Do uszu Theresy docierały urywane fragmenty jakiejś historii, opowiadanej z wypiekami na twarzach w gronie pań siedzących pod oknem:
– …owocu swojego grzesznego związku nie mogli, naturalnie, ukryć. On odebrał sobie życie…
Pełne zgrozy jęki i pospieszne znaki krzyża słuchających na wieść o tak strasznym postępku jak samobójstwo.
– …został zaszyty w krowią skórę i wyrzucony na bagna.
– Całkiem zasłużenie. A ona? Ta grzeszna wywłoka, która go zbałamuciła?
– No właśnie, miała zaledwie czternaście lat, a już taka była zepsuta. Została, oczywiście, ścięta. Ksiądz był bardzo mądrym człowiekiem i zebrał wszystkie dzieci z okolicy na egzekucję, by zobaczyły, jaki koniec czeka grzeszników.
– No a dziecko?
– Nieszczęsna zdradzona małżonka tego mężczyzny nie chciała mieć z nim nic wspólnego, zresztą nie ma się czemu dziwić. Wyniosła je zatem na ulicę i zajęli się nim chyba wiedeńscy żebracy.
Theresa poczuła się okropnie. Oto siedzą eleganckie panie i przytakują tej plotkarce w przekonaniu, że sprawiedliwości stało się zadość. A co ona tu robi? Czyż już zapomniała o tych wszystkich złych plotkach na wiedeńskim dworze i później w zamku Gottorp, gdzie nigdy nie czuła się dobrze? Czy zapomniała, jak wyniośle mogą się zachowywać ludzie z arystokratycznych domów, jak bardzo mogą upokorzyć kogoś, kto odważy się wyłamać, postępować inaczej? Jakie straszne etykiety potrafią przypinać? Czy zapomniała o ich zakłamaniu, o utrzymywanych w tajemnicy romansach, flirtach na korytarzach i w ukrytych buduarach? Naprawdę o wszystkim zapomniała?
Ujrzała nagle oczyma duszy jasną, czystą twarzyczkę Tiril i szczere oblicze Móriego, ich wierną wzajemną miłość, dokładnie taką samą jak jej młodzieńcze zauroczenie, pomyślała o swoim maleńkim wnuczku bezbronnym wobec bezwzględnego świata i wobec niepewnej przyszłości. Widziała radość na twarzy Tiril, jej promienne oczy. Móri opowiedział jej o dzieciństwie Tiril, on sam dowiedział się o tym od przyjaciela obojga, Erlinga. O tym, że była dzieckiem radosnym i kochającym wszystkie żywe stworzenia. I o tym, jak niepojęte zło, tkwiące w ludziach, sprawiło, że blask w jej oczach zgasi. Ten blask powrócił teraz znowu tutaj, w Theresenhof. Móriego napełniało to wielkim szczęściem.
Theresa czuła się z tego powodu niewiarygodnie dumna. Bo przecież przyczyniła się do odbudowania wiary córki w ludzi i przywrócenia jej radości życia.
A teraz księżna siedziała pośrodku gromady gdakających, prymitywnych kur. Chociaż to obraza dla kur, pięknych i pożytecznych ptaków. O niewielkim rozumie i gdaczące, to prawda, ale nigdy złe i zawistne tak jak te pańcie.
Na szczęście nie wszystkie są jednakowo odpychające. Gospodyni, na przykład, to dobry człowiek, i kilka starszych pań, może zresztą też niektóre z najmłodszych, ale pozostałe? Lepiej nie myśleć.
Jako najwyżej postawiona wśród gości Theresa mogła zakończyć wizytę, kiedy zechce. No i właśnie postanowiła skorzystać z tego prawa. Serdecznie podziękowała gospodyni za przyjęcie i bąknęła jakąś konwencjonalną formułkę na temat rewizyty w Theresenhof. Powóz zajechał natychmiast.
Kiedy odetchnęła świeżym powietrzem, pomieszanym z zapachem stajni i nawozu, poczuła niekłamaną ulgę. Nie interesowało jej, co zgromadzenie będzie mówić na jej temat za plecami.
W domu w milczeniu powitała córkę serdecznym uściskiem. Tiril dobrze wiedziała, co to oznacza: wyznanie miłości, radość, że są razem, mieszkają pod jednym dachem, i prośba o wybaczenie, że choć przez chwilkę pomyślała, iż należy do,wyższej” klasy niż jej córka i zięć.
Móri oniemiał, kiedy został nieoczekiwanie uściskany, a na koniec Theresa podeszła do łóżeczka i przyglądała się sinoblademu chłopczykowi o niebywale pięknej buzi otoczonej wianuszkiem czarnych włosów.
– Kocham cię, mały – wyszeptała.
