — Dale jest najstarszy z nas, dziesięć lat starszy ode mnie. Nie wygląda staro. Wciąż ma ciemne i gęste włosy. — Chcę dożywocia — mówi, a ja uświadamiam sobie, że nie chodzi mu o coś dożywotniego, lecz o kurację odmładzającą „Dożywocie”.

— Ależ… to absurd — wtrąca pan Arakeen, ubiegając lekarzy. — To by ogromnie podrożyło cały projekt. — Patrzy po pozostałych przedstawicielach firmy, siedzących w rzędzie za stołem. Żaden nie odwzajemnia jego spojrzenia.

Dale mocno zaciska powieki, mimo to lewa wciąż trzepocze.

— A jeśli ta ponowna nauka zabierze więcej czasu, niż zakładacie? Może całe lata. Chcę mieć czas, by pożyć jako normalny człowiek. Tyle samo, ile żyłem jako osoba autystyczna. Więcej. — Przerywa, a twarz kurczy mu się z wysiłku. — Będzie więcej danych — mówi. — Dłuższa obserwacja. — Odpręża się i otwiera oczy. — Dorzućcie „Dożywocie” i wchodzę w to. Bez „Dożywocia” zabieram się stąd.

Rozglądam się dokoła. Wszyscy wpatrują się w Dale’a, nawet Linda. Cameron mógłby uczynić coś takiego, ale nie Dale. Już się zmienił. Wiem, że sam też już się zmieniłem. Jesteśmy autystyczni, ale się zmieniamy. Może wcale nie potrzebujemy leczenia, nawet żeby się bardziej zmienić, nawet żeby być — a nie tylko wyglądać — jak normalni.

Rozważam to wszystko, zastanawiam się też, jak długo może to potrwać, i przypominają mi się akapity z książki.

— Nie — mówię. Dale odwraca się i patrzy na mnie. Ma nieruchomą twarz. — To nie jest dobry pomysł — dodaję. — Ta kuracja wpływa na neurony, „Dożywocie” także. To metoda eksperymentalna. Nikt nie wie, czy w ogóle działa.

— My wiemy, że działa — wtrąca doktor Hendricks. — To tylko…

— Nie wiecie na pewno, jak wpływa na ludzi — rzucam, przerywając jej, choć przerywanie jest niegrzeczne. Ale to ona przerwała mi pierwsza. — Dlatego właśnie potrzebujecie nas albo ludzi nam podobnych. Próbowanie obu kuracji jednocześnie to nie jest dobry pomysł. W nauce modyfikuje się tylko jedną zmienną na raz.

Pan Arakeen oddycha z ulgą. Dale milczy, lecz pozwala opaść powiekom. Nie wiem, co myśli. Wiem, jak sam się czuję: w środku jestem cały roztrzęsiony.

— Chcę żyć dłużej — woła Linda. Jej dłoń wyskakuje naprzód, jakby obdarzona własnym życiem. — Chcę żyć dłużej i nie zmieniać się.

— Nie wiem, czy chcę żyć dłużej albo się zmienić — mówię wolno, ale nawet doktor Hendricks mi nie przerywa. — A jeśli stanę się kimś, kogo nie polubię, a będę musiał żyć dłużej? Najpierw chciałbym wiedzieć, kim zostanę, a dopiero potem postanowię, czy chcę żyć dłużej.

Dale powoli kiwa głową.

— Uważam, że powinniśmy podjąć decyzję odnośnie samego leczenia. Nie próbują nas zmuszać. Możemy to przemyśleć.

— Ale… ale… — Pan Arakeen sprawia wrażenie, jakby zakrztusił się jakimś słowem i próbuje je teraz z siebie wypluć. Wykonuje gwałtowny ruch głową i mówi dalej: — Chcecie powiedzieć, że się zastanowicie… Jak długo to potrwa?

— Tak długo, ile tylko będą chcieli — mówi pani Beasley. — Macie już jednego ochotnika do leczenia; ostrożniej będzie odczekać i zobaczyć, jak z nim poszło.

— Nie mówię, że to zrobię — uprzedza Chuy. — Ale myślałbym o tym… życzliwiej… gdyby zapewniono „Dożywocie”. Może nie jednocześnie, ale później.

