– Widzisz, Erlingu – wyjaśnił Móri. – Jest szczególny powód, dla którego chcieliśmy odzyskać naszyjnik. Nie mieliśmy jednak odwagi wyjawiać tego w liście.
Erling Müller przyglądał mu się pytająco.
Móri westchnął.
– Ech, to dawne dzieje, z czasów, kiedy jeszcze byliśmy w stanie myśleć o tych okropnych wydarzeniach. O prześladowcach i wszystkich innych tego rodzaju sprawach, pamiętasz? Moim niewidzialnym towarzyszom udało się odsunąć złych ludzi od naszego domu tak, by nie mogli nas znaleźć. To się stało wtedy, kiedy duchy nadały imię Dolgowi. Minęło od tego czasu dwanaście lat.
– Te spokojne lata naprawdę się wam należały – powiedział jeszcze raz Erling. – Ale ów specjalny powód, o którym wspomniałeś… Co to takiego?
– Sądzimy, że naszyjnik również zawiera w sobie część rozwiązania, którego poszukiwali nasi prześladowcy. Jakieś tajemnicze przesłanie.
– Naprawdę? – wykrzyknął Erling zaskoczony. – Naszyjnik? Jakie przesłanie może kryć w sobie naszyjnik?
– Widziałeś, że na srebrnym łańcuszku został wygrawerowany jakiś wzór, prawda?
– To możliwe. Nie studiowałem go tak dokładnie. Przyjrzyjmy mu się!
Położyli naszyjnik na stole i rozciągnęli go na całą długość. Od głównego łańcuszka zwieszały się pionowo w dół mniejsze, a każdy zakończony był pięknie oprawionym szafirem. Kamienie dodatkowo połączono między sobą cieniutkimi łańcuszkami, zwieszającymi się łukowato. Środkowy szafir był większy i wisiał na dłuższym łańcuszku niż pozostałych sześć, po trzy z każdej strony tego największego.
Siedem kamieni najwyższej jakości. Ale nie to skupiało uwagę zebranych przy stole ludzi.
Jak na umówiony znak odwrócili naszyjnik i zaczęli przyglądać się jego odwrotnej stronie. Tamta powierzchnia była jednak całkiem gładka, więc ponownie odwrócili klejnot.
– Macie rację, tu jest jakiś wzór – powiedział Erling. – Ale wygląda jak bardzo regularny ornament wygrawerowany na srebrnych ogniwkach.
– Tak – potwierdziła Tiril z zapałem. – Pamiętam jednak, że kiedy raz przyglądałam się naszyjnikowi, to właśnie zadziwiły mnie wzorki na tych delikatnych ogniwkach.
– Bardzo malutkie – stwierdził Erling sceptycznie. – Widzę to, o czym mówisz, ale kto mógłby powiedzieć, co znaczą te kreski tak bezładne, jakby kura pazurem je wydrapała? Są nie większe niż ślad mrówki na piasku.
– Mam szkło powiększające – oznajmiła Theresa przejęta. – Dostałam je kiedyś od mojego brata. To znaczy wyżebrałam, ale mam. Muszę tylko poszukać.
W towarzystwie pokojówki pospieszyła do swojej sypialni, by odszukać szkło.
– Ależ dzieci! – wykrzyknęła Tiril ze zgrozą. – Wy jeszcze tutaj? Przecież już dawno powinniście wszyscy być w lóżkach!
– Ale to takie ciekawe – zaprotestowała Taran, lekko sepleniąc. Ta niewielka wada wymowy dodawała jej ogromnie dużo wdzięku. – Chcemy dowiedzieć się więcej! Kim była Catherine? Czarownicą?
– Uff, nie! – jęknęła Tiril. – Tak nie wolno mówić! No, do łóżek, zmykajcie!
– Pozwól im zostać – z uśmiechem poprosił Erling. – Tak mi przyjemnie z waszymi dziećmi. Pewnie dlatego, że nie mam swoich. Pozwolisz?
Po tych słowach bliźnięta już całkiem swobodnie rozgościły się przy stole. Nawet Dolg podniósł się z podłogi i bez słowa usiadł na krześle.
Erling zdobył sobie ich serca na zawsze.
Villemann powiedział zazdrośnie:
– Taran, nie wieszaj się wujkowi Erlingowi na szyi!
– Cicho, dzieci! – uspokajała ich Tiril. – Babcia wraca.
Theresa w towarzystwie pokojówki, która posunęła się już w latach, ale nadal była pracowita i oddana jak za młodu, przyniosły jakiś wielki, nieforemny przedmiot, który bardzo trudno było ustawić w odpowiedniej odległości między okiem a blatem stołu. Wcale też sprawie nie pomagał fakt, że wszyscy chcieli próbować jednocześnie.
W końcu jednak Móri mógł z triumfem zawołać:
– To prawda, tu coś jest!
– Co jest? – dopytywała się Tiril, której pochylone głowy dzieci całkowicie zasłaniały widok.
– Jakieś litery – stwierdził Erling. – Ale kompletnie niezrozumiałe.
– A właściwie, to czy ten naszyjnik jest bardzo stary? – zapytał Móri. – Z jakich czasów pochodzi?
– Nie wiem – odparła Theresa. – Dostałam go przecież od Engelberta, a on mówił, że w jego rodzinie znajdował się od dawien dawna. To wszystko, co mi wiadomo.
– Myślę, że jest bardzo stary – wtrącił Erling. – Bo litery są gotyckie. Ale przemieszane tak, że nic nie znaczą.
– Przepiszcie je na arkuszu papieru – zaproponowała Theresa.
Pospiesznie znaleźli przybory i Tiril zapisywała, co tamci zdołali odczytać. Zaczęli od pierwszego z lewej łańcuszka z szafirem, potem odczytali napis na następnym tak dalej, do końca.
Następnie próbowali ocenić rezultat.
– E, tam! – powiedziała Tiril zniechęcona. – Widzę tu wyraźnie niemieckie litery, jak ü, o, z, ale żadnych znaków przestankowych.
Erling, który był kupcem, potrafił oceniać różne przedmioty.
– Jeśli mogę sobie pozwolić na zgadywanie, to naszyjnik pochodzi z szesnastego wieku, najwcześniej z piętnastego.
– To mogłoby się zgadzać – przytaknęła Theresa.
– No, co nam wyszło?
– XPIBCJDIUFGMJFHFOZC… – zaczął odczytywać Villemann, ale dał za wygraną. – E tam, to nic nie znaczy!
– Może to szyfr – zastanawiał się Móri.
– Oczywiście, że tak! – zgodził się Erling. – Jak wiecie, ta sekta czy stowarzyszenie starych kawalerów posługiwało się wyłącznie zagadkami i tajemniczymi kodami.
– To chyba nie jest ani sekta, ani stowarzyszenie – zaprotestowała Tiril. – Już dawno doszliśmy do wniosku, że to zakon. Taki jak templariusze i inne podobne.
– No więc tak jak powiedziałem: stowarzyszenie starych kawalerów – rzekł Erling ze złośliwym uśmiechem. Jak wszyscy mali chłopcy, również Villemann i Dolg bardzo się zainteresowali przypuszczalnym szyfrem. Wypisywali litery w różnej kolejności, sylabizowali mozolnie.
– W piętnastym czy szesnastym wieku nie znano chyba bardzo skomplikowanych szyfrów – wtrąciła Theresa niepewnie.
– Nie, mam nadzieję, że ten jest bardzo prosty – zgodził się Móri. – Najprostszy szyfr polega na tym, że przesuwa się w całym zapisie jedną literę do przodu.
Tiril spróbowała:
– YQJCDKE…
– Nie, nie – przerwał jej Dolg. – Mama po prostu przesuwa jedną literę do przodu, a powinniśmy starać się myśleć tak jak ci, którzy układali ten szyfr. Oni też wykonali coś najprostszego, to znaczy przesunęli zapis o jedną literę do przodu.
Tiril spojrzała na swego dziwnego synka.
– Chcesz powiedzieć, że w takim razie my powinniśmy się cofnąć o jedną literę?
– Właśnie tak.
– Spróbujmy!
– Ale to za proste – upierał się Villemann.
– Mimo to spróbujmy – nalegał Erling.
Tiril ponownie podjęła próbę.
– WOHABICHTEFLIEG… no, mamy – szepnęła. – Zapisuj, Dolg! Szybko!
Wszyscy byli tak podnieceni, że wykrzykiwali coś jedno przez drugie. W końcu rozszyfrowali cały tekst, podzielili go na słowa:
„Wo Habichte fliegen über Aare, schlafen die Hochmeister“.
Villemann zmarszczył brwi. „Gdzie jastrzębie latają ponad orły, sypia wielki mistrz”?
– Nie, nie! – zawołała Theresa. – Wielcy mistrzowie! Tam jest liczba mnoga, mój chłopcze!
– Jastrzębie ponad orłami? – powtarzał Erling. – Kto zrozumie, o co tu chodzi?
Móri siedział zamyślony.
– Ja myślę, że to nie oznacza orłów – rzekł po chwili. – Aar to bardzo stare określenie orla. Może tu chodzi raczej o rzekę Aar lub Aare? Chociaż nie ma tu rodzajnika, ale sądzę, że to z braku miejsca.