Uspokaja się nieco. Siadam, potem wstaję. Ściany nie są dokładnie proste, ale dostatecznie proste.
Jestem wystarczająco Lou. Lou wcześniejszy i Lou teraźniejszy; Lou wcześniejszy użycza mi lat swoich doświadczeń, które nie zawsze potrafił zrozumieć, a Lou teraźniejszy ocenia, interpretuje i dokonuje oszacowania. Mam ich dwóch — ja jestem obydwoma.
— Muszę pobyć trochę sam — mówię Janis. Znowu robi zaniepokojoną minę. Wiem, że się o mnie martwi; z jakichś względów nie aprobuje mego postępowania.
— Potrzebujesz kontaktu z ludźmi — oznajmia.
— Wiem — zapewniam ją. — Ale mam na to wiele godzin dziennie. Teraz potrzebuję chwili samotności, by uporządkować sobie to, co właśnie zaszło.
— Porozmawiaj o tym ze mną, Lou — prosi. — Powiedz mi, co się stało.
— Nie mogę — odpowiadam. — Potrzebuję czasu… — Robię krok w stronę drzwi. Stoliki zmieniają kształt, gdy je mijam; ściana z drzwiami zatacza się na mnie, jak pijacy w komedii — gdzie ją widziałem? Skąd to wiem? Jak mogę to pamiętać, a jednocześnie borykać się z podłogą, która jest tylko wystarczająco płaska, a nie po prostu płaska? Z pewnym trudem doprowadzam ściany i drzwi z powrotem do płaskości; elastyczny stolik wraca do prostokątnego kształtu, jaki powinienem widzieć.
— Ale jeśli masz kłopoty ze zmysłami, Lou, to może trzeba zmienić dawkę…
— Nic mi nie będzie — zapewniam, nie oglądając się. — Po prostu potrzebuję przerwy. — Ostateczny argument: — Muszę iść do łazienki.
Wiem — pamiętam — skądś — że to, co się stało, związane jest z integracją zmysłów i przetwarzaniem bodźców wizualnych. Chodzenie jest dziwne. Wiem, że idę; czuję poruszające się płynnie nogi. Lecz widzę jakieś podskoki; gwałtowną zmianę jednej pozycji na inną. Słyszę kroki i echo kroków, a także zwielokrotnione echo kroków.
Lou wcześniejszy mówi mi, że było inaczej, przynajmniej odkąd urósł. Lou wcześniejszy pomaga mi skupić się na drzwiach do męskiej toalety i pokonaniu ich, podczas gdy Lou teraźniejszy buszuje we wspomnieniach podsłuchanych rozmów i przeczytanych książek, starając się znaleźć coś, co mogłoby pomóc.
Męska toaleta jest cichsza; nie ma w niej nikogo. Oczy atakują odbicia światła od gładkich krzywizn białej porcelany i lśniących metalowych klamek i rur. Na końcu pomieszczenia stoją dwie kabiny; wchodzę do jednej z nich i zamykam drzwi.
Lou wcześniejszy przygląda się płytkom na podłodze i ścianach i chce obliczyć objętość pomieszczenia. Lou teraźniejszy chce wpełznąć do jakiegoś miękkiego, ciemnego miejsca i nie wychodzić stamtąd do następnego ranka.
Jest ranek. Wciąż jest ranek, a my — ja — nie jadłem jeszcze drugiego śniadania. Stałość obiektów. To, czego potrzebuję, to stałość obiektów. Przypominam sobie, co Lou wcześniejszy przeczytał o tym w książce — książce, którą przeczytał — książce, którą nie całkiem pamiętam, a jednocześnie pamiętam. Dzieci nie uświadamiają sobie stałości obiektów; dorośli tak. Niewidomi od urodzenia, którym przywrócono wzrok, nie mogą się tego nauczyć: widzą, jak mijany stolik zmienia kształt.
Nie byłem niewidomy od urodzenia. Przetwarzanie bodźców wizualnych Lou wcześniejszego zawierało w sobie stałość obiektów. Ja też mogę być jej świadomy. Byłem, dopóki nie spróbowałem przeczytać tamtej historyjki…
Czuję, jak mój puls zwalnia, spadając poniżej granicy postrzegania. Pochylam się i przyglądam terakocie na podłodze. Nie obchodzi mnie, jakie rozmiary mają płytki ani jaka jest powierzchnia podłogi czy objętość łazienki. Mógłbym to obliczyć z nudów, gdybym został tutaj zamknięty, ale w tej chwili się nie nudzę. Jestem zdezorientowany i zaniepokojony.
Nie wiem, co się stało. Operacja mózgu? Nie mam żadnych blizn ani nierówno odrośniętych włosów. Jakiś nagły atak?