— Przemyślę to — oznajmia Linda. Jest blada, a jej spojrzenie wędruje po otoczeniu.

Przemyślę to, a choć dłuższe życie uczyniłoby propozycję ciekawszą, tak naprawdę wcale tego nie chcę.

— Ja również — mówi Eric. — Nie chcę, żeby ktoś zmieniał mój mózg. Kryminaliści mają zmieniane mózgi, a ja nie jestem kryminalistą. Osoby autystyczne są inne, nie są złe. To nie zło być innym. Czasami to trudne, ale nie jest złe.

Nie odzywam się. Nie jestem pewny, co chcę powiedzieć. To wszystko dzieje się za szybko. Jak podjąć decyzję? Jak postanowić być kimś innym, kogo nie znam i nie potrafię przewidzieć? Zmiana i tak zachodzi, ale to nie moja wina, skoro nie ja o niej decydowałem.

— Chcę tego — oznajmia Bailey. Zamyka oczy i ciągnie napiętym głosem: — To rekompensata za to, że pan Crenshaw nam groził, za ryzyko utraty pracy i pogorszenia warunków. To załatwi sprawę.

Patrzę na doktor Hendricks i doktora Ransome’a; szepczą do siebie, żywo gestykulując. Podejrzewam, że już się zastanawiają, jak te dwie kuracje mogą na siebie wpłynąć.

— To zbyt niebezpieczne — mówi doktor Ransome, podnosząc wzrok. — Prawdopodobnie nie możemy przeprowadzić obu kuracji jednocześnie. — Zerka na mnie. — Lou miał rację. Nawet jeśli przejdziecie kurację odmładzającą później, nie można poddać się im obu jednocześnie.

Linda wzrusza ramionami i wbija wzrok w podłogę. Napina ramiona; zaciśnięte w pięści dłonie złożyła na kolanach. Myślę, że nie zgodzi się na leczenie bez obietnicy przedłużenia życia. Jeśli ja to zrobię, a ona nie, możemy się już więcej nie zobaczyć. Dziwnie się z tym czuję; przyszła do sekcji przede mną. Przez lata widywałem ją w każdy dzień pracy.

— Porozmawiam o tym z zarządem — mówi znacznie spokojniej pan Arakeen. — Potrzebujemy dodatkowych opinii prawnych i medycznych. Jeśli jednak dobrze zrozumiałem, niektórzy z was żądają „Dożywocia” jako elementu pakietu świadczeń, uzależniając od tego swoje przystąpienie do kuracji, zgadza się?

— Tak — odpowiada Bailey. Linda kiwa głową.

Pan Arakeen stoi przed nami, kołysząc się lekko, jakby prze-stępował z nogi na nogę. Światło odbija się od jego identyfikatora, poruszającego się zgodnie z ruchami ciała. Jeden z guzików marynarki pojawia się i znika pod pulpitem, w miarę kołysania. Wreszcie pan Arakeen nieruchomieje i gwałtownie kiwa głową.

— W porządku. Zapytam zarząd. Uważam, że się nie zgodzi, ale mimo wszystko zapytam.

— Proszę pamiętać — mówi pani Beasley — że ci pracownicy nie wyrazili zgody na poddanie się leczeniu, a jedynie zadeklarowali chęć przemyślenia takiej decyzji.

— Zgadza się. — Pan Arakeen ponownie kiwa głową, po czym znowu wykręca szyję. — Oczekuję jednak, że dotrzymacie słowa. Że naprawdę to sobie przemyślicie.

— Ja nie kłamię — oświadcza Dale. — I wy nas nie okłamujcie. — Wstaje, prostując lekko zesztywniałe ciało. — Chodźcie — mówi do pozostałych. — Praca czeka.

Nikt się nie odzywa, ani prawnicy, ani lekarze, ani pan Aldrin. Podnosimy się powoli; czuję się niepewnie, niemal dygoczę. Czy będzie dobrze tak zwyczajnie wyjść? Ale gdy zaczynam się ruszać, z każdym krokiem czuję się lepiej. Jestem wystraszony, a jednocześnie szczęśliwy. Mam wrażenie lekkości, jakby zmniejszyła się grawitacja.