Выбрать главу

Na korytarzu skręcamy w lewo, w stronę wind. Kiedy docieramy do miejsca, gdzie korytarz się rozszerza i gdzie znajdują się windy, widzimy pana Crenshawa, stojącego z kartonowym pudłem w rękach. Jest pełne przedmiotów, ale nie widzę ich wszystkich. Na samej górze spoczywa para markowych butów do biegania; pamiętam je z katalogu ze sprzętem sportowym, jaki kiedyś przeglądałem. Ciekawe, jak szybko biega pan Crenshaw. Z obu stron, za panem Crenshawem, stoi dwóch mężczyzn w błękitnych koszulach ochrony. Na nasz widok otwiera szeroko oczy.

— Co tutaj robicie? — pyta Dale’a, kroczącego na czele naszej grupy. Obraca się i robi krok w jego stronę, ale mężczyźni w mundurach natychmiast kładą mu ręce na ramionach i zatrzymują. — Do godziny czwartej powinniście przebywać w G-28; to zupełnie inny budynek.

Dale nie zwalnia; mija go bez słowa.

Pan Crenshaw kręci głową jak robot, po czym się cofa. Obrzuca mnie spojrzeniem.

— Lou! Co się tutaj dzieje?

Chcę wiedzieć, co on tutaj robi z tym pudłem w rękach i pod strażą ochrony, ale nie jestem na tyle niewychowany, by o to zapytać. Pan Aldrin powiedział, że nie powinniśmy się więcej przejmować panem Crenshawem, nie muszę więc odpowiadać na jego niegrzeczne pytanie.

— Mam mnóstwo pracy, panie Crenshaw — mówię. Porusza rękami, jakby chciał upuścić pudło i się na mnie rzucić, ale tego nie robi, a ja go mijam, idąc za Dale’em.

Po powrocie do naszego budynku Dale zaczyna powtarzać:

— Tak, tak, tak, tak, tak. — I głośniej: — TAK, TAK, TAK!

— Nie jestem zła — mówi Linda. — Nie jestem złym człowiekiem.

— Nie jesteś zła — zgadzam się. Do oczu napływają jej łzy.

— Źle jest być osobą autystyczną. Źle jest być złą, że jest się osobą autystyczną. Źle jest chcieć nie być — nie chcieć być — osobą autystyczną. Wszystko jest złe. Nie ma dobrego rozwiązania.

— To głupota — oświadcza Chuy. — Kazać nam chcieć być normalnymi, a potem kazać nam kochać siebie takimi Jakimi jesteśmy. Jeśli ludzie chcą się zmienić, to znaczy, że czegoś w sobie nie lubią. Nie ma innej możliwości.

Dale uśmiecha się szeroko. Jeszcze nie widziałem u niego takiego uśmiechu.

— Kiedy ktoś mówi coś niemożliwego, to ktoś jest w błędzie.

— Tak jest — mówię. — To błąd.

— Błąd — powtarza Dale. — Błędem jest też wiara w niemożliwe.

— Tak — zgadzam się. Czuję, że sztywnieję z obawy, że Dale zaraz powie coś o religii.

— Jeśli więc normalni ludzie każą nam zrobić coś niemożliwego, to nie musimy uważać, że wszystko, co mówią normalni ludzie, jest prawdą.

— Ale nie wszystko jest kłamstwem — zauważa Linda.

— To, że nie wszystko jest kłamstwem, nie oznacza, że wszystko jest prawdą — mówi Dale.

To oczywiste, jednak nie pomyślałem wcześniej, że to niemożliwe chcieć się zmienić, a jednocześnie być szczęśliwym z bycia sobą przed zmianą. Nie sądzę, żeby którekolwiek z nas pomyślało w ten sposób, zanim Dale i Chuy nie powiedzieli tego głośno.

— Zacząłem o tym myśleć, kiedy byłem u ciebie — wyznaje Dale. — Ale wtedy nie mogłem wszystkiego powiedzieć. Jednak pomogło.

— Jeśli coś pójdzie źle — zastanawia się Eric — to jeszcze drożej wyniesie ich to… co wyniknie. Jeśli potrwa dłużej.

— Nie wiem, co z Cameronem — mówi Linda.

— Chciał być pierwszy — przypomina Chuy.

— Byłoby lepiej, gdybyśmy mogli poddawać się leczeniu pojedynczo i obserwować, co dzieje się z pozostałymi — zauważa Eric.

— Prędkość mroku będzie mniejsza — oświadczam. Patrzą na mnie. Uświadamiam sobie, że nie mówiłem im o prędkości światła i prędkości mroku. — Prędkość światła w próżni wynosi 186 000 mil na sekundę — dodaję.