Chłopczyk spojrzał na nią swoimi niezwykłymi oczyma, tak czarnymi, że zdawało się, iż w ogóle nie ma białek, ale to pewnie dlatego, że niedawno płakał i oczka trochę mu zapuchły. O Boże, a może całe gałki ma czarne? Nie, kiedy zmusiła dziecko, by szerzej otworzyło oczka, w kąciku mignęła biel. Theresa pomyślała, że oczy malca przypominają oczy zwierzęcia, pies czy koń też pokazuje białko jedynie w niektórych okolicznościach.
– Pozwól mi naprawić krzywdę, jaką wyrządziłam Tiril – szepnęła wzruszona. – Daj mi wszystko naprawić, tak jakbyś to ty był tym dzieckiem, które od siebie odepchnęłam. Nigdy nie będziesz musiał cierpieć, mój ukochany, już ja o to zadbam.
Theresa nie miała teraz najmniejszych wątpliwości, do jakiej warstwy należy i z kim chce pozostać na zawsze.
Z czasem Tiril dowiedziała się dużo więcej na temat cienia. To nie ona była przedmiotem jego zainteresowania, nie jej towarzyszył.
Widywała go wielokrotnie, najczęściej jako szarą mgłę, przepływającą obok niej, dostrzeganą kątem oka. Niekiedy zdawał się wyższy niż zazwyczaj i groźnie czarny, choć nie pojmowała, dlaczego tak jest. Od czasu do czasu jednak znikał bez śladu. Zaczęła więc zapisywać, w jakich okolicznościach go widuje. A przejrzawszy później notatki stwierdziła ponad wszelką wątpliwość: Cień pokazuje się tylko wtedy, kiedy w pokoju znajduje się jej mały synek, bywa też z dzieckiem na dworze.
W pierwszej chwili doznała szoku, serce waliło jej jak młotem. Wiedziała wprawdzie, że każdy człowiek ma swego ducha opiekuńczego, Móri jej o tym powiedział. Ale ten tutaj to jednak chyba coś innego. Jakiś potwór z pozaziemskich otchłani? Taki wysoki, taki czarny, z tym dziwnym sposobem przemieszczania się jakby się skradał, płynął lub toczył się w powietrzu. Ciężka peleryna sięgała ziemi i plątała się pod stopami.
Poza tym… Móri mówił, że każdy ma ducha opiekuńczego odmiennej płci, to znaczy kobietami opiekują się duchy męskie, a mężczyznami żeńskie. A to przecież nie była kobieta, Tiril mogła przysiąc, że nie.
Porozmawiała na ten temat z Mórim. On również widywał cienistą zjawę, lecz uznał, że nie powinni się w to mieszać.
– Nie możemy go odpędzić – powiedział – bo to by jeszcze pogorszyło sprawę.
– Czy za tym stoją twoi towarzysze?
– Nic mi o tym nie wspominali.
Tiril nie zadowoliła się tą odpowiedzią.
Pewnego przedpołudnia, kiedy była w pokoju sama z synkiem, zebrała się na odwagę. Najpierw wielokrotnie przełykała ślinę i głęboko wciągała powietrze.
– Ty, który tam stoisz – powiedziała w końcu cicho do niewyraźnej szarej plamy w kącie. – Skąd do nas przybywasz? Czy mógłbyś dać mi jakiś znak? Boję się o mego maleńkiego synka i chciałabym wiedzieć, czy życzysz mu dobrze, czy źle.
Cień ani drgnął.
Czekała przez chwilę, potem westchnęła zrezygnowana.
Ułożyła dziecko w kołysce, skąd wzięła je tylko na chwilkę, bo chciała poczuć jego ciałko w objęciach. Stwierdziła przy tym, że mały ma mokro, więc go przewinęła, nie wzywając do tak prostej czynności niańki, po czym wyszła z pokoju z mokrą pieluszką w ręce.
Kiedy wróciła, zamarła z przerażenia.
Cień, straszliwie wysoki i czarny, pochylał się nad dzieckiem.
Tiril miała wrażenie, że serce pęknie jej ze strachu.
Cień wyprostował się i „odleciał” z powrotem do kąta.
Na brokatowej kołderce maleństwa leżała cudownie piękna. biała róża, lecz jej łodyga najeżona była niebywale długimi i strasznie ostrymi kolcami.
Rozdział 11
Przybył cesarz z lokajami i ochroną osobistą. Jeśli uważał, że z takim licznym orszakiem podróżuje incognito, to Móri nie podzielał jego zdania.
Karol VII nie był władcą wojowniczym, ale jego dokonania polegały zdaje się głównie na zdobywaniu, utracie i ponownym zdobywaniu nowych obszarów. Był szorstki w obejściu i władczy, lecz bardzo przywiązany do swojej najmłodszej siostry. Przy powitaniu czynił jej jeszcze wymówki za młodzieńczą lekkomyślność, później jednak stał się serdeczny i miły.