Выбрать главу

Wyprostowała się z uśmiechem.

– Oczywiście, mieliśmy duchy i w Hofburgu, i w innych zamkach należących do rodziny, ale ja osobiście nigdy żadnego nie widziałam i nie wierzyłam w nie. Natomiast wasza obecność zdaje się być czymś tak naturalnym,. że wcale się was nie boję. Zupełnie nie mam poczucia czegoś nadprzyrodzonego, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.

Nauczyciel skinął głową.

– To był dla nas zaszczyt wspierać panią, księżno. I to nie z powodu pani wysokiej pozycji w świecie, lecz dla pani gorącego i szlachetnego serca. Móri wybrał wspaniale zarówno żonę, jak teściową!

– Dziękuję! Móri i Tiril opowiadali mi o was i teraz widzę, że kogoś,tu brak. Kobiety – ducha opiekuńczego.

– To duch opiekuńczy Móriego. Dziś nie było tu dla niej zajęcia.

– No tak, zamiast niej przybył mój szary brat, prawda?

– Właśnie!

– Więc teraz już mnie więcej Głos nie dosięgnie?

– Nie, ale trzeba uważać na inne niebezpieczeństwa! Te złe siły nie poddają się tak łatwo.

– Czego one od nas chcą?

– Tego nie wiemy. To jakaś wielka czarodziejska siła. Jest w stanie ukryć i siebie, i swoje zamiary.

Theresa raz jeszcze podziękowała za pomoc i niemal niechętnie puściła magiczną runę. Towarzysze Móriego zniknęli i ludzie mogli ruszyć w drogę powrotną do gospody. Theresa wsiadła na konia swego sługi, on zaś usadowił się za chłopcem stajennym.

Jechali w milczeniu.

Rozdział 7

Miało się już ku południowi, postanowili więc, że dziś nie pojadą dalej i jeszcze jedną noc spędzą w gospodzie pod Hochstadt. Theresa potrzebowała odpoczynku po wielkim wysiłku fizycznym i psychicznym.

Wieczorem jednak o mało nie doszło do katastrofy.

Skończyli kolację, ale zarówno gospodarze, jak i goście siedzieli jeszcze przy stole i rozmawiali. Tyle się przecież wydarzyło, nie co dzień też zatrzymywali się w gospodzie goście książęcego rodu.

– Proszę mi powiedzieć, wasza wysokość – zwrócił się Móri do księżnej. – Proszę mi powiedzieć, dokąd właściwie pani szła? Owszem, wiem, że to było wezwanie Głosu, ale dokąd konkretnie?

– Do Sankt Gallen – odpowiedziała bez wahania.

– Sankt Gallen należy do szwajcarskiego związku kantonów – wtrącił gospodarz. – Księżna miała przed sobą daleką drogę.

Akurat w tym momencie w pełnym galopie wjechał na dziedziniec parobek, który załatwiał jakieś interesy na północy. Zeskoczył z konia i wpadł do izby, gdzie przy stole siedziało całe towarzystwo.

– W drodze do domu wyprzedziłem jakiś bardzo elegancki ekwipaż – oświadczył zdyszany. – Lada chwila tu będą. Udało mi się zajrzeć do powozu, siedział tam wytworny pan z blizną na twarzy i z rozciętym uchem. Dokładnie tak jak państwo opisywali człowieka, który państwa prześladuje.

Wszyscy zerwali się od stołu.

– Dziękuję ci, mój przyjacielu – powiedziała księżna do parobka. – Wynagrodzę cię za to sowicie. Ukryjcie jak najszybciej nasz powóz! Tiril, Móri i ja pójdziemy do naszych pokojów i nie będziemy się pokazywać. Pozostali otrzymają dokładne instrukcje… Tiril, weź ze sobą Nera! I owiąż mu pysk, żeby nie szczekał.

Karczmarz i jego małżonka byli trochę zaniepokojeni, jako ludzie bardzo religijni starali się unikać kłamstwa. Ten problem jednak rozwiązano z łatwością.

Brat Lorenzo wyglądał dosyć groźnie, kiedy wkroczył do izby wraz ze swoim orszakiem.

U drzwi przywitała go pokojówka Theresy, zapraszając pokornie w swoje progi.

– Pokoje dla wszystkich na noc – zarządził Lorenzo władczym tonem, a tłumacz przełożył jego słowa na niemiecki – I wystawić na stół wszystko, co macie najlepszego! Niech wasi parobcy zajmą się powozem i końmi i niech nam przygotują świeże konie na jutro rano. Zrozumiałaś, kobieto?

Pańskie maniery nie bardzo pokojówce zaimponowały. Ukłoniła się lekko.

– Wszystko będzie tak, jak sobie wasza miłość życzy.

Wyniosły ruch głowy brata Lorenza miał oznaczać: Spróbujcie tylko się nie podporządkować!

Zacierał dla rozgrzewki ręce przy kominku, a po chwili zapytał z udawaną obojętnością:

– Czy mieliście ostatnio jakichś wysoko postawionych gości?

My często miewamy wytwornych gości – odpowiedziała pokojówka, która świetnie posługiwała się miejscowym dialektem, bowiem gospoda znajdowała się niedaleko od austriackiej granicy. – Czy wielmożny pan ma na myśli kogoś konkretnego?

Lorenzo wbił w nią oczy.

– Chodzi mi o księżnę Theresę von Holstein – Gottorp. Zatrzymywała się u was?

– A, księżna! Jakaż to wytworna dama! Jej wysokość bawiła u nas nie dalej jak wczoraj.

Paskudny uśmieszek wykrzywił twarz Lorenza.

– Ach, tak? I dokąd udała się od was? W stronę Wiednia, nieprawdaż?

– Nie, wasza miłość. Księżna jedzie do Sankt Gallen.

Uzgodniono bowiem, że pokojówka tak właśnie powie.

Lorenzo drgnął gwałtownie.

– Do Sankt Gallen?

– Tak, wasza miłość. I bardzo jej się spieszyło.

Lorenzo stał pogrążony w myślach. Jego twarz przybrała podstępny wyraz, ale był to też wyraz zadowolenia.

– Sankt Gallen, powiadasz? Sankt Gallen… To bardzo, bardzo interesujące! – zwrócił się znowu do pokojówki.

– Jej wysokość miała na myśli miasto czy kanton?

– Tego ja. nie wiem, proszę pana.

– Bo jeśli to było miasto…

Znowu pogrążył się w rozmyślaniach. Szeptał sam do siebie:

– W takim razie moje zadanie przestaje mieć znaczenie, jest zbędne. Nie wolno mi do tego dopuścić!

Ocknął się i popatrzył podejrzliwie na rzekomą gospodynię, ona jednak tymczasem zaczęła obrywać uschłe liście z kwiatów stojących na okiennym parapecie.

– Przepraszam, nie dosłyszałam, co mój pan raczył powiedzieć. Przepraszam.

– Nic. Przygotujcie mi świeże konie jeszcze dziś wieczór. Muszę niezwłocznie ruszać dalej.

– Ale kolacja…?

– Oczywiście, kolacja! A potem wszystko ma być przygotowane!

– Tak jest, wasza miłość!

Kilka godzin później brat Lorenzo i cała jego świta podróżowali dalej na południe. Tą samą drogą, którą rano poszła Theresa.

Na jakiś czas niebezpieczeństwo zostało zażegnane.

A najważniejsze ze wszystkiego było to, że ani Głos, ani Lorenzo nie wiedzieli, iż celem podróży Tiril i Theresy jest Theresenhof.

Następnego dnia Theresa wysłała list do swego brata w Wiedniu:

Nikomu nie mów, gdzie jestem ja i moja córka - napisała między innymi. – Niczego Ci tymczasem nie mogę wyjaśnić, ale tropią nas źli ludzie, którzy chcą nas skrzywdzić.

Miała nadzieję, że brat potraktuje jej prośbę poważnie.

Theresa okazała wielką szczodrość wobec wszystkich w gospodzie, wynagrodziła ich sowicie w podzięce za uratowanie od wielkiego niebezpieczeństwa jej samej i jej małej rodziny. Karczmarz i jego małżonka obiecali, że nikomu nie wyjawią, dokąd księżna od nich pojechała.

– Z zachowania włoskiego pana wiemy teraz, że w Sankt Gallen znajduje się coś specjalnego – powiedział Móri, kiedy opuścili już gospodę w Hochstadt. – Przy najbliższej okazji postaram się zbadać tę sprawę dokładniej.

– Ale jeszcze nie teraz – poprosiła Tiril.

– Oczywiście, że nie. Teraz najważniejsza sprawa, to dotrzeć jak najszybciej do naszego nowego domu.

Theresa była daleko, nie mogła słyszeć, o czym rozmawiają. Tiril westchnęła.

– Móri, nie bardzo rozumiem to, co czuję. Wszystko tutaj jest bez wątpienia piękne, ale niewypowiedzianie obce! Już teraz tęsknię do Norwegii. Może nie mam w sobie aż takiego pragnienia przygód, jak niegdyś myślałam?