Выбрать главу

– Nie słyszałam, żeby płakał.

– On żyje – zapewnił Móri zachrypłym głosem.

– I tylko to jedno się liczy – powiedziała Tiril z głębokim westchnieniem ulgi. – Chcę go zobaczyć! Dlaczego nie chcecie mi go pokazać?

Matka wahała się.

– On jest…

– To nie ma znaczenia – przerwała jej Tiril. – Kocham go i tak.

– My także – potwierdziła Theresa. – Prawda, Móri?

– Owszem.

– Widzieliście go i mimo to go kochacie. Dlaczego. mnie nie wolno go widzieć?

– Jesteś jeszcze bardzo słaba. Mało brakowało, a byli – byśmy cię utracili.

– Dlaczego? To znaczy, co się stało?

Móri zwlekał z odpowiedzią.

– Chyba za bardzo się wykrwawiłaś. A i przedtem nie miałaś za dużo krwi. Poza tym w pokoju coś się stało. Obudziłem się, bo jęczałaś przez sen, myślałem, że coś ci się śni, ale ty byłaś nieprzytomna, jakby twoja dusza przebywała gdzie indziej. Mimo to zrozumiałem, że zbliża się poród.

– Masz rację, byłam bardzo daleko – potwierdziła Tiril.

Móri patrzył na nią badawczo.

– Pokój był taki dziwnie mroczny. I powietrze takie gęste. Takie gęste jak… jak…

– Jak ziemia – podpowiedziała Tiril.

– Tak. To właściwe określenie. Ale ja, naturalnie, natychmiast podniosłem alarm. Kiedy wróciłem do ciebie, pokój był znowu zwyczajny. Potem przez cały ranek walczyliśmy o życie twoje i dziecka.

– To wszystko stało się tak szybko – wyjaśniła matka.

– Nie było żadnych znaków świadczących, że rozwiązanie się zbliża, prawda? I nagle poród był w toku. Mało brakowało, a akuszerka przyszłaby po wszystkim.

Ja czułam, że coś się zbliża, pomyślała Tiril. Niepokój w całym ciele. Powinnam była powiedzieć im o tym. Ale zdawało mi się, że to nic takiego.

– Czy mogłabym go teraz zobaczyć?

– Tak, tylko trzeba go wykąpać i ubrać – powiedziała Theresa.

– Gdzie ty właściwie byłaś, Tiril? – zapytał Móri z powagą. – Wyglądałaś jak martwa, przeraziło mnie to.

Tiril wpatrywała się rozmarzonym wzrokiem w letni krajobraz za oknem, szczęśliwa, że znowu jest tutaj, że może się cieszyć jasnym, ciepłym dniem.

– To nie był sen, mogłabym przysiąc, że…

– Nie, oczywiście, że to nie sen. Ale przez cały czas znajdowałaś się tutaj, wszystko inne bym natychmiast zauważył.

– Tak.

Tiril zamyśliła się.

– Ogniki – szepnęła, ale o cieniu nie wspomniała.

– Ogniki?

– Na mokradłach. Na bezkresnych mokradłach. Nieduże niebieskie płomyki tańczyły ponad bagnem…

– Gaz błotny – stwierdziła Theresa krótko.

– Możliwe, ale one czegoś ode mnie chciały. Wabiły mnie do siebie, ale. to było oszustwo, bo kiedy się zbliżałam, oddalały się. Słyszałam ich świszczące szepty.

Theresa już miała coś powiedzieć, lecz Móri uniósł rękę w ostrzegawczym geście.

Tiril ciągnęła:

– Widziałam je już przedtem… Chociaż może wtedy to był sen, nie pamiętam. Wtedy też słyszałam ich szepty. O tym, że czekają. I teraz też tak mówiły. Nie rozumiem tego.

– Ani ja – westchnął Móri. – Czy na tym sen się skończył?

– Tym razem to wcale nie był sen – zaprotestowała ostro. – A później zostałam wciągnięta w dół.

– W bagno?

– Nie wiem. Nie, chyba nie. Znalazłam się w jakiejś krypcie grobowej. I twoi przyjaciele z tamtego świata byli ze mną.

– Och! – jęknął Móri wyraźnie zmartwiony.

Nagle Tiril poczuła, że nie chce mu powtarzać tego, co jej powiedziały, jakby to dotyczyło tylko jej samej. Zakończyła walkę, wydostała się znowu na powierzchnię ziemi i nie ma do czego wracać.

