Siostrzenicę, Tiril, traktował z powściągliwą życzliwością, ale spoglądał na nią rzadko. Móri go niepokoił i być może odrobinę przerażał, tak reagują wielkie autorytety przy spotkaniu z kimś obdarzonym jeszcze większym autorytetem. Autorytet Karola wpisany był niejako w jego cesarską godność, Móri przyniósł go ze sobą na świat i okazywał też bardziej naturalnie. Wkrótce jednak łagodny głos Islandczyka przywrócił cesarskiemu majestatowi poczucie pewności siebie.
Theresenhof zostało, rzecz jasna, wypucowane do połysku na przyjęcie tak znakomitego gościa. Służba wycofywała się ze spuszczonymi oczyma, nie mając śmiałości nawet spojrzeć na cesarza, a pokojówka, której kieliszki o mało nie zsunęły się z tacy, wybuchnęła rozpaczliwym płaczem. Theresa skinęła jej uspokajająco głową i wszystko skończyło się dobrze.
Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła w zamku Gottorp, pomyślała Theresa. Tam popatrzyłabym na dziewczynę surowo, a potem ukarała.
Ja się rzeczywiście zmieniłam. To zasługa Tiril i Móriego. To oni postępują właściwie. Ich kultura bycia ma źródło w ich sercach, a nie w wyuczonych formułkach na temat etykiety.
Obiad był wyszukany. Tak wytworny, że Móri, który na Islandii niekiedy musiał się żywić wodą wyciśniętą z mchu, patrzył na zastawiony stół z wyrazem niedowierzania w oczach. Najpierw podano gęstą zupę na najdelikatniejszym mięsie, zaprawioną śmietaną i jajkiem. Potem kolejno na stole pojawiły się zimne i gorące przystawki, pieczeń cielęca ze szparagami na maśle, węgorz marynowany w białym winie, przepiórki z truflami w śmietanie i maleńkie kanapki z purée z łososia… Okazało się, że to dopiero początek. Zanim dotarli do dania głównego, Móri był absolutnie najedzony i mógł nabierać tylko maleńkie porcje na spróbowanie. Wszystko to spożywano na najpiękniejszej miśnieńskiej porcelanie. Ale pod stołem siedział Nero… Na długo przed końcem obiadu dochodziły stamtąd ciężkie posapywania przejedzonego psa.
Deseru Móri nie był w stanie nawet spróbować, wszelkie granice zostały przekroczone. Postanowił jednak, że poprosi w kuchni, by mu zostawiono na później kawałek pysznego z pewnością tortu. Niczego bardziej apetycznego nigdy w życiu nie widział.
Cesarz wyraził kucharzom uznanie w formie dowcipnego komplementu. Theresa odetchnęła z ulgą, gdy nareszcie mogła zabrać swego tak wysoko postawionego gościa do salonu.
Kiedy lokaje wycofali się na odpowiednią odległość, brat księżnej rzekł:
– Jak rozumiem, Móri, ty nie pochodzisz ze szlacheckiego rodu?
– Nie, Wasza Cesarska Mość. Proszę jednak pamiętać, że Tiril nie wiedziała o swoim pochodzeniu, kiedy wychodziła za mnie za mąż.
Troszkę się mijał z prawdą, ale ustalili już przedtem, że datę ślubu przesunie się nieco, powie się, że małżeństwo zawarte zostało wcześniej, by uniknąć dodatkowych wymówek.
Cesarz Karol skinął głową. Mam nadzieję, że on nie zamierza nadać mi szlacheckiego tytułu, pomyślał Móri. Niczego takiego po prostu nie chcę.
Cesarz jednak zastanawiał się nad czymś innym.
– Przed kilkoma miesiącami mieliśmy wizytę pewnego włoskiego szlachcica. Wypytywał o ciebie, Thereso.
Wszyscy wstrzymali oddech, a cesarz spoglądał na nich surowo.
– On ważył się przyjechać do Hofburga? – zapytała Theresa ledwo dosłyszalnie.
– Tak. Ale przedtem dostałem twój list, więc nie wyjawiłem, gdzie przebywasz.
– Dziękuję, Karolu. Nawet nie wiesz, jakie dobrodziejstwo wyświadczyłeś całej naszej rodzinie!
Móri zapytał:
– Czy to był mężczyzna w średnim wieku, o ciemnej karnacji i z blizną na policzku?
– Owszem. Nazywa się Lorenzo jakiś – tam, długie włoskie nazwisko.
Pozostała trójka spoglądała po sobie w milczeniu.
