Выбрать главу

Zamilkł.

– A mimo to, co? – dopytywał się Erling.

Móri zacisnął szczęki.

– A mimo to boję się, że to będzie prawdziwa próba ognia.

– Próba ognia! – prychnęła Tiril. – Tak jakbyśmy już przedtem nie przeszli przez ogniowy chrzest! Ruszamy, i niech wrócą nasze dawne szczęśliwe dni!

– Teraz będzie inaczej – ostrzegł Móri, a skrzydełka nosa zaczęły mu drgać. – Nie podoba mi się to. To tak jakby… jakbyśmy mieli innych wciągnąć w awanturę. Po -, wiem wam, że ja się po prostu boję!

Erling i Tiril spoglądali na siebie zbici z tropu. Nad głowami stojących ludzi przeleciała chmara ptaków, przerażająco czarnych na tle czerwonego nieba.

– Może jednak powinniśmy zawrócić – zastanawiała się Tiril.

– Teraz, kiedy już jesteśmy u celu? – zaprotestował Erling. – Możemy chyba przynajmniej spróbować!

Tiril dobrze znała Móriego. Wiedziała, czym go sprowokować.

– Nie, to na nic! – oświadczyła stanowczo. – Zawracamy!

Zareagował dokładnie tak jak oczekiwała.

– Nie, dlaczego? Wcale nie mam ochoty się poddawać – rzekł wolno.

Zauważyli, że Móri raz po raz ogląda się za siebie, w stronę doliny.

– Zrobimy, jak proponujesz, Erlingu. – zdecydował. – Podejdziemy ostrożnie do zamku. Jeśli natrafimy na jakieś przeszkody, to zawrócimy. Możecie mi to obiecać?

– Mamy na tyle rozumu, by liczyć się z twoimi ostrzeżeniami, Móri – powiedział Erling. – Oczywiście, że obiecujemy!

Tiril skinęła głową, lecz przez cały czas badawczo przyglądała się mężowi.

– Czy potrafiłbyś zdefiniować swój niepokój?

Na jego twarzy wciąż utrzymywał się ten wyraz jakby czujnego zakłopotania.

– To nic konkretnego. Mam tylko takie wrażenie, że coś się na nas czai. Czeka, obserwuje nas.

– Czy nie mógłbyś zamiast „coś” mówić „ktoś”, Móri – poprosiła Tiril. – Wtedy zimne mrowienie na plecach nie jest aż takie wyraźne, mój kochany.

– Dlaczego się tak często oglądasz na dolinę, Móri? – zapytał Erling.

– Nie wiem – usłyszał w odpowiedzi.

Świat trwał pogrążony w ciszy, gdy tak stali na zboczu, wciąż jeszcze spory kawałek od starej twierdzy. Daleko w dole słyszeli szum rzeki Aare; czasami jakiś nocny ptak krzyknął w lesie; poza tym można było sądzić, że znajdują się na tym pustkowiu całkiem sami.

Tiril zebrała się na odwagę.

– No cóż – powiedziała. – Zatem przyjmujemy wyzwanie, stajemy do tej próby ognia, ale oczy i uszy będziemy mieć otwarte.

– Niech tak będzie – uśmiechnął się Móri.

Rozdział 16

Tym razem Tiril postanowiła wykorzystać swoje pochodzenie z domu Habsburgów. Oświadczyła spokojnie, lecz zdecydowanie, że wejdą do zamku. Nie było jeszcze tak strasznie późno.

– Zostawcie wszystko mnie – dodała.

Obaj mężczyźni otworzyli usta, by spytać, co zamierza, i ewentualnie ostrzec ją przed pochopnym działaniem, ale zamiast tego Móri powiedział:

– Kiedy moja ukochana i szanowna małżonka mówi tym tonem, to pozostaje tylko pokornie przytakiwać.

– I tak będzie najlepiej – potwierdziła Tiril.

Podjechali do wieży, obok której wznosiła się masywna budowla; w czasach świetności musiała prezentować się niczym pałac. Mimo szacownego wieku wszystko tu wyglądało porządnie i było dobrze utrzymane. Świeżo wygracowane żwirowe alejki, żadnych kamieni ani odpadającego gruzu.

– Popatrzcie na te mury – rzekł Móri z uznaniem.

– Grube co najmniej na cztery łokcie – ocenił Erling.

I rzeczywiście. Mury miały dwa i pół metra grubości.

Erling mówił dalej:

– Tiril, jesteś pewna tego, co robisz?

– Najzupełniej!

Zastukali do ciężkiej bramy.

Potem czekali.

