Выбрать главу

Nie jedź, nie podejmuj tej podróży, szeptał jakiś głos w głębi duszy. Jest ci tu dobrze, zapomnij o tamtym, to cię nie dotyczy. Zostań tutaj, gdzie jesteś bezpieczna!

Ocknęła się spocona ze strachu. Móri spał. Tiril otarła oczy i leżała rozdygotana, rozmyślając o śnie.

Kiedy jednak nastał ranek, znowu pojawiło się słońce i wróciła radość życia. Mieli wyruszyć w podniecającą podróż, której by się nie wyrzekła za nic na świecie. Erling i Móri, i ona, dokładnie tak jak za młodych lat.

Theresa próbowała protestować, nie chciała, żeby jechali wszyscy troje. Ale przecież dzieci były już teraz duże, mieli liczną służbę i Theresa zostawała w domu. Ona sama zresztą też by z ochotą posmakowała przygody i bardzo chętnie wybrałaby się z nimi, ale po ostatniej mroźnej zimie dokuczały jej poważne bóle reumatyczne. W tej sytuacji nie odważyłaby się opuszczać domu. Móri potrafił skutecznie łagodzić jej bóle i pocieszał, że wszystko wkrótce minie, byle tylko przez jakiś czas trzymała się w cieple i spokoju.

Nikomu nie przyszło do głowy, że troje podróżników może znowu natknąć się na prześladowców. Teraz, po prawie trzynastu latach?

Minęli Innsbruck, nawet się nie oglądając w stronę przedmieścia, gdzie znajdowała się kanonia. Jechali zresztą z dala od tych miejsc. W miasteczku Sankt Gal – len byli już znacznie ostrożniejsi, posuwali się obrzeżami, bowiem w centrum kiedyś mieszkał kardynał von Graben. On sam nie był już chyba groźny, jeśli w ogóle jeszcze żył. Chyba już nie i pewnie właśnie dlatego prześladowcy również zrezygnowali z poszukiwań. Ale wspomnienie złych oczu kardynała budziło nadal w Mórim dreszcz grozy, więc instynktownie starał się unikać wszelkiej konfrontacji, nawet ze służbą tamtego.

W najkoszmarniejszym śnie jednak nie przyszłoby żadnemu z podróżnych do głowy, że przejechali oto pod oknami zaufanych pomocników kardynała. To był po prostu czysty przypadek i prawdziwy pech.

Podczas podróży oglądali wiele bardzo pięknych krajobrazów z zawrotnie wysokimi szczytami Alp. Na Grossglockner nie raz patrzyli z daleka, ze swojego domu, ale widok potężnego masywu z bliska wprost zapierał dech w piersiach! Kiedy znaleźli się już wysoko na wyżynie szwajcarskiej, zauważyli, że lasy szpilkowe zaczynają tutaj przypominać te, jakie rosną na Północy, w Skandynawii. Tiril poczuła w sercu nagłą tęsknotę za krajem dzieciństwa. I to ona, która nigdy nie lubiła iglastych lasów!

Za Zurychem krajobraz nie był już taki dziki, zbliżali się do gór Jura, które pod względem wysokości nie mogły się nawet mierzyć z Alpami, ale mimo to sprawiały imponujące wrażenie.

Jechali już od wielu dni, lecz zapał ich nie opuszczał. Naszyjnik z szafirów wskazał im drogę, którą powinni podążać. Jeśli nie dla czego innego, to choćby z czystej ciekawości.

Żeby dostać się do rzeki Aare, musieli się przeprawić przez inną rzekę. Zapytali przewoźnika o jej nazwę.

– Reuss – odpowiedział.

Popatrzyli po sobie. Atmosfera zaczynała być odrobinę nieprzyjemna.

Heinrich Reuss von Gera, niegdyś w Norwegii zwany Henrikiem Russem. Ale przecież Gera znajduje się w Niemczech? Tak, ród mógł stamtąd właśnie pochodzić, choć oni o tym nie wiedzieli.

Po drodze widzieli wiele rycerskich zameczków jak przyklejonych do górskich szczytów. Wiele znajdowało się w ruinie, ale niektóre były dość zadbane.

Zastanawiali się, jak też może wyglądać Habichtsburg. Kolebka rodu Habsburgów.

Przekonali się o tym pewnego popołudnia, kiedy jechali przez wzniesienia ponad rzeką Aare.

– Tam! – zawołał Erling. – To musi być tam!

