Выбрать главу

Przerwała mu, kładąc palec na wargach.

– To nie my będziemy mu nadawać imię. Twoje duchy zastrzegły sobie do tego prawo. Bardzo nalegały.

Móri patrzył na nią przez chwilę, potem westchnął, zaciskając wargi.

– Mam nadzieję, że wybiorą jakieś dobre i nie nazbyt dziwaczne.

– Ja też mam taką nadzieję. Ale, Móri, ja się boję. Nie z powodu imienia, rzecz jasna, imię niech sobie będzie jakie chce. Tylko jaką przyszłość zdołamy zapewnić tej nieszczęsnej kruszynie?

– Myślę, że rozstrzyganie o tej sprawie nie leży w naszej mocy.

– No i tego się właśnie boję.

Długo siedzieli bez słowa, przytuleni, jakby szukali pociechy jedno u drugiego, a jednocześnie pragnęli jedno drugie uspokoić co do przyszłości malutkiego synka.

Czuli się tak okropnie bezsilni, chyba bardziej niż kiedykolwiek w ciągu tych lat, które z sobą spędzili.

– Tiril… Wiesz, o czym ja myślę?

– Nie.

– O tym, co duchy powiedziały mi kiedyś bardzo dawno temu. Ze za wszystko, cokolwiek dobrego uczynię, musi zostać wyznaczona jakaś kara.

– Pamiętam to.

Cień przy drzwiach zniknął. Kiedy Tiril odważyła się spojrzeć w tamtą stronę, nikogo nie było.

Móri mówił dalej:

– Jeśli uczynię coś dobrego jednemu człowiekowi, ściągam cierpienie na kogoś innego. Teraz wyraźnie to widzę.

– Nie zgadzam się z tobą, Móri. W stosunku do mnie na przykład tysiące razy czyniłeś dobro i nie wydaje mi się, żebyś tym samym przyczynił komukolwiek zła. W ogóle me umiem sobie przypomnieć niczego negatywnego.

Spojrzał na nią z ulgą.

– Dziękuję, Tiril! Dziękuję ci za te słowa! Pamięć o tym, co powiedziały duchy, ciążyła mi od dawna niczym mara.

– Nie wolno ci nawet tak myśleć. Wiesz co, ja sądzę, że duchy zmieniły w tej sprawie zdanie. Zapytam je, kiedy się spotkamy następnym razem.

Móri się roześmiał.

– Twój stosunek do moich pozaziemskich demonów zawsze mnie zdumiewał. Ale wiem, że zachowujesz się szczerze, i mam nadzieję, że one także w to wierzą.

– To nie żadne demony – uśmiechnęła się Tiril. – To najsympatyczniejsze istoty, jakie można sobie wyobrazić.

– Rany boskie – mruknął Móri i odwrócił twarz, by ukryć śmiech.

– Wiesz, na co się najbardziej cieszę? – zapytała po chwili Tiril.

– Mogę sobie wyobrazić różne rzeczy – odparł. – Ale o czym teraz myślisz?

– O tym, jak pokażemy naszego malca Nerowi. Myślę, że zostaną przyjaciółmi.

Móri spoważniał.

– Jeśli o to chodzi, to powinniśmy być bardzo ostrożni. Nie wolno nam wzbudzić u Nera zazdrości. I trzeba też pamiętać, że małe dzieci często ciągną psy za kudły albo wbijają im palce w oczy, nie zdając sobie sprawy z tego, co robią.

– Masz rację. Trzeba będzie bardzo uważać. Ale cieszę się mimo to.

– I ja. Och, Tiril, jaki ja jestem szczęśliwy! I jaki dumny! Ja, który myślałem że przyjdzie mi spędzić życie w cieniu, samotnie, bez przyjaciół, mam teraz całą liczną rodzinę. Najpierw los dał mi ciebie i Nera, przyszliście do mnie razem. Potem teściową, i to taką, z której nikt nie może sobie żartować. Własny dom, najwspanialszy na świecie. I w końcu syn! Maleńki synek!

– Tak!

Znowu milczeli. Oboje myśleli o tym samym: Nie ma znaczenia, jak to dziecko wygląda. Najważniejsze, że nigdy nie będzie miało powodu czuć się niekochane!

Rozdział 10

Na trzeci dzień po urodzeniu malutki chłopczyk otworzył oczka.

Tiril czekała na ten moment pełna jak najgorszych przeczuć. Ale czego się właściwie bała? Że dziecko będzie mieć jedno oko niebieskie, a drugie piwne? To by przecież nie była żadna katastrofa. Chodzą po ziemi tacy ludzie i znakomicie sobie radzą, choć różni przesądni nieszczęśnicy gotowi są uważać, że to znak Złego.

Dręczona obawami Tiril nie spodziewała się tylko tego, co naprawdę zobaczyła.

