– Pecunia?
– Nie, tu nie chodzi o pieniądze – odparła zniecierpliwiona.
Móri przez dłuższą chwilę stał bez ruchu, ale teraz wtrącił się do rozmowy, żeby Theresa nie ściągnęła na nich jeszcze większego nieszczęścia.
– Wasza wysokość, może wrócimy tu jutro. Jego eminencja ma właśnie ważną wizytę.
Theresa odwróciła się.
Nieznana postać, która przez jakiś czas stała wyczekująco w drugim końcu bibliotecznej sali, sunęła teraz ku nim, ukrywszy dłonie w szerokich rękawach jaskrawego kardynalskiego stroju.
– O, całkiem zapomniałem ci powiedzieć – oznajmił Engelbert drżącym głosem. – Wuj jest u mnie z wizytą.
Theresa ukłoniła się głęboko, Móri natomiast tylko skłonił sztywnym ruchem głowę.
– Czy mogę dokonać prezentacji? – jąkał się biskup. – Moja przyjaciółka z dzieciństwa, księżna Theresa von Holstein – Gottorp z Habsburgów. I jej… zięć, Móri z Islandii. Thereso… to mój sławny wuj, kardynał von Graben. Jego siedziba mieści się w Sankt Gallen, więc często mnie odwiedza.
Kardynał ledwo widocznie pochylił głowę.
– Mój drogi bratanek opowiadał mi o pani, księżno. O waszym wspólnym dzieciństwie i… młodości.
Następnie zwrócił wzrok na Móriego. Czarnoksiężnik z Islandii nigdy jeszcze nie widział tyle lodowatego, skoncentrowanego zła.
Rozdział 12
Móri poczuł, że zimny pot spływa mu po plecach. Nie wydawaj Tiril, błagał w duchu Theresę. Nie mów im, gdzie mieszkamy!
To ten człowiek! Głos. Kardynał von Graben…
Theresa była pełna największego podziwu wobec tego hierarchy, Móri natomiast patrzył na niego śmiertelnie przerażony. Czy ona nie dostrzega nienawiści w tych na pół przymkniętych starczych oczach? Czy nie zauważa straszliwej koncentracji woli skierowanej przeciwko niej?
Kardynał mówił:
– Naturalnie, że mój ukochany bratanek odwiedzi księżnę. Ale gdzież to pani mieszka?
Theresa otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz Móri był szybszy:
– Akurat teraz to właściwie nie mamy stałego miejsca zamieszkania, rozglądamy się za jakąś odpowiednią siedzibą.
Księżna spojrzała na niego zdumiona i odrobinę poirytowana, ale zaraz wyczytała w jego oczach ostrzeżenie i zdezorientowana zaczęła przytakiwać.
Odznaczała się wielką bystrością umysłu, łatwo było z nią współpracować.
– To prawda, ale jak tylko gdzieś się urządzimy, musisz natychmiast przyjechać przywitać się z Tiril. I z twoim wnukiem.
Tchórzliwy biskup zrobił się zielony. Ten temat rozmowy najzupełniej mu nie odpowiadał.
Kardynał dobitnie, ze wzrokiem wbitym w Theresę, oświadczył:
– Mój bratanek, Engelbert, ma przed sobą wspaniałą karierę. Muszę panią prosić, księżno, by z większą ostrożnością wypowiadała się pani na temat jego młodzieńczego błędu. On już za to odpokutował. Pościł, biczował się i umartwiał, jak nakazują nasze reguły. Więc teraz jest oczyszczony. Bardzo panią proszę, księżno… Proszę nie niszczyć jego szansy na kardynalski kapelusz!
– Milczałam ponad dwadzieścia lat – rzekła Theresa pełnym życzliwości głosem, choć wyraźnie urażona. – Tylko Tiril i my dwoje znamy twoją tajemnicę, Engelbercie. Aż do ubiegłego tygodnia znałam ją wyłącznie ja.
Móri był taki wściekły, że ledwie mógł mówić.
– Nigdy jeszcze nie spotkałem tak lojalnej kobiety jak księżna Theresa. Jeśli ktoś jest czysty w tej sprawie, to jej wysokość. A teraz obawiam się, że nie mamy już więcej czasu.
– Rozumiem. A gdzie państwo zamierzają zatrzymać się na noc? – zapytał kardynał.
Theresa zdążyła tylko zacząć:
– W jakiejś dobrej…
Móri jednak zagłuszył jej słowa:
– Musimy wracać jeszcze dzisiaj. Nasz malutki synek nie był zdrowy dziś rano i nie chcemy zostawiać Tiril zbyt długo samej.