W końcu ukazał się jakiś człowiek, najwyraźniej zaskoczony ich wizytą, sądząc po roboczym ubraniu, jakie na sobie miał. Zdaje się, że był to tak zwany człowiek do wszystkiego. Najbardziej przypominał chłopa, który nie zdążył się przebrać po pracy w obejściu.

– Słucham.

Tiril uśmiechnęła się do niego.

– Grüss Gott – pozdrowiła go uprzejmie. – Prosimy wybaczyć, że przeszkadzamy, ale moja matka pochodzi z Habsburgów, jest siostrą cesarza, i gdyby było można, to bardzo byśmy chcieli zobaczyć Zachodni Habichtsburg.

Człowiek w bramie pochylił się tak, że czołem prawie dotykał progu.

– Ale, wasza wysokość… nie spodziewaliśmy się, przyjęlibyśmy panią z całą wspaniałością, przygotowalibyśmy odpowiedni posiłek, gdyby wasza miłość zechciała nas uprzedzić, to my byśmy…

Tiril starała się go uspokoić, władczym gestem uniosła rękę.

– Nie trzeba, nie! Zboczyliśmy z drogi pod wpływem impulsu. Przejeżdżaliśmy tędy i przyszła nam ochota, żeby obejrzeć okolice, z których pochodzą Habsburgowie. A poza tym my jesteśmy zwyczajnymi ludźmi, ponieważ mój ojciec wywodzi się ze szlachty niższego stanu, mąż zaś w ogóle nie jest szlachcicem. Dlatego rzadko posługuję się moim książęcym nazwiskiem, a jeśli już, to robię to bardzo dyskretnie. Chciałam po prostu obejrzeć to, co zostało ze starego zamku, a myślałam, że nie będzie to możliwe, jeśli nie powiem, kim jestem.

– Oczywiście, wasza wysokość. Proszę wejść, z radością oprowadzę państwa po zamku, a tymczasem moja żona zajmie się wieczerzą. Jesteśmy tutaj zarządcami i przez cały rok mieszkamy w zamku.

Troje podróżnych z zadowoleniem przyjęło wiadomość, że w zamku nie ma nikogo z rodu Habsburgów. Nikt z książęcego domu nic przecież o Tiril nie wiedział.

– Skąd miałaś pewność, że nie ma tu nikogo z rodziny? – zapytał Móri po norwesku, gdy znaleźli się już za furtą.

– A czyż nie wywiesza się flagi na wieży, kiedy pan zamku znajduje się w domu? – odpowiedziała szeptem.

– Racja!

– Niezła robota, Tiril – pochwalił Erling.

A Tiril była jeszcze na tyle młoda, że zarumieniła się pod wpływem tej pochwały.

Zaproponowano im nocleg, co przyjęli z radością. To rozwiązywało problemy bytowe, a ponadto będą mieli czas rozejrzeć się po zamku. Syn gospodarzy zaopiekował się końmi, był to bardzo sympatyczny chłopiec, którego polubili od pierwszego wejrzenia.

Przyjemnie było znaleźć się pod dachem po całym dniu w siodle. Nie robili popasów dokładnie tak samo jak w latach młodości. Musieli jednak stwierdzić, że chyba nie są już tacy młodzi. Wygodne życie smakowało bardziej niż dawnymi czasy.

Kiedy siedzieli w hallu o potężnym sklepieniu, czekając na zarządcę, Erling powiedział:

– Mój Boże, jak wspaniale być znowu z wami! Tamte lata… Nie chciałbym mówić o Catherine. Móri, jesteś pewien, że znajdujemy się na właściwym tropie?

– Absolutnie! Powietrze wokół nas jest tak nabrzmiałe grozą, że aż cuchnie.

– Wokół nas, powiadasz?

– Tak. Chociaż teraz jest jakby spokojniej.

– Czy to dobrze?

– Dla nas dobrze akurat w tej chwili. Ale dla naszej sprawy nie.

Przyszedł zarządca ze swoją bardzo tęgą żoną.

– O, wiele lat minęło od czasu, kiedy mieliśmy ostatnią wizytę kogoś z Habsburgów – powiedziała przejęta i z zakłopotaniem ukłoniła się głęboko. – Łaskawa pani… Witajcie! Witajcie wszyscy! To dla nas wielki zaszczyt. Robimy w tym zamku, co tylko możemy.

– I nikt was nie odwiedza? To musi być smutne. Zamek znajduje się w znakomitym stanie. Muszę powiedzieć o tym mojej matce, a ona przekaże wiadomość cesarzowi.

– Dziękujemy waszej miłości za życzliwość.

Erling i Móri wymienili spojrzenia. Zdumiewało ich, z jaką łatwością Tiril wczuwa się w książęcą rolę, z jakim przekonaniem wypowiada słowa. Jakby się do tego urodziła.