Otworzyły się drzwi i do pokoju weszła akuszerka z białym zawiniątkiem w ramionach. Tiril widziała, że twarze Theresy i Móriego zamarły, ona jednak poczuła się teraz bardzo silna. Pojmowała, że coś z tym dzieckiem jest nie tak jak powinno, ale może właśnie dlatego obiecała sobie, że nigdy go od siebie nie odepchnie.

Mimo wszystko nie zdołała się opanować i głośno przełknęła ślinę w panicznym strachu przed tym, co za chwilę zobaczy.

Najpierw dostrzegła z profilu maleńką główkę. I zaciśniętą, wymachującą piąstkę.

Długie, czarne niczym węgiel włoski. Różowy policzek i mocno zamknięte oczka.

– Ale… on jest przecież śliczny – powiedziała niepewnie. – Co z nim nie w porządku?

Akuszerka odwróciła dziecko, pokazując jego drugi profil, i Tiril patrzyła zdumiona.

Ta strona twarzyczki także była ładnie ukształtowana, ale kolor skóry…?

Skóra wydawała się wprost trupio blada, w niektórych miejscach niebieskawa jak lód, wargi od tej strony miały kolor sinoniebieski.

Jedna strona dla Życia. Jedna dla Śmierci.

Tiril zaczęła głośno płakać ze zmęczenia i długotrwałego napięcia. Wszystko się w niej burzyło z żalu nad tym dzieckiem, które było jej i Móriego i które zasłużyło na ich największą miłość. Biedny mały chłopaczek.

Chociaż był taki maleńki i chociaż dopiero co się urodził, dostrzegała w jego buźce wyraźne podobieństwo do Móriego. W każdym razie ciemne włosy musiał odziedziczyć po ojcu.

Theresa stała przy łóżku, ocierała oczy i nos, myślała chyba, że Tiril nie zechce takiego dziecka?

– Mimo wszystko on jest śliczny – szlochała Tiril.

– Nic nie szkodzi, że taki malutki i siny i że urodził się na czarnoksiężnika. To najładniejszy malutki chłopczyk, jakiego widziałam.

– Jedno jest pewne – rzekł Móri bezbarwnym głosem.

– Będzie się znajdował pod bardzo dobrą opieką, zarówno żywych, jak i…

Opieka będzie potężniejsza niż sądzisz, pomyślała Tiril z żalem w sercu. On należy do nich, chociaż ty jeszcze o tym nie wiesz. I… Nie, nie patrz w stronę drzwi! To nie ma znaczenia.

Theresa zdawała się także nie mieć wątpliwości, o czym pomyślał, chociaż nie dokończył zdania. Akuszerka nie rozumiała po norwesku, za co akurat teraz bardzo byli losowi wdzięczni. Poczciwa kobieta powiedziała natomiast:

– Taka trupia bladość to zły znak dla dziecka. Chyba nie pożyje długo.

Móri potrząsnął głową.

– Tu nie ma mowy o żadnej chorobie. To jest… dziedziczne obciążenie – zakończył wykrętnie.

Akuszerka pokiwała głową. Przeciwko temu, co mówi ten doktor, czy kim on tam jest, nie znajdowała argumentów.

Tiril wzięła chłopaczka na ręce. Malutkie paluszki zacisnęły się na jej palcu wskazującym i trzymały mocno. Z niepokojem dotykała jego drugiej rączki, tej po trupio bladej stronie, żeby sprawdzić, czy też funkcjonuje jak należy. Nie stwierdziła żadnej ułomności, tyle tylko że skóra była wyraźnie zimniejsza.

Ostrożnie wyciągnęła rękę i zsunęła koszulkę dziecka, odsłaniając bark.

Znamię było rozległe, nigdy przedtem niczego podobnego nie widziała. Ciemnosine, niesymetryczne, trudno było się w jego rysunku doszukać jakiegoś kształtu.

– Wydaje mi się, że ja miałem dokładnie takie samo

– powiedział Móri.

– Ale teraz nic nie masz. To pocieszające – rozjaśniła się Tiril.

– Ty jednak powinnaś teraz odpocząć – wtrąciła jej matka. Wzięła dziecko, choć Tiril oddawała je bardzo niechętnie. Obie starsze kobiety opuściły pokój.

Tiril wyciągnęła rękę do Móriego, który uścisnął ją czule.

– Dziękuję, Móri – wyszeptała. – Dziękuję za chłopca!

– To ja tobie powinienem dziękować – uśmiechnął się odpowiedzi. – Będziemy o niego bardzo dbać i nie pozwolimy, żeby cierpiał dlatego, że jest trochę inny.

– Oczywiście!

– A jak go nazwiemy? Myśleliśmy o imieniu Theresa, gdyby urodziła się dziewczynka, ale…