Выбрать главу

Taran wstała. Jej sukienka powalana była ziemią, ale to bardzo w jej stylu. Babcia Theresa wiele razy w ciągu dnia musiała wzdychać nad nieostrożnością tej dziewczynki, ale były to zawsze westchnienia pełne miłości.

– A co będzie, jeżeli my też zostaniemy zamknięci bez możliwości wydostania się na zewnątrz? – zapytała Taran. – Nie, nie możemy zasadzić węża. Ile koni już zasadziłeś?

Tiril przeniosła spojrzenie w stronę podjazdu, gdzie siedział Dolg, głaszcząc Nera. Ci dwaj byli nierozłączni. Ze wszystkich mieszkańców dworu Nero najbardziej kochał Dolga. Najstarszy chłopiec miał teraz dwanaście lat, niebywale urodziwy z tą swoją bladością, ciemnymi oczyma i czarnymi włosami. Ludzie w okolicy zaakceptowali go już dawno, choć na początku szeptano, że to „podmieniec”. Obcy zaś nie pokazywali się tu zbyt często. Tak więc Dolg mógł żyć w spokoju.

Nagle w bramie ukazał się jakiś powóz i z turkotem wtoczył się na dziedziniec.

Kto to może być? zastanawiała się Tiril. Nikt się z wizytą nie zapowiadał.

Bliźniaki natychmiast podbiegły do ekwipażu, Nero również. Tylko Dolg trzymał się na uboczu.

Ale co to się stało Nerowi? Nieprzytomny z radości, witał jak szalony wysiadającego z powozu mężczyznę.

Erling! Erling Müller!

– To niemożliwe! – zawołała Tiril, zbiegając po schodach.

Móri już znalazł się na dziedzińcu i witał serdecznie starego przyjaciela. Erling uściskał go, a potem zwrócił się do Tiril.

– Ależ drogie dziecko, ty wyglądasz dokładnie tak samo niewinnie i dziecinnie jak przed… no nie, czy to już naprawdę trzynaście lat minęło? Czternaście? O mój Boże! Jak wspaniale znowu was widzieć! A to, jak rozumiem, jest wasza córeczka. Ma takie samo ufne spojrzenie jak ty, Tiril!

– Nie daj się zwieść ufnym oczom Taran, Erlingu – śmiał się Móri. – To najbardziej podstępna istota, jaką znam! Potrafi tak pokierować, że zrobisz dokładnie to, co zechce. Więc uważaj na przykład na słodycze i inne ulubione przysmaki małych panienek, bo w przeciwnym razie wyciągnie od ciebie wszystkie.

– Ja mam doświadczenie w tej dziedzinie, możesz mi wierzyć – odparł Erling cierpko.

– No właśnie, Erlingu, przyjechałeś sam – wtrąciła Tiril, zanim uświadomiła sobie, że pytanie jest dość nietaktowne.

– Tak – potwierdził. – Teraz jestem sam, ale porozmawiamy o tym później. A ten mały kawaler o radosnych oczach i włosach jak szczotka…?

– To jest Villemann – oznajmiła Tiril z dumą. – Ma na imię Wilhelm, ale, jak sam widzisz, Villemann pasuje do niego lepiej.

– Jasne! Nie ma wątpliwości!

– A to jest nasz najstarszy syn, Dolg – przedstawił Móri pierworodnego, kładąc mu rękę na ramieniu.

– Dolg, to jest Erling Müller, o którym tyle słyszałeś. Ale chodźmy do domu, księżna się z pewnością bardzo ucieszy na twój widok!

– I ja bardzo chętnie się księżnej pani pokłonię – uśmiechnął się Erling. Rozejrzał się wokół. – Ależ wy wspaniale mieszkacie! Wiecie, myślę, że żaden człowiek nie zasłużył sobie bardziej na spokojne, wygodne życie niż właśnie wy dwoje, Tiril i Móri.

– Przeżyliśmy tu wiele pięknych lat – przyznał Móri. Obaj mężczyźni szli do domu za Tiril. i dziećmi. Kiedy tamci nie mogą ich słyszeć, Erling szepnął ze zgrozą:

– Móri, ten chłopiec nie należy do ziemskiego świata!

– Wiemy o tym. n ma do spełnienia zadanie, choć nie wiemy jeszcze jaki.

– Czy twoi przyjaciel mają z tym coś wspólnego?

– No właśnie, to oni! Ale od dłuższego czasu się nie pokazują.

– Ale chłopiec jest, oczywiście, twój? – zapytał Erling odrobinę niepewnie.

Móri roześmiał się.

– Naturalnie. O żadnym poczęciu bez udziału ojca nie ma tu mowy!

Weszli do środka i Erling przywitał się z księżną Theresą.