Zalewają mnie emocje: strach, a potem złość i dziwne wrażenie, że puchnę, a potem się kurczę. Kiedy jestem rozgniewany, czuję się wyższy, a otaczające mnie przedmioty wydają się mniejsze. Kiedy jestem przestraszony, czuję się mały, a otoczenie rośnie. Bawię się tymi uczuciami; to bardzo dziwne wrażenie, że kabina, w której siedzę, zmienia rozmiary. Tak naprawdę nie może tego robić. Ale skąd wiedziałbym, gdyby zmieniła?
Wtem w głowie rozbrzmiewa mi muzyka — koncert fortepianowy. Łagodne, kołyszące, uporządkowane dźwięki… Zaciskam mocno powieki i odprężam się. Przypominam sobie nazwisko: Chopin. Etiuda. Etiuda to „wprawka”… Nie, nie myśl, pozwól muzyce płynąć.
Przesuwam dłońmi wzdłuż ramion, wyczuwając fakturę skóry, sprężystość włosków. To uspokaja, ale nie muszę tego robić przez cały czas.
— Lou! Jesteś tam? Wszystko w porządku? — To Jim, pielęgniarz, który zajmował się mną przez większość czasu. Muzyka cichnie, ale nadal czuję, jak uspokajająco faluje pod skórą.
— Nic mi nie jest — odpowiadam. Dostrzegam, że mój głos jest zrelaksowany. — Po prostu potrzebowałem chwili przerwy, to wszystko.
— Lepiej stamtąd wyjdź, brachu — mówi. — Zaczynają dostawać tutaj kota.
Wstaję z westchnieniem i otwieram drzwi. Stałość obiektów utrzymuje ich kształt, gdy idę. Ściany i podłoga pozostają płaskie, takie, jakie powinny być. Nie niepokoją mnie refleksy światła na błyszczących powierzchniach. Jim się do mnie uśmiecha.
— Znaczy się, już wydobrzałeś, brachu?
— Zgadza się — zapewniam go. Lou wcześniejszy lubił muzykę. Lou wcześniejszy uspokajał się muzyką… Zastanawiam się, ile muzyki Lou wcześniejszego pamiętam.
Na korytarzu czekają Janis i doktor Hendricks. Uśmiecham się do nich.
— Nic mi nie jest — mówię. — Naprawdę musiałem iść do ubikacji.
— Ale Janis twierdzi, że się przewróciłeś — zauważa doktor Hendricks.
— Tylko się potknąłem — prostuję. — Dezorientacja podczas czytania… lekkie rozstrojenie zmysłów, ale już mi przeszło. — Dla pewności rozglądam się po korytarzu. Wydaje się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. — Chcę porozmawiać z panią o tym, co naprawdę się wydarzyło — zwracam się do doktor Hendricks. — Powiadomiono mnie o przebytej operacji mózgu, ale nie mam żadnych widocznych blizn. A muszę zrozumieć, co dzieje się z moim umysłem.
Wydyma wargi, po czym kiwa głową.
— Dobrze. Wyjaśni to panu jeden z asystentów. Powiem tylko tyle: ten rodzaj chirurgii nie wymaga wykrawania panu wielkich dziur w głowie. Janis, zapisz go na wizytę. — Po czym odchodzi.
Nie sądzę, żebym ją polubił. Wyczuwam w niej osobę zazdrośnie strzegącą swych tajemnic.
Kiedy asystent, pogodny młody człowiek z ognistorudą brodą, wyjaśnił mi, co zrobili, niemal doznałem szoku. Dlaczego Lou wcześniejszy wyraził na to zgodę? Jak mógł podjąć takie ryzyko? Miałbym ochotę go złapać i solidnie nim potrząsnąć, ale teraz jest mną. Jestem jego przyszłością, tak jak on jest moją przeszłością. Jestem wystrzelonym w kosmos promieniem światła, a on — eksplozją, która mnie zrodziła. Nie mówię tego asystentowi, który wydaje się bardzo rzeczowy i pewnie uznałby to za wariactwo. Cały czas zapewnia mnie, że nic mi nie grozi i że o wszystko zadbają; wyraźnie chce mnie uspokoić. Na zewnątrz jestem spokojny. W środku jestem podzielony na Lou wcześniejszego, analizującego wzór na jego krawacie, oraz mnie obecnego, który ma ochotę potrząsnąć Lou wcześniejszym i roześmiać się asystentowi w twarz, oznajmiając mu, że nie chcę być bezpieczny i że nie potrzebuję ich opieki. Jestem już na to za stary. Za późno na bezpieczeństwo w jego rozumieniu tego słowa, a o siebie zadbam sam.