Z tego, co usłyszeli od jakiegoś człowieka w gospodzie, gdzie ostatnio nocowali, mogli wnosić, że to, co widzą przed sobą, nie jest niczym innym. To Habsburg, dawne Habichtsburg. Wysoka samotna wieża rysowała się na tle rozpłomienionego zachodem nieba.

– Spodziewałam się jakiegoś imponującego zamku z wieżami i iglicami – powiedziała Tiril z odrobiną rozczarowania.

– Powinnaś pamiętać, że gród został zbudowany w roku tysiąc dwudziestym – przypomniał Erling. – Wtedy nie znano jeszcze wielkich zamków z dziedzińcami, na których mogły się odbywać pojedynki, wtedy lokowano zamki wysoko na szczytach i budowano je z głazów i kamiennych bloków. A zresztą słyszeliśmy nie dalej jak dzisiaj, że ta twierdza była znacznie okazalsza, ale że większa jej część legła w gruzach. Pozostała jedynie ta samotna wieża i masywne zabudowania, które widzimy.

Podnieśli głowy, bo na niebie pokazały się dwa drapieżne ptaki, które wykonały krąg nad zamkiem, a potem skierowały się na drugą stronę rzeki.

– A oto i nasze jastrzębie – uśmiechnęła się Tiril. – A może to orły?

Ani jedno, ani drugie – odparł Móri. – Długie wycięte ogony i sposób latania wskazują, że to muszą być kanie rude. Ale to też gatunek jastrzębi, zresztą tak samo imponujący jak inne.

Znowu przyglądali się zamkowi położonemu wysoko na skale Wülpelsberg. Mieli jeszcze kawałek drogi, żeby się tam dostać.

– Rozłożymy się tutaj obozem na noc, czy też pojedziemy do miasteczka u podnóża zamku? – zapytał Móri.

– A dlaczego nie pojechać od razu do zamku? – zastanawiał się Erling. – Przecież możemy tam rozbić obóz. Dotrzemy na miejsce, zanim się ściemni.

Kiedy znaleźli się już niemal pod skałą, wstrzymali konie.

– W oknach świeci się światło – powiedziała Tiril zaskoczona.

– Tak, rzeczywiście. Muszą tam mieszkać jacyś ludzie, tego się nie spodziewałem. – Erling był zdumiony. – Co w takim razie robimy? Nie możemy przecież po prostu przyjść i powiedzieć: „Wybaczcie, ale chcielibyśmy sprawdzić w waszej sypialni, czy nie śpią tam gdzieś wielcy mistrzowie”?

Móri uśmiechnął się.

– Wielcy mistrzowie, jeśli już, to pewnie spoczywają w piwnicy. W jakiejś krypcie czy czymś takim.

– Uff, przestań z tą makabrą! Czy już nie dość mamy różnego rodzaju krypt i grobowców?

– Ostatnie widzieliśmy co najmniej czternaście lat temu, Tiril. Trzeba by trochę odświeżyć pamięć.

– Czy to było naprawdę tak dawno temu? Tak, nasze dzieci są już przecież duże, tylko że ja wciąż czuję się tak, jakbym nie miała jeszcze trzydziestu lat. Ani nawet dwudziestu.

– Bo też i nie masz, a jeśli, to tylko, że tak powiem, na zewnątrz. W głębi duszy wciąż jesteś tamtą młodą dziewczyną.

– Dziękuję ci, to bardzo ładnie powiedziane. Och, jakie to wszystko podniecające! Czuję się naprawdę jak za naszych młodych lat.

– Owszem – potwierdził Móri łagodnie. – Ale nie wszystko jest takie jak dawniej. Myślę, że teraz będzie trudniej.

Tiril spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Nie istnieje najmniejszy nawet powód, by ta przygoda miała nam się bardziej dać we znaki. Wprost przeciwnie. A może ty opierasz swoje twierdzenie na czym innym, nie na realnych przesłankach.

Móri bardzo głęboko wciągnął powietrze.

– Tak rzeczywiście jest.

– Ty i te twoje przeczucia! – obruszył się Erling. – A może uważasz, że powinniśmy zawrócić?

– Tak by było najlepiej.

– Och, przestań! – rozgniewała się Tiril. – Nie widzę nic niebezpiecznego w tej wyprawie. Drani, którzy nas prześladowali, już nie ma, twoi towarzysze nie dają o sobie znać od wielu lat, a my chcemy tylko obejrzeć stary gród. Czego tu się bać?

– I właśnie to mnie przeraża. Nie dostrzegam żadnego niebezpieczeństwa, a mimo to…