Tiril siedziała, nie mówiąc ani słowa. Zupełnie nie wiedziała, co ma myśleć czy odczuwać na wiadomość, że jej ojciec został właśnie biskupem. W tamtym czasie, kiedy ona przyszła na świat, nie był kapłanem, jak się domyślała. Ale już wtedy marzył o tym, by zostać kardynałem.
W Kościele jest wielu ludzi żądnych kariery.
Ona i Móri rozmawiali poprzedniego wieczora o nowych informacjach i o jej pochodzeniu. Leżała na ramieniu Móriego i patrzyła w sufit długo w noc. Rozmawiali do późna, a ona co chwila zaczynała płakać. To może dziwne, ale właściwie nie odczuwała potrzeby poznania swego ojca, w każdym razie żadnych takich pragnień jak w czasie, kiedy szukali matki i kiedy to rozpaczliwie tęskniła do owej nieznajomej kobiety.
Teraz odczuwała jedynie pustkę.
Może dlatego, że Theresa broniła go tak zajadle, odnosili wrażenie, że jest słaby i żałosny. To, oczywiście, paskudna myśl i z pewnością też niesprawiedliwa.
Tak czy inaczej Tiril wcale nie marzyła o tym, by go poznać. W każdym razie od chwili, gdy dowiedziała się nieco więcej.
Móri nie chciał dać za wygraną i wyrażał przekonanie, że Theresa powinna go odszukać.
– Ale gdybyśmy księżnę bardzo prosili? – pytał.
Ona wahała się długo. Policzki jej płonęły, od czasu do czasu na wargach pojawiał się uśmiech szczęścia, lecz natychmiast gasł.
– Przecież nie mogę z całą paradą, jaka przystoi osobie książęcego rodu, odwiedzać pokornego sługi Kościoła. To by wzbudziło zbyt wielkie zainteresowanie.
– Ale dlaczego z całą paradą?
Milczeli.
– Mogłabym pojechać konno. W tajemnicy – rzekła Theresa niepewnie. – To niedaleko.
– Słusznie. Z niewielką eskortą – zgodził się Móri.
– O, nie! Niepotrzebna jest żadna eskorta! Nie do niego. Bardzo bym chciała pokazać mu Tiril, ale z tym trzeba będzie jeszcze poczekać, prawda?
– Jakiś czas tak. Najlepiej będzie przygotować go na wiadomość, że jest ojcem i dziadkiem – powiedział Móri ze złośliwym uśmiechem.
– O, on taki młody! – zawołała Theresa. – To niepojęte, że został już dziadkiem.
– A kiedy widziała go pani po raz ostatni?
– No, to już będzie ponad dwadzieścia lat.
Móri nie powiedział nic. Kiedy Theresa sama zrozumiała, jak nielogicznie brzmią jej słowa, wybuchnęła śmiechem.
– Chętnie pojadę i spotkam się z nim – powiedziała z udanym spokojem, ale krew pulsowała jej na szyi, a oddech miała przyspieszony.
– Ale nie wolno pani jechać samej – stanowczo stwierdził Móri. – Pozwoli pani, że będę jej towarzyszył? Mogę zaczekać na zewnątrz, rzecz jasna, lecz droga jest zbyt niebezpieczna dla samotnej kobiety.
– Czy ty myślisz, że ja się wstydzę mego zięcia? Dziękuję ci, chętnie zgodzę się na eskortę w twojej osobie. I będziesz mi towarzyszył do końca, pójdziesz się przywitać z ojcem Tiril. Ona sama z naturalnych powodów musi zostać z dzieckiem.
Tiril przyjęła tę decyzję z największą radością.
W toku przygotowań okazało się, że w podróż do Innsbrucku Theresa musi zabrać różne rzeczy, postanowiono zatem, że pojedzie małym powozem, nie budzącym wielkiego zainteresowania, Móri natomiast konno, obok niej lub przodem w zależności od tego, jak szeroka będzie droga.
Podróż minęła bez komplikacji, a ponieważ musieli i tak gdzieś zanocować, Theresa postanowiła, że najlepiej od razu udać się do siedziby kanonika, w której nadal mieszkał Engelbert. Po wizycie skierują się do jakiejś gospody w Innsbrucku i tam spędzą noc. Policzki płonęły jej z przejęcia i Móri uważał, że jest tego dnia bardzo ładna i wygląda młodzieńczo.
Siedziba biskupia tutejszej diecezji znajdowała się poza Innsbruckiem, Engelbert jednak chciał pozostać mieście. Dom kanonika służył mu przez wiele lat, a on był w zasadzie człowiekiem o dość konserwatywnych poglądach, nie lubił zmian. Inna sprawa, że pałac biskupi znajdował się w dość opłakanym stanie i Engelbert wydał już polecenia, co i jak należy przebudować i doprowadzić do porządku, zanim on sam się tam przeniesie.