— Wiem o tym — mówi Dale.

— Zastanawia mnie jedno — odzywa się Linda. — Skoro przedmioty spadają tym szybciej, im bliżej są ziemi, co wynika z grawitacji, to czy światło biegnie szybciej w pobliżu olbrzymiej grawitacji, jak wokół czarnej dziury?

Nie wiedziałem, że Linda interesuje się prędkością światła.

— Nie wiem — odpowiadam. — Ale książki nie mówią nic na temat prędkości mroku. Pewni ludzie powiedzieli mi, że mrok nie ma prędkości, że to po prostu brak światła, że jest tam, gdzie nie ma światła, ja jednak uważam, że jakoś musiał się tam dostać.

Przez chwilę wszyscy milczą.

— Jeśli „Dożywocie” może wydłużyć nam czas, to coś innego może przyspieszyć światło — oznajmia Dale.

— Cameron chciał być pierwszy — mówi Chuy. — Jako pierwszy będzie normalny. To szybciej niż my.

— Idę na salę — oświadcza Eric. Odwraca się.

— Oblicze Lindy się ściąga, na jej czole pojawia się zmarszczka.

— Światło ma prędkość. Mrok powinien mieć prędkość. Przeciwności są takie same, mają tylko odwrotny kierunek.

Nie rozumiem tego. Czekam.

— Liczby dodatnie i ujemne są takie same, z wyjątkiem kierunku — ciągnie powoli Linda. — Duże i małe to określenie rozmiaru, ale o przeciwnych kierunkach. Do i od oznacza tę samą drogę, tyle że w przeciwnych kierunkach. Tak więc światło i mrok są przeciwnościami, ale o takim samym kierunku. — Gwałtownie wyrzuca ramiona w górę. — Lubię w astronomii to, że tam wszystko jest wielkie. Tyle gwiazd, takie odległości. Wszystko, od niczego po wszystko, razem.

Nie wiedziałem, że Linda lubi astronomię. Zawsze sprawiała wrażenie najbardziej zdystansowanej z nas wszystkich, najbardziej autystycznej. Ale wiem, co ma na myśli. Ja także lubię serie od najmniejszych do największych, od bliskich do dalekich, od fotonu światła, który wpada do mego oka, bliżej niż blisko, po miejsce, z którego przybył, lata świetlne stąd.

— Lubię gwiazdy — mówi Linda. — Chcę… chciałam… zajmować się gwiazdami. Odmówili mi. Powiedzieli, że mój umysł nie funkcjonuje we właściwy sposób. Tylko parę osób może to robić. Wiedziałam, że chodzi o matematykę. Wiedziałam, że jestem dobra z matematyki, ale musiałam opanować matematykę adaptacyjną, a kiedy w końcu dostałam się do odpowiedniej klasy, powiedzieli, że jest już za późno. Na uczelni poradzili mi, żebym zajęła się matematyką stosowaną i komputerami.

Można dostać pracę przy komputerze. Powiedzieli, że astronomia jest niepraktyczna. Jeśli pożyję jeszcze jakiś czas, nie będzie za późno.

To najdłuższa przemowa, jaką kiedykolwiek usłyszałem z ust Lindy. Zaróżowiła się na policzkach, a wzrok nabrał ostrości.

— Nie wiedziałem, że lubisz gwiazdy — mówię.

— Gwiazdy są daleko jedna od drugiej — odpowiada. — Nie muszą się dotykać, żeby się znać. Oświetlają się nawzajem z daleka.

Chcę powiedzieć, że gwiazdy nie znają się nawzajem ani nie są żywe, lecz coś mnie powstrzymuje. Czytałem o tym w książkach, że gwiazdy to rozżarzony gaz, a gaz jest nieożywiony. Może książki się mylą. Może to kule płonącego, żywego gazu?

Linda patrzy na mnie, nawiązując kontakt wzrokowy.

— Lou, czy ty lubisz gwiazdy?

— Tak — odpowiadam. — I grawitację, i światło, i przestrzeń, i…

— Betelgezę — mówi. Uśmiecha się i nagle w korytarzu robi się jaśniej. Nie wiedziałem, że przedtem było ciemno. Mrok był tam pierwszy, ale światło go dogoniło. — Rigel. Antares. Światło i wszystkie kolory. Długości fal…-Jej dłonie poruszają się w powietrzu. Domyślam się, że chodzi jej o wzór tworzony przez długość fali i częstotliwość.

— Układy podwójne — podsuwam. — Czerwone karły. Jej twarz się krzywi i odpręża.