Theresa znowu spojrzała na niego zdumiona i zirytowana, ale nie zaprotestowała. Kardynał pokiwał głową.
– Rozumiem. W takim razie trzeba się pożegnać. Było mi bardzo miło panią spotkać, księżno!
Ani słowa o Mórim.
Biskup Engelbert zdawał się co najmniej tak samo zbity z tropu jak Theresa, rozstali się jednak z obietnicą, że odwiedzi ich natychmiast, gdy tylko znajdą dla siebie jakiś prawdziwy dom.
Na dziedzińcu Theresa zaczęła znowu protestować.
– Móri, muszę powiedzieć, że twoje zachowanie było co najmniej naganne…
On jednak pociągnął ją jak najszybciej do powozu.
– Proszę się pospieszyć! Powinniśmy stąd natychmiast zniknąć! To niebezpieczne miejsce.
– Przecież Engelbert nie może być niebezpieczny!
– Nie, on nic nie znaczy – powiedział Móri i naprawdę tak myślał. – Natomiast kardynał! On tak! Jedź! – krzyknął do stangreta i sam wskoczył na swego wierzchowca.
– Do domu! Bez chwili zwłoki!
Theresa ledwo zdążyła wsiąść do powozu, gdy konie ruszyły z kopyta.
Oczy kardynała von Grabena zrobiły się wąziutkie niczym szparki, ale pod zmrużonymi powiekami płonęły piekielnym ogniem. Hierarcha syknął do swego bratanka:
– Ta fatalna historia z twojej młodości zaczyna nam znowu stwarzać problemy. Jakbyśmy nie mieli dość innych.
– Ale przecież ja od tamtej pory nie miałem żadnych kontaktów z Theresą. A wuj obiecał mi, że nie spotka jej nic złego.
– I obietnicy dotrzymałem – warknął kardynał. – Ale dlaczego nie wycisnąłeś z niej informacji na temat, gdzie mieszka? Musimy przecież dostać córkę.
Biskup Engelbert nie miał żadnego stosunku do tej córki, której nigdy nie znał, a której się wstydził.
– Próbowałem – powiedział. – Ale ten okropny człowiek nieustannie mi przeszkadzał.
– On nie jest okropny. On jest śmiertelnie niebezpieczny. Teraz wiemy, kto pomaga tym kobietom i pracuje przeciwko nam.
Następne słowa kardynał wyszeptał tak cicho, że bratanek ich nie dosłyszał:
– On musi umrzeć. Ja się tym zajmę.
Engelbert uniósł rękę.
– Tylko pamiętaj: Nic nie może się stać Theresie!
– Wiem, wiem – syknął kardynał. – Taka była umowa wówczas, kiedy zdobyłeś dla nas kielich z Hofburga. W podzięce za ten uczynek obiecałem ci, że włos z głowy nie spadnie twojej drogocennej księżniczce.
Pospieszył do swych prywatnych komnat i wezwał kilku zaufanych ludzi.
Dzięki danej ci obietnicy, mój krótkowzroczny bratanku, nie mogłem pojmać tych dwojga, kiedy tutaj byli, myślał von Graben. Ale teraz ja będę decydował!
Dwaj ludzie dostali krótkie rozkazy, po czym w największym pośpiechu opuścili konno kanonię i ruszyli w tym samym kierunku, w którym odjechała księżna ze swoim zięciem.
Kiedy znaleźli się w głębi gęstego lasu, Theresa poleciła woźnicy, by zatrzymał konie. Zdenerwowana wysiadła z powozu i poszła w stronę Móriego, który zeskoczył ze swego wierzchowca.
– Muszą się skończyć te twoje głupstwa – powiedziała księżna ostro. – Obrażasz mojego przyjaciela tą nagłą ucieczką do domu, i nie tylko jego, ale jeszcze jednego z największych dostojników kościelnych, czcigodnego kardynała von Grabena.
Móri patrzył na nią ponuro, ale nie odpowiedział wprost na jej wymówkę.
– To bardzo dobrze, że się zatrzymaliśmy – rzekł. – Konie muszą trochę odpocząć. Rozbijemy tu mały obóz i zjemy nasze domowe zapasy.
Stangret zaczął przygotowywać się do popasu. Theresa była zagniewana. W milczeniu usiadła na kocu, który jej stangret rozpostarł, i zajęła się jedzeniem.
Móri także nie powiedział ani słowa.
Kiedy zjedli, Móri ze stangretem zebrali wszystko i przygotowali się do dalszej drogi. Nagle stangret zamarł.