Móri uważał, że to wszystko nie bardzo się zgadza z opisem Theresy, przedstawiającej go jako człowieka wielkiej pokory, który zrezygnował z własnych pragnień i poświęcił się wyłącznie służbie Bogu.
Asceza nie jest cechą charakterystyczną tego człowieka, myślał Móri, kiedy w bibliotece kanonii czekali na przybycie Engelberta.
Ten człowiek, który w codziennej sutannie katolickiego biskupa szedł im na spotkanie, był dokładnie taki, jakim go sobie wyobrażał Móri. Wyglądał zdumiewająco młodo, o dość pełnej figurze od bardzo smakowitych obiadów, ale w żadnym razie otyły. Tylko jakby lekko rozmazane linie podbródka i nieco zbyt obszerna talia. Ale za kilka lat…?
Włosy miał płowoblond, jak Tiril w dzieciństwie, po nim też córka odziedziczyła krępą figurę, poza tym jednak żadne podobieństwo nie rzucało się w oczy.
Biskup Engelbert był wyjątkowo urodziwym mężczyzną. O łagodnych rysach i…
Łagodnych?
Móri musiał przyznać rację cesarzowi Karolowi. To bardzo prawdopodobne, że biskup był łagodny, lecz gołym okiem widać było również, że to człowiek słaby. I to bardzo.
Rozpostarł ramiona, jakby chciał zamknąć księżnę serdecznym powitalnym uścisku, którego jednak wcale nie zamierzał wykonać, i szedł przez obszerną bibliotekę.
– Theresa! Przyjaciółka mego dzieciństwa! Jak wspaniale znowu cię widzieć! Dostałem twój list i czekam na ciebie w domu. Co prawda z tego powodu odwołałem bardzo ważną konferencję z nuncjuszem apostolskim z Watykanu, ale przecież musiałem się z tobą spotkać! Przez cały czas podróży towarzyszyłem ci, posyłając błogosławieństwo Boże!
Biskup ujął dłonie księżnej i zamknął je w gorącym, długotrwałym uścisku, patrząc jej przy tym w oczy tak natarczywie, że Móri poczuł się nieswojo.
Theresa opanowała się po wzruszeniach powitania.
– Najdroższy przyjacielu – rzekła. – Chciałabym ci przedstawić mego zięcia. To Móri. On pochodzi z Islandii.
– Z Islandii? – powtórzył biskup studiując uważnie twarz Móriego spojrzeniem, które on sam uważał pewnie za przenikliwe. Ale to nieprawda, jego spojrzenie było niepewne i rozbiegane. – Macie tam dobrych katolików?
– Niewielu – odparł Móri. – Islandia w tysiąc pięćset trzydziestym siódmym roku przeszła na obrządek luterański.
Biskup Engelbert uczynił znak krzyża.
– Niech Pan ma w opiece te wasze nieszczęsne dusze – mruknął, a potem wymamrotał jakąś dłuższą modlitwę po łacinie. Następnie zwrócił się znowu do Theresy.
– Ale ty, moja najdroższa siostro w Duchu Świętym, ty pozostałaś dobrą katoliczką, prawda?
– Nie tak dobrą, jak bym pragnęła. – Po czym dodała pospiesznie: – Engelbercie, ja…
On poprawił ją z udanym skrępowaniem:
– Biskupie Engelbercie – uśmiechnął się czarująco.
– Wybacz mi. – Theresa pochyliła głowę. – Mamy poważne kłopoty.
Biskup rzucił pospiesznie okiem w stronę Móriego.
– Możemy rozmawiać swobodnie. Pamiętaj, że mój zięć jest też twoim!
Biskup przerażony zamachał rękami przed jej twarzą, by skłonić ją do milczenia.
– Chyba nie wygadałaś tajemnicy…?
– Nie. Milczałam jak grób – odpowiedziała urażona.
– Dopiero przed kilkoma dniami, kiedy odwiedził nas mój brat, cesarz, Tiril i Móri zorientowali się z rozmowy, kto jest jej ojcem. A ja przecież nie mogłam zaprzeczyć.
Engelbert wyglądał na okropnie zdenerwowanego. Ani razu słowem nie zapytał o córkę.
– Tutaj nie możemy swobodnie rozmawiać – poinformował szeptem.
– To przyjedź do nas w odwiedziny – zaproponowała Theresa prostodusznie. – Byłby to dla nas wielki honor. A poza tym, jak pisałam w moim krótkim liście, znaleźliśmy się w poważnych kłopotach.