– Natomiast całkiem niedawno mieliśmy kolejną wizytę – mówił dalej cesarz z uśmiechem. – Czy pamiętasz naszego towarzysza zabaw z dzieciństwa, Engelberta? On także zapytał kiedyś, co u ciebie, a ja szczerze mówiąc nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, bo przecież obiecałem ci, że nie wyjawię nikomu miejsca twego pobytu. Nie powiedziałem tedy nic.
Policzki Theresy gwałtownie poczerwieniały, a w jej oczach pojawił się podejrzany blask.
– O, jemu mogłeś powiedzieć! Pojęcia nie miałam, że on jeszcze chodzi po tej ziemi. Właściwie całkiem o nim zapomniałam. Gdzie teraz mieszka?
– Niedaleko stąd. Niedawno został biskupem i mieszka koło Innsbrucku.
Theresa nerwowo wygładzała fałdy sukni.
– A zatem kapelusz kardynalski ma, jeśli tak można powiedzieć, w zasięgu ręki. Coś, o czym zawsze marzył…
– Niewątpliwie. Przeszedł już wszystkie szczeble duchownej kariery i należy do najpierwszych w naszym Kościele. Ale wcale nie wiem, czy on pasuje na kardynała. Zawsze mi się zdawało, że ma zbyt słaby charakter.
– Pewnie dlatego, że nigdy nie lubił wojny, lecz wy – brał pokojową drogę miłości w Kościele – powiedziała Theresa porywczo, jakby za wszelką cenę chciała obronić przyjaciela. – Ja znałam go lepiej niż ty, bowiem jesteśmy z Engelbertem rówieśnikami. Słaby on nie jest, jest łagodny. I dobry.
– Tak, z pewnością masz rację – mruknął cesarz. – Ale ja uważam, że on się wszystkiego bał, proszę jednak o wybaczenie. Niewątpliwie to bardzo sympatyczny człowiek.
Tiril i Móri popatrzyli na siebie.
Spojrzenia obojga wyrażały to samo: To ojciec Tiril.
Już następnego ranka przybył kurier, by wezwać cesarza do Wiednia. Jakaś ważna zagraniczna delegacja musi pilnie z nim rozmawiać.
I cesarz natychmiast opuścił Theresenhof. Nie zdążył zobaczyć „chorego” dziecka.
Wszyscy uznali, że tak właśnie jest najlepiej.
Od jakiegoś czasu trwali w uspokajającym przeświadczeniu, że polowanie na Tiril, a w pewnym stopniu również na Theresę, dobiegło końca. Tymczasem cesarz przypomniał im, że niebezpieczeństwo z południa wciąż zagraża.
– To niedobrze, że ten cały Lorenzo był w Hofburgu – rzekła Theresa. – Boję się, że niedługo zostaniemy ujawnieni.
– I ja tak myślę – zgodził się Móri siedzący na kanapie z podciągniętymi nogami. Tiril podziwiała ukradkiem jego wspaniałe uda, mąż nieustannie oddziaływał na nią z niezwykłą erotyczną siłą. – Zmuszeni jesteśmy ponownie zastanowić się nad tą sprawą.
– Koniecznie – potwierdziła Theresa.
– Gdybyśmy tylko mogli pojąć, dlaczego oni nas prześladują – żaliła się Tiril. – Czego od nas chcą, co im zrobiliśmy?
Móri zaciskał szczęki tak mocno, że widać było, jak mięśnie grają pod skórą. Westchnął głęboko i powiedział:
– Wasza wysokość, ja wiem, że pani nie lubi podejmować tego tematu, ale może osoba ojca Tiril pomogłaby wyjaśnić tajemnicę? Chodzi mi o odpowiedź na pytanie, dlaczego ci nieznajomi ludzie polują na nią z takim zapamiętaniem.
– Nie, on o niczym nie wie! – zawołała Theresa porywczo. – On jest niewinny niczym dziecko.
O, nie taki znowu niewinny, skoro spłodził potomka i zostawił matkę samą, nie biorąc za nic odpowiedzialności, pomyślał Móri. Milczał przez chwilę, po czym znowu zebrał się na odwagę:
– Czy popełniliśmy błąd sądząc, że brat księżnej pani wymienił wczoraj imię tego człowieka?
Milczenie Theresy było mniej więcej tak samo długie jak jego.
– Nie popełniacie błędu – szepnęła w końcu ledwie dosłyszalnie. Po chwili podniosła odrobinę głos: – Ale ja się do niego nie zwrócę, to niemożliwe.
Córka i zięć rozumieli bardzo dobrze, dlaczego tak postanowiła.