No i przecież mimo wszystko tak było.
Cieszyli się, że w jej osobowości nie ma najmniejszych śladów ojcowskiego dziedzictwa – po biskupie Engelbercie.
Zarządca zabrał gości na oglądanie zamku, a jego syn towarzyszył im z wielką ochotą. Wspinali się po kamiennych schodach, wyglądali przez niezliczone okna i otwory przeznaczone dla łuczników, przeciskali się ciasnymi korytarzami, oglądali dobrze utrzymany dom mieszkalny i zrujnowane pomieszczenia na wieży.
Mury były rzeczywiście potwornie grube. Zmieściłby się w nich średniej wielkości pokój jakiegoś norweskiego czy islandzkiego domu.
W wieży było wilgotno i zimno.
– Jak kobiety musiały w tamtych czasach cierpieć westchnęła Tiril. – Ten wieczny chłód od wilgotnych murów i od kamiennej podłogi.
– A mężczyźni to nie cierpieli? – uśmiechnął się Erling.
– Mężczyźni nie dostają zapalenia pęcherza od siedzenia na kamiennych ławach – prychnęła Tiril. – Móri, zauważyłeś tutaj coś szczególnego? Oczywiście nie chodzi mi o zapalenie niewymownych części ciała.
Móri uśmiechnął się ze smutkiem.
– Nie, ale wydarzyło się tu wiele tragedii i nieszczęść. Wielu rycerzy padło przy otworach strzelniczych, inni znowu umierali powoli na własnych posłaniach. Wyczuwam tutaj pamięć niewiernych książąt i ich równie niewiernych sług. Ale żadnych śpiących wielkich mistrzów.
– No to zejdźmy do piwnicy – zaproponował Erling.
Za pytał zarządcę, gdzie znajdują się groby lub krypty.
Zarządca odpowiedział mu z uśmiechem:
– O nie, mój panie, książęta, a wcześniej hrabiowie z domu habsburskiego mieszkali w zamku tak dawno temu, że żadne groby z tamtego czasu się nie zachowały. Chociaż akurat o tym ja sam niewiele mogę powiedzieć, więc może dobrze będzie zejść do piwnic i zobaczyć. O ile się orientuję, znajduje się tam tylko wino, ale nigdy nic nie wiadomo.
– Znakomicie – zgodził się Erling. Móri ich jednak powstrzymał.
– Nie – powiedział pospiesznie. Posługiwał się norweskim, by zarządca nie zrozumiał. – Tam nie ma nic, co mogłoby mieć dla nas znaczenie. Nie musimy tam szukać. Gród Habsburg jest wolny. Ale pamiętacie dokładnie inskrypcję na naszyjniku?
– „Tam gdzie jastrzębie latają ponad Aare, śpią wielcy mistrzowie” – wyrecytowała Tiril. No właśnie.
Znajdowali się w dalszym ciągu w pomieszczeniach wieży.
– Wejdźmy jeszcze raz na samą górę – rzekł Móri.
Zarządcy wyjaśnił, że chciałby jeszcze raz coś sprawdzić.
Ponownie wspięli się po wysokich, stromych schodach.
Kiedy byli już na górze z rozległym widokiem na okolicę, Móri powiedział, przekrzykując szum wiatru:
– Za pierwszym razem widziałem tu coś bardzo interesującego, ale zapomniałem zapytać. Czy widzieliście ten zamek obronny tam dalej w dolinie?
Tiril zastanawiała się. Przypomniała sobie, że kiedy dotarli do Zachodniego Habsburga, Móri stał się bardzo niespokojny. Nieustannie oglądał się za siebie i mówił o złych mocach. Później, kiedy już weszli do zamku, ostrzegał, że powietrze jest ciężkie od strasznej grozy.
Owszem, Habsburg mógł być czysty. Ale tam w dolinie… „gdzie jastrzębie latają ponad Aare”…
Zarządca wyjaśnił, że ów zamek obronny, o który pytał Móri, to wspaniała budowla i nadal mieszkają tam znakomici państwo. Na kolejne pytania Móriego odpowiadał przeważnie syn gospodarza, dodał też, że nie istnieje żadna opowieść związana z historią tamtego zamku.
Móri zastanawiał się długo. Jego badawcze spojrzenie przesuwało się wolno, uważnie oglądał dolinę.
– A czy w okolicy istnieją jakieś inne zamki? Na przykład… w tamtym kierunku?
Wskazał przed siebie, a Tiril wiedziała, że to z tamtej strony dociera do niego przeczucie grozy.
Zarządca zastanawiał się.
– Teraz to chyba nie, ale zdaje się w przeszłości jakiś zamek tam stał. Nic już z niego nie zostało, ale to chyba rzeczywiście było w tamtym kierunku.
– A jak się nazywa to miejsce? – zapytał Móri, a w jego głosie wyczuwało się wielkie napięcie.
– Jak się nazywa? Zdaje mi się, że Graben.
Graben? Von Graben, zdawały się mówić spojrzenia Móriego, Erlinga i Tiril.
– To tam – szepnął Móri cicho. Opuścił ramiona, jakby ta wiadomość przyniosła mu ulgę po bardzo długim oczekiwaniu.
– Dlaczego to się nazywa Graben? – spytała Tiril żałosnym głosem. Sprawa dotyczyła jej osobiście, bo przecież jej ojcem był von Graben, a więc ona również tak się nazywała.
Móri położył jej rękę na ramieniu, żeby ją zapewnić, że to wszystko naprawdę nie ma z nią najmniejszego związku.
Zarządca powiedział trochę niepewnie:
– Bardzo niewiele wiem o tym wszystkim. Dlaczego stary zamek nazywał się Graben? Po prostu nie mam pojęcia. Słyszałem tylko jeszcze w dzieciństwie, jak ludzie gadali o tych ruinach. O tym, że dawno temu miał tam jakoby mieszkać pewien bogaty i bardzo zły pan. Był on okropnie religijny. Czy był zakonnikiem, czy nie, nie potrafiłbym powiedzieć, słyszałem co prawda o jakimś zakonie, ale nie umiałbym tego powiązać z zamkiem. No tak… Ten pan był podobno bardzo ważną figurą za czasów inkwizycji, ale nic pewnego nie wiem.
– W takim razie musiałby być dominikaninem – powiedział Erling. – Albo może jezuitą. Pierwsi znani byli ze swojej bezkompromisowej postawy wobec wszelkich sekt, drudzy natomiast z dosyć pobłażliwego stosunku do grzechów. Sprzedawali na przykład grzesznikom listy absolucyjne. Sami także grzeszyli sporo, ale łatwo udzielali sobie odpuszczenia grzechów. Również oni byli fanatykami jeśli chodzi o zