– Znakomity pomysł – pochwalił Móri z uśmiechem. – Przyniesiesz szkatułkę?
– Oczywiście!
Tiril wróciła prawie natychmiast.
Gdy tylko stanęła w drzwiach, wiedzieli, że coś się stało. Jej twarz wyrażała najwyższe zakłopotanie.
– Przecież odłożyłam naszyjnik do szkatułki, kiedy ostatnim razem go miałam. Po balu na zamku, w Norwegii.
– Pamiętam to – potwierdził Móri pełen jak najgorszych przeczuć.
Tiril wyciągnęła przed siebie szkatułkę.
– Patrzcie, jest pusta!
Theresa zerwała się na równe nogi.
– Ależ to niemożliwe! Sama widziałam, jak odkładałaś naszyjnik. Klucz, gdzie jest kluczyk od szkatułki?
– Klucz jest na swoim miejscu w mojej torebce. Nikt ze służby nie miał do niego dostępu. A poza tym oni są uczciwi.
– Oczywiście – potwierdziła Theresa. – Myślicie, że ludzie kardynała zdołali mimo wszystko dotrzeć do naszyjnika? Tutaj?
– Nie! Oni najwyraźniej wciąż go szukają – rzekł Móri zgnębiony i oddał dziecko niańce, która właśnie weszła, by je zabrać. – Nie, kradzież mogła mieć miejsce w każdej chwili po balu na zamku.
– Że też nie dbałam bardziej o szkatułkę – czyniła sobie wyrzuty Tiril. – Ale miałam przecież kluczyk przez cały czas, a zamknięcie szkatułki nie zostało naruszone, byłam najzupełniej pewna, że…
– Wina spada w równej mierze na mnie – powiedział Móri.
– I na mnie – przyłączyła się Theresa. – Wszyscy powinniśmy byli lepiej pilnować. Ale kto mógł zabrać szafirowy naszyjnik? Nie Seline, mogłabym przysiąc.
– Oczywiście, że nie – potwierdziła Tiril. – Nie, ja mam inne straszne przeczucia.
– I ja także – wycedził Móri przez zęby. – Dostałaś szkatułkę od swojej matki, prawda? Po to, by mieć gdzie schować naszyjnik.
– Tak było.
– I potem już szafirów stamtąd nie wyjmowałaś. Ale kto był przy tym, kiedy je chowałaś? Ten ktoś wiedział, gdzie się szafiry znajdują i gdzie ty przechowujesz kluczyk od szkatułki.
– Właśnie. Ktoś, kto zawsze ich pożądał.
– Catherine? – zdziwiła się Theresa. – Ależ ona…
Móri zwrócił się do teściowej.
– Ona, która pochodzi z takiej dobrej rodziny? Nasza przyjaciółka Catherine nigdy nie miała najmniejszych skrupułów, jeśli chodzi o rzeczy, których pragnie.
Tiril usiadła przygnębiona.
– I co my teraz zrobimy? Naszyjnik znajduje się w Bergen, a my tutaj. Chciałabym go odzyskać ze względu na siebie, ale to akurat nie jest najważniejsze. Moim zdaniem naszyjnik zawiera jakiś tajemniczy kod i jest kluczem do czegoś strasznego.
– Masz rację, ja też tak myślę – powiedział Móri. – Tiril, ty umiesz tak ładnie pisać, czy mogłabyś napisać list do Erlinga i Catherine, poprosić ich o zwrot… Nie, nie mogą wysłać naszyjnika, to zbyt niebezpieczne przy tych zbójeckich napadach na dyliżanse pocztowe. Napisz, że Catherine musiała wziąć naszyjnik „z przyzwyczajenia” i że chcemy go natychmiast mieć z powrotem… Nie, musimy bardzo starannie sformułować list. Tak, żeby Erling i Catherine zrozumieli, że musimy odzyskać naszyjnik. W przeciwnym razie najprostszą rzeczą dla Catherine będzie powiedzieć „Nie, nigdy nie wzięłam żadnego naszyjnika, jak możecie mnie tak paskudnie posądzać?”
– No a jeśli ona tego naprawdę nie zrobiła? – zapytała Tiril.
– Zrobiła! Jestem tego pewien. Pamiętam jej dziwnie zadowoloną minę, kiedy wyjeżdżała. Jak u kota, który złowił tłustego szczura. Wtedy myślałem, że to z powodu Erlinga, że ona się cieszy, bo go dostała. ale okazuje się, że przyczyna była bardziej materialna.
Napisali list i wysłali go natychmiast. Żadne bowiem nie zniosłoby myśli o tym, że trzeba znowu wyjeżdżać do Bergen, i to teraz, kiedy nareszcie osiedli spokojnie jako tako bezpiecznym miejscu.
Potem nie pozostawało im nic innego, jak tylko czekać. I czekali, zdenerwowani, że całkiem niepotrzebnie z powodu Catherine muszą tracić cenny czas.
– Mamy przewagę nad naszymi przeciwnikami, to prawda – wzdychał Móri z goryczą. – Ale kardynał i jego ludzie mają też nad nami przewagę pod innym względem. Oni wiedzą, o co w tym wszystkich chodzi, a my błądzimy po omacku.
Theresa potakiwała.
– Mimo wszystko musimy rozwikłać tę zagadkę. Nie wiemy, ilu ich jest ani kim są. Ale nie ulega wątpliwości, że tropią nas i zamierzają nas zabić.
Westchnęła ciężko.
Tej nocy księżna długo leżała nie śpiąc i pozwalała umierać marzeniu swego życia. Wiele łez wsiąknęło w poduszkę i w brzeg prześcieradła, którym ocierała oczy. Przewracała się w łóżku z boku na bok, głęboko upokorzona i zraniona.
Spotkanie z biskupem Engelbertem było rozczarowaniem od pierwszego momentu. Więc to wobec tego człowieka zachowywała taką niezłomną lojalność przez całe życie. Utrzymywała w najgłębszej tajemnicy jego nazwisko, broniła go przed całym światem, by mógł podążać swoją wymarzoną drogą kościelnej kariery, nigdy nie próbowała go odnaleźć, choć serce płonęło tęsknotą, a on tymczasem krzywił się i niepokoił na jej widok.
Pod pięknymi oczyma Engelberta pojawiły się worki, urósł mu drugi podbródek, a kąciki ust miał opuszczone, włosy mu się przerzedziły, talia zaś przestała istnieć. Ale wielka miłość jest w stanie znieść takie rzeczy, to wszystko drobiazgi, można je nawet pokochać dlatego, że należą do drogiej osoby.
Lecz Karol, brat Theresy, miał całkowitą rację. Engelbert był tchórzliwy i słabego charakteru, jego brak woli i zdecydowania budził niechęć.
A jego wuj był straszny!
Kiedy brzask rozjaśnił niebo na wschodzie, Theresa wstała zdumiona, że jest jej tak lekko i dobrze. Wszystko wydało jej się jasne, ona sama czuła się czysta na duszy. Teraz dopiero dostrzegała, czym była jej miłość do Engelberta. Nie światłem w ciemnościach, lecz ciężkim brzemieniem, wyrzutem sumienia. To, że nigdy nie kochała Adolfa von Holstein – Gottorp, to jedna sprawa, nigdy by tego nie potrafiła, nawet gdyby jej serce było całkiem wolne. Lecz nieustanne marzenie o Engelbercie w najmniejszym stopniu nie poprawiało i tak złych stosunków w tym małżeństwie.
– Teraz naprawdę zaczyna się moje nowe życie – powiedziała głośno i usiadła na posłaniu. Po chwili wsunęła stopy w pantofle, by zejść na dół do swojej ukochanej córki, fantastycznego zięcia i małego wnuczka, nad którego dolą krwawiło jej serce, a którego kochała aż do bólu.
– Naprawdę mam szczęście – szepnęła nareszcie wolna od brzemienia. – Engelbert i jego potworny wuj! Możecie sobie mieć plany, jakie chcecie; teraz ja podejmę walkę przeciwko wam, by chronić moją małą rodzinę!
Patrzyła na płonący jesienny krajobraz za oknami dworu Theresenhof. Myślała o przyszłości, robiła projekty, co uczyni dla swoich najbliższych, co zrobi dla dworu i pracujących w nim ludzi. Nikt z jej otoczenia nie mógł cierpieć bólu i niedostatku, bowiem ona sama otrzymała więcej, niż zasłużyła.
– Mimo wszystko należą ci się podziękowania, Engelbercie! Dałeś mi Tiril. Co prawda dla ciebie nie było to zbyt wielkie osiągnięcie i wstydziłeś się później tego, a teraz nawet nie spojrzałeś na swojego zięcia, ani razu nie zapytałeś o Tiril czy o wnuczka. W takim razie oni są tylko moi, a tobie nie jestem winna nic!
Te ostatnie słowa powiedziała głośno, tak że zaniepokojona pokojówka podeszła, by zapytać, co się stało.
Zamiast odpowiedzi otrzymała od swojej szczęśliwej, roześmianej pani mocny uścisk.
W listopadzie było jeszcze dość ciepło, więc jesienne wiatry, które teraz nastały, były zdumiewająco łagodne i niemal przyjemne.