Oczy dziecka okazały się normalne, oba tego samego koloru, dokładniej mówiąc – czarne jak węgle. Nie, jak to zwykle bywa, ciemnogranatowe, przechodzące w czerń, ale głęboko czarne, jakby w ogóle pozbawione były tęczówki i miały same źrenice. Tęczówka, oczywiście, była, tylko że kompletnie smoliście czarna.

– Jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałam – powiedziała Theresa. Po czym dodała uspokajająco: – Ale to nie wygląda źle, to nie są brzydkie oczy, wprost przeciwnie!

Od pierwszej chwili nieprzytomnie kochała swojego wyjątkowego wnuczka; przez całe dnie nie odstępowała od jego kołyski.

Pierwsze spotkanie Nera z jego nowym panem przeszło najśmielsze oczekiwania. Gdy Nero zbliżył się do dziecka, żeby je powąchać, niańka chciała go przepędzić.

– Nie, nie, nie przeszkadzaj mu – powstrzymała ją Tiril. – On musi się z dzieckiem zapoznać na swój własny sposób.

Ukucnęła obok psa.

– Tu jest jeszcze jeden człowieczek, którym będziesz się opiekował, Nero. Chcesz? Chcesz, piesku, opiekować się tym malcem? Tak, tak, możesz go powąchać. Czyż on nie jest śliczny? On cię bardzo lubi, Nero.

Wszyscy wstrzymali dech, gdy pies pochylił swój wielki łeb nad kołyską. Mógł śmiertelnie przestraszyć maleństwo, ale trudno mu było zabronić oględzin. To by mogło źle usposobić zwierzę do nowego członka rodziny.

Również Móri łagodnie przemawiał do czworonożnego przyjaciela. Szeptał mu coś do ucha dokładnie tak samo jak wtedy w Bergen, kiedy prosił Nera, by bardzo uważnie strzegł Tiril.

Nero nastawił uszu i słuchał. Ogon z wolna uderzał o podłogę. Potem pies znowu z zaciekawieniem spojrzał na leżące w kołysce niemowlę.

Malec patrzył na niego swoimi lśniącymi, czarnymi oczkami. Wszyscy widzieli, że niańka jest sztywna ze strachu i w każdej chwili może zacząć krzyczeć, dawali jej więc znaki, żeby była cicho. Gdyby chłopiec się teraz poruszył, wszystko mogłoby zostać zniszczone.

Nero zlizał spokojnie kroplę mleka z bródki chłopca. Mięśnie na twarzy dziecka drgnęły, ale wyglądało to tak, jakby malec się uśmiechnął. Wszyscy odetchnęli z ulgą.

Księżna przystała na to, by zaczekać z chrztem. W tajemnicy przed innymi modliła się jednak często w kaplicy w intencji dziecka, wciąż paliła świece przed obrazami świętych i przed wyrzeźbioną w drewnie figurką Panny Marii, błagając o łaskę dla nieszczęsnego chłopca, który przyszedł na świat z takim strasznym obciążeniem. Płakała z jego powodu i prosiła o wybaczenie ciężkiego grzechu, jakiego dopuściła się w młodości, a który teraz, jak sądziła, zemścił się na jej wnuku. Całą winę za to, że chłopczyk jest taki… odmienny, Theresa brała na siebie i w tajemnicy przed Tiril lala z tego powodu gorzkie łzy.

Trudno, niech niewidzialni towarzysze Móriego ochrzczą dziecko, nie, ochrzcić to nieodpowiednie słowo, tu w grę wchodzi jedynie nadanie imienia. Mimo wszystko księżna upierała się, by malec został chrześcijaninem. No i przy tym otrzymał też dodatkowo chrześcijańskie imię, żeby któryś święty mógł roztaczać nad nim opiekę, chronić go przed…

Nie, nie była w stanie wymienić tych, którzy zagrażali maleństwu, bo sama nie miała dla nich żadnego określenia.

Móri obiecał, że będzie rozmawiał z duchami na temat ewentualnego drugiego imienia. Wiedział przecież, że Theresa jest głęboko religijną katoliczką i że dla niej fakt, iż jedyny wnuk nie został ochrzczony, trudny będzie do zniesienia. A gdyby tak umarł nie uwolniony od grzechu pierworodnego? Przecież w takim wypadku znalazłby się w piekielnych płomieniach.

Bardzo szybko jednak Theresa musiała zająć swoje myśli czym innym.

Brat księżnej zawiadomił, że wybiera się do niej z wizytą.

Theresa okropnie się denerwowała. Od dawna gotowa była przedstawić mu Tiril, to nie nastręczało kłopotów. Gotowa też była przedstawić mu swego zięcia. To co prawda trudniejsza sprawa, ale przecież bardzo lubiła Móriego i bez wątpienia sobie poradzi. Myślała o nim z dumą, będzie go bronić ze wszystkich sił, jeśli zajdzie potrzeba.