– Stałeś się jeszcze bardziej męski, Erlingu – rzekła wciąż bardzo młodo wyglądająca i bardzo nobliwa dama.

– Myślę, że Móri bardzo spoważniał – odparł Erling. – Ale ani o Tiril, ani o księżnej pani nie można tego powiedzieć, panie zupełnie się nie zmieniły!

– Mam nadzieję, że mówisz szczerze – roześmiała się Theresa.

Domownicy zajęli się troskliwie Erlingiem, jego stangretem i koniem, a po posiłku starzy przyjaciele zasiedli na werandzie, żeby porozmawiać.

– Co cię do nas sprowadza, Erlingu? – zaczął Móri. – I powiedz nam nareszcie, gdzie jest Catherine?

Potomek hanzeatyckiego rodu spoważniał.

– Moja małżonka stała się w pewnym momencie kompletnie nieodpowiedzialna, całe Bergen wiedziało o jej wyczynach. Długo starałem się tuszować wywoływane przez nią skandale, ale kiedy próbowała otruć żonę swego kolejnego kochanka, nie mogłem już dłużej ani jej wybaczać, ani też osłaniać. Trafiła do więzienia, ale uwiodła strażnika i ten pomógł jej w ucieczce. Na nic się to jednak nie zdało, bo żona strażnika ją zastrzeliła.

Zaległa cisza.

– Więc ona nie żyje – rzekła po chwili Tiril.

– Tak.

– Biedna Catherine – szepnęła Tiril. – Los dał jej tyle możliwości, ale żadnej nie potrafiła wykorzystać.

– Tak, masz rację. Cóż, teraz powiem, dlaczego tu przyjechałem.

Weszła pokojówka z napojami orzeźwiającymi. Dzieci, które właściwie już dawno powinny być w łóżkach, przynajmniej młodsze, dosłownie wisiały na oparciach foteli za plecami dorosłych. To znaczy bliźniaki, bo Dolg siedział na podłodze przy drzwiach, jak zawsze na uboczu i jak zawsze z nieodłącznym Nerem. Dorośli o nich zapomnieli, z taką uwagą słuchali opowiadania Erlinga.

– Po śmierci Catherine musiałem przejrzeć jej rzeczy – podjął Erling swoją historię. – Nie było to wcale przyjemne zajęcie, bo na światło dzienne wyszło mnóstwo jej niezbyt pięknych postępków, o których przedtem nie wiedziałem. Nie byłem w stanie czytać jej korespondencji, wiedziałem przecież, że w czasie trwania naszego małżeństwa ona miała bardzo wielu kochanków. To potworne i upokarzające czytać liryczne wynurzenia innych mężczyzn na temat fizycznych wdzięków własnej żony. Szybko więc przerwałem lekturę. Ale wtedy trafiłem na list adresowany do nas obojga. To był list od was, a gdy pospiesznie rozwiązałem pakiet, znalazłem jeszcze jeden, tym razem już tylko do mnie. Również od was. Pisany w rok po pierwszym, ale bardzo, bardzo dawno temu.

W głosie Erlinga brzmiała gorycz.

– Catherine świetnie wiedziała, czego listy dotyczą, i nie miała zamiaru mi ich pokazywać. Akurat tym razem błogosławiłem jej bałaganiarstwo i lekkomyślność, które sprawiły, że wrzuciła listy do szuflady, zamiast je spalić.

Potrząsnął odmownie głową, kiedy pokojówka podsunęła mu ciastka. Powinna była rozumieć, że nie ma teraz głowy do łakoci.

– Kiedy przeczytałem oba listy, ogarnął mnie taki wstyd, że zrobiło mi się niedobrze. Oczywiście, natychmiast zacząłem przetrząsać jej szkatułkę na biżuterię i różne tajemne schowki. Po bardzo długich poszukiwaniach znalazłem naszyjnik z szafirami. W kieszeni płaszcza, który najczęściej wkładała, kiedy wychodziła na swoje nocne przechadzki, jak nazywała te awanturnicze eskapady. Płaszcz dostała ode mnie, kiedy przyjechaliśmy do Christanii, więc nie „wzięła szafirów przez pomyłkę”. Tiril… księżno Thereso i Móri. Jest mi tak okropnie wstyd za moją żonę. Naturalnie natychmiast spakowałem się i przyjechałem do was, żeby zwrócić naszyjnik. To jedyne, co mogłem uczynić. Oto on.

Wyjął z kieszeni podłużne etui, otworzył je i umieścił na stole.

– Pokornie proszę o wybaczenie – rzekł cicho.

Wszyscy troje zaczęli go zapewniać, że nie powinien sobie czynić wyrzutów, wprost przeciwnie.