Pewnego popołudnia już o zmroku Móri otrzymał wiadomość.
Z wielką księgą w ręce stanął przed nim Nauczyciel.
– Czas się dopełnił, Móri z islandzkiego rodu czarnoksiężników. Zabierz ze sobą obie kobiety oraz twojego synka i idź z nimi na wysokie wzniesienie nad górnym biegiem rzeki. Twój syn otrzyma imię.
– Dlaczego czekaliście z tym tak długo?
– Musieliśmy zgromadzić wiedzę na temat imion, spośród których wybieraliśmy. Teraz nareszcie mamy właściwe.
Móri nie usiłował niczego więcej wyjaśniać, poinformował natychmiast Theresę i Tiril, żeby się zbierały do drogi. One spoglądały na niego zmartwione, lecz nie zadawały pytań. Tiril pięknie ubrała malca, Móri wziął go ze sobą na konia i troje dorosłych pojechało na szczyt wzniesienia. Bardzo dobrze wiedzieli, o które miejsce chodzi, nie musieli o nic pytać.
Wichura szarpała ich ubrania i włosy. Móri trzymał synka przy sobie, osłaniając go od wiatru. Chłopiec miał już teraz pięć miesięcy i rozpoznawał swoje otoczenie. Na pół siedział w ramionach ojca i zerkał spod kurtki swoimi lśniącymi czarnymi oczyma. Już dawno zauważyli, że chociaż wygląd dziecka był, łagodnie mówiąc, dziwny, to pod względem rozwoju intelektualnego wszystko okazało się w porządku. I chociaż na ogół był bardzo poważnym małym człowieczkiem, to uśmiechał się słodko za każdym razem, kiedy widział kogoś znajomego – mamę, ojca, babcię, niańkę i pokojówki, ale najserdeczniej uśmiechał się na widok Nera. Wyciągał wtedy rączki i szarpał długie, czarne kudły, Nero zaś układał się obok niego i cierpliwie pozwalał się tarmosić. Zresztą nie traktował tego jako bolesnego tarmoszenia, raczej jako pieszczotę małych, delikatnych rączek.
Było jeszcze dość jasno, gdy dotarli do wzniesienia. Znajdowali się w nie zamieszkanej okolicy wysoko ponad doliną, tylko ruiny świadczyły, że kiedyś na wzniesieniu musiał się znajdować gród albo twierdza. Teraz pozostały tylko resztki wałów i porośnięty trawą dziedziniec. Móri rozejrzał się wokół i wybrał otwartą polankę właśnie obok dawnego dziedzińca.
Tam usiedli, by czekać. Konie skubały trawę poniżej szczytu, wiatr rozwiewał szeroką pelerynę Theresy, a Móri szczelniej otulał dziecko połą swojej kurtki.
– Przyjaciele moi z tamtego świata! – zawołał Móri. – Jesteśmy gotowi.
Tym razem nie było żadnych zawirowań powietrza, śrub ani diabelskich młynów, żadnych tąpnięć pod ziemią ani wyczuwalnych wstrząsów. Tym razem w powietrzu rozległ się szum i ludzie spostrzegli, że nie są już sami.
Tiril rzekła spokojnie:
– Ubrałam dziecko w jego najpiękniejszy strój, bowiem dla nas jest to bardzo uroczysta chwila.
Duchy wyłoniły się z cienia. Przybył Nauczyciel i Duch Zgasłych Nadziei. Nad wzniesieniem jak zamierające wołanie unosiła się Pustka. Zjawiły się też dwie piękne kobiety: Powietrze i Woda. Hraundrangi – Móri przyszedł zobaczyć, w jaki sposób zostanie nadane imię jego wnuczkowi, byli także Nidhogg i Zwierzę. Nie zjawiły się duchy opiekuńcze żadnego z dorosłych, ukazał się natomiast potężny, czarny cień, pomocnik dziecka, zjawa, którą Tiril tak często widywała w pobliżu synka.
Zawsze przepełniała serce Tiril niepokojem.
Teraz jednak próbowała myśleć o tamtym dniu, kiedy cień położył na kołderce dziecka białą różę. Miała co prawda bardzo długie kolce, ale któż ma życie całkiem wolne od bólu? Tiril koncentrowała myśli na róży, która musiała być świadectwem dobrej woli przybysza z zaświatów.
Tylko nie mogła jakoś połączyć tego budzącego w niej grozę cienia z dobrym duchem.
Jak zawsze Nauczyciel czytał w jej myślach. Uśmiechnął się teraz.
– Droga, którą pójdzie twój syn, będzie trudna. Dlatego jego opiekunem i pomocnikiem nie może być jakaś porcelanowa figurka, będzie potrzebował kogoś możliwie najsilniejszego.
– Tak – odparła Tiril. – Nad tym się właśnie zastanawiałam. Tylko proszę mi nie mówić, że opiekun malca jest kobietą, bo nigdy w to nie uwierzę!
– Nie, nie, masz rację, to mężczyzna! Ale odwróć się, moja drogą.
Tiril oraz jej matka i mąż odwrócili się natychmiast. Za Mórim, który trzymał chłopca, stała młoda kobieta, wysoka blondynka o bardzo miłym uśmiechu.
– Jedna z najpotężniejszych – wyjaśnił Nauczyciel.
– One wszystkie są wysokie i mają blond włosy, zarówno duchy kobiece, jak i męskie. Twój syn otrzymał kogoś z ich grona i powinnaś się z tego bardzo cieszyć!
– Cieszę się i dziękuję – odparła Tiril, kłaniając się młodej kobiecie.
– No to co? – zapytał Nauczyciel. – Możemy zaczynać ceremonię?
– My jesteśmy gotowi – oznajmił Móri.
Na polecenie duchów położył swego synka na prostokątnym kamieniu w trawie, stanowiącym prawdopodobnie jakiś fragment dawnych umocnień grodu. Tiril poprawiła małemu falbanki pod szyją i odgarnęła mu lok z czoła. Był rzeczywiście ubrany bardzo pięknie, miał na sobie należącą do Habsburgów koszulkę do chrztu i śliczną koronkową czapeczkę na czarnych włoskach. Chłopczyk już zaczynał siadać, próbował też raczkować i wszyscy troje, matka, ojciec i babka, bali się, czy zechce grzecznie leżeć.
On jednak wszystko przyjmował z wielkim spokojem. Spoglądał to na jednego, to na drugiego ducha i zdawał się wszystko obserwować. Nero, który oczywiście przyszedł tu z nimi, czuwał przy kamieniu, a chłopczyk, jak zawsze, targał jego futro.
Tym razem duchy nie kazały Nerowi trzymać się z daleka.
– Znaleźliśmy dla niego imię – powiedział Nauczyciel. – Jak z pewnością rozumiecie, dziecko musi mieć imię, które będzie je ochraniać. To konieczne. Ja wiem, że pani, księżno, pragnęłaby dla niego także chrześcijańskiego imienia. Może on takie imię otrzymać, to nie ma dla nas znaczenia, dopóki nie zechce pani nazywać go imieniem świętego patrona w codziennym życiu.
– Nie będę tego robić – obiecała Theresa i odetchnęła głęboko. – Jestem bardzo wdzięczna za to, że moje prośby zostały wysłuchane, to mi wystarczy. Mój wybór padł na dwa imiona, ponieważ chłopiec jako potomek Habsburgów ze strony matki może nosić ich więcej. Jedno imię to Lanjelin, po pierwszym znanym Habsburgu. Jego rodzicami byli Guntram Bogaty i Elsass, Lanjelin żył około roku tysięcznego. Jego syn, Ratbot, zbudował wielki dom cesarski Habichtsburg, Gród Jastrzębi, w kantonie Aargau, na wysokiej skale Wülpelsberg nad rzeką Aare. Drugie imię to Matthias, imię cesarzy z rodu Habsburgów oraz bardzo dobre imię z Biblii, będzie więc ochraniać dziecko również z chrześcijańskiego punktu widzenia.
Nauczyciel skinął głową.
– Dokonała pani dobrego wyboru, księżno. Od czasu do czasu może pani nazywać dziecko Lanjelin, jeśli sobie pani tego życzy. To drugie imię nie powinno być jednak wymawiane. To by drażniło siły, które chłopiec będzie spotykał.
– Rozumiem – rzekła Theresa z ciężkim sercem. – Ale proszę nam powiedzieć, jakie imię wy dla niego wybraliście!
– Zaraz powiemy. Nidhogg, podaj mi miseczkę z wodą z roztopionego lodu ze szczytu Hekli. Dziękuję ci! Ja sam przyniosłem krew Maurów z bitwy pod Granadą, która miała miejsce w roku tysiąc czterysta dziewięćdziesiątym drugim, kiedy mój lud utracił swój bastion w Hiszpanii. Pustka ma ze sobą łzy rozpaczy. Duch Utraconych Nadziei niesie wodę ze źródeł, które biły na ziemi, zanim jeszcze pojawili się ludzie. To świeża i czysta woda, dzisiaj już takiej nie ma. Dwa duchy przestworzy, Powietrze i Woda, owioną policzki dziecka wiatrem przynoszącym ochłodę i spokój, Hraundrangi – Móri przyniósł nieoceniony skarb z szkatułce, której żadne z was nie powinno otwierać. Chłopiec może ją otworzyć jedynie, kiedy uzna, że nadeszła na to pora.
Powoli i w wielkim skupieniu duchy wypełniały swoje rytuały, troszcząc się, by dziecko otrzymało wszystko, co przyniosły.