Выбрать главу

– Ciii! Ktoś się zbliża! Myślę, że to dwaj jeźdźcy.

– Pogoń! – krzyknął Móri gwałtownie. – Wasza wysokość, proszę wziąć mojego konia, on jest teraz wypoczęty, i jechać przez las prosto do Theresenhof! Proszę się orientować według stron świata. To panią chcą pojmać! Nie wolno do tego dopuścić! Poprzez panią chcą dotrzeć do Tiril. Proszę pędzić co koń wyskoczy! My wprowadzimy w błąd prześladowców, będą podążać za powozem, a jeśli nas napadną, damy im radę. A z panią spotkamy się w najbliższym miasteczku.

– Ale ja nie mam damskiego siodła – protestowała Theresa i próbowała wyrwać się Móriemu, gdy chciał jej pomóc dosiąść konia.

– Tiril na Islandii jeździła na oklep! Proszę ruszać! Nie ma czasu do stracenia!

Dość bezceremonialnie podsadził ją na koński grzbiet tak, że chcąc nie chcąc usiadła w siodle po męsku. Silnym klapsem w zad Móri przynaglił wierzchowca, który pogalopował leśnym duktem. Theresa musiała całą uwagę skupić na tym, by nie spaść na ziemię. Móri usiadł obok stangreta i powóz ruszył powoli przed siebie.

Theresa próbowała powstrzymać konia, zawrócić go ku głównej drodze i przerwać nareszcie te głupstwa. Skończyło się jednak na tym, że koń stanął dęba, a ona spadła pomiędzy grube pnie sosen.

Potłukła się boleśnie, ale zaciskała zęby. Słyszała, że zbliżają się jacyś jeźdźcy, i już miała zamiar wzywać pomocy, gdy dotarły do niej zdyszane głosy:

– Pospiesz się, właśnie usłyszałem skrzypienie kół! Pamiętaj: księżnę musimy dostać żywą! Mężczyzn możesz bezlitośnie zastrzelić jak kaczki, przede wszystkim tego czarnego. I wszystko musi się stać jak najszybciej. Jego eminencja mówi, że ten człowiek jest oskarżony o czary.

Theresa skamieniała. Koń! Grzebał nerwowo kopytem na ścieżce, prowadzącej do drogi. Co robić? Co mogła wymyślić w tej sytuacji? Naraziła życie swoich przyjaciół na śmiertelne niebezpieczeństwo!

Ogarnęła ją panika.

I wtedy na ramieniu poczuła dotyk czyjejś ręki. Odwróciła się gwałtownie, lecz nikogo nie dostrzegła. Dotyk ręki natychmiast ustał, lecz koń w całkowitej ciszy został przez kogoś przeprowadzony za sosny.

Bogu dzięki, że w lesie głos niesie się tak daleko i usłyszeliśmy ich zawczasu, myślała, kiedy jeźdźcy w galopie przelatywali pobliską drogą.

O, dzięki temu, kto mi pomógł! Czy to był mój własny Anioł Stróż, czy też ten, którego Móri nazywa duchem opiekuńczym, choć ja się z nim nie zgadzam, czy też któryś z towarzyszy Móriego? Ale jak ja teraz dosiądę konia?

Znowu pojawiła się czyjaś niewidzialna dłoń. Pokazała, jak należy włożyć nogę w strzemię, i pomogła jej wspiąć się na grzbiet zwierzęcia niemal zupełnie bez wysiłku.

– Jeszcze raz dziękuję – mruknęła obciągając suknię, by przyzwoicie okryć kolana. – No, teraz siedzę wygodnie.

Koń ruszył od razu galopem i Theresie aż dech zatykało. Zdawało jej się, że słyszała odgłos wystrzału, ale nie była pewna.

Móri, myślała. Co się stało z Mórim i moim nieszczęsnym stangretem? Dla mnie narażali życie.

Orientować się według stron świata, tak powiedział Móri. Ale skąd mam wiedzieć, gdzie jest na przykład północ? Powinnam jechać na południowy wschód. Słońce? Pora dnia…?

Chyba jadę we właściwym kierunku.

Ale jak się dostanę do najbliższego miasteczka, skoro muszę się przedzierać przez ten gęsty las?

I nagle ogarnął ją wielki spokój. Miała przecież jednego, a może wielu przewodników. Powinna im po prostu zaufać. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że ktoś przy niej jest.

Powoli jednak zaczęły ją ogarniać złe myśli. Móri miał rację. Ci, którzy ścigali Tiril od wielu lat, mają swoją siedzibę właśnie tutaj, gdzie Theresa dopiero co była. Engelbert jest z pewnością niewinny. Oczywiście, że jest niewinny, taki dobry człowiek!

Do wszystkich złych uczuć, które żywiła, dołączyło teraz jeszcze jedno: pamiętała słowa swego brata o tym, że Engelbert jest zbyt słaby, żeby zostać kardynałem. Ale wtedy ona upierała się, że to bardzo sympatyczny człowiek.

Dzisiaj zaś nie odczuwała tego radosnego oszołomienia, którego mogła się spodziewać, idąc na spotkanie Z nim.

Engelbert był taki jak dawniej. Niewiele się zmienił. I to zdaje się była ta wada. On wygląda tak… niedojrzale. Jakby nie miał kręgosłupa. Wszystko wskazuje na to, że wuj trzyma go żelazną ręką.

Starała się odegnać tę myśl, ale nie przyniosło jej to ukojenia. Przeciwnie, w miejsce twarzy Engelberta pojawiło się oblicze kardynała i Theresa zadrżała, przeniknięta nieprzyjemnym dreszczem. Ta jego zimna, ascetycznie chuda twarz. Te stare, przenikliwe oczy.

Czy kardynał von Graben mógł być Głosem?

Theresa nie umiała odrzucić tej możliwości. Wprost przeciwnie.

Pozwoliła, by koń szedł według własnej woli. On zaś, wybierał drogę z niezachwianą pewnością, nie wahał się nigdy przy rozstajach i skrzyżowaniach leśnych ścieżek.

Ktoś kierował jego krokami.

Dość szybko w oddali ukazały się zabudowania miasteczka z czerwonymi dachami i bielonymi ścianami. Na małym ryneczku czekał ekwipaż księżnej ze stangretem i Mórim oraz dwa obce konie.

Theresa zeskoczyła z siodła zaraz przy miejskiej bramie. Niech Bóg broni, żeby wjechała do miasteczka siedząc po męsku na koniu!

Radość ze spotkania była wielka, lecz tłumiona. Księżna opowiedziała, jak otrzymała pomoc od kogoś niewidzialnego, na co Móri pokiwał głową. Oni również otrzymali pomoc, wyjaśnił. Dwaj ścigający ich jeźdźcy bardzo szybko dopędzili powóz i ostrzelali go – Móri pokazał dziurę po kuli – lecz nikt nie został poszkodowany. Ponieważ on, Móri, był w powozie, to jego niewidzialni towarzysze zajęli się odpowiednio prześladowcami. To znaczy mężczyźni zostali zrzuceni z koni, konie poszły za powozem, a jeźdźcy bezradnie biegli za nimi przez las. Szybko zrezygnowali z pościgu i powlekli się z powrotem do domu.

Theresa patrzyła na Móriego.

Stangret stał obok, ale przyzwyczaił się już do nich na tyle, że nie wzywał imienia Bożego, słysząc te wszystkie opowieści o duchach.

– Skoro jednak twoi towarzysze byli przy tobie – zaczęła Theresa – to kto w takim razie pomagał mnie?

– Twój duch opiekuńczy, szary brat, o którym tyle słyszałaś. Prosiłem go, by cię bronił.

– Dziękuję ci, Móri. I tobie też dziękuję, mój niewidzialny przyjacielu. I tobie, mój wierny stangrecie!

Ten ostatni skłonił się głęboko.

– Teraz jedziemy do domu – oznajmiła Theresa zdecydowanie. – Mamy bardzo wiele do omówienia. Popatrzcie tylko, jakie piękne konie! Nimi my się zaopiekujemy.

Postanowili, że zostaną w Theresenhof jak długo się da. Jeśli prześladowcy wpadną na ich ślad, trzeba będzie ponownie rzecz przedyskutować.

Żadne nie wiedziało jednak, jak odnieść się do osoby kardynała. Nie mieli przeciwko niemu nawet jednego dowodu. Theresa nie mogła pójść do swego brata i zażądać, by usunął tego niebezpiecznego człowieka na takich podstawach, o jakich mogła mówić. Teraz, kiedy wiedzieli, skąd pochodzi zło, znaleźli nowe punkty wyjścia do wyjaśnienia licznych wydarzeń z przeszłości.

Podczas jednej z takich rozmów Móriemu wpadła do głowy niezbyt przyjemna myśl.

– Wasza wysokość… Wtedy, gdy zniknął kielich z Hofburga…

– Wiem, co chcesz powiedzieć – podjęła pospiesznie. – Zastanawiałam się nad tym samym. Tak, Engelbert spędził u nas wtedy w zimie cały tydzień, i to po jego wyjeździe zauważono brak kielicha. Ale mieliśmy jednocześnie także innych gości, więc nikomu się nawet nie śniło, żeby Engelbert, miły i szczery, mógł popełnić taką straszną kradzież! Teraz nie jestem już tego pewna. Jeśli stał za tym jego wuj, to Engelbert musiał być posłuszny, tak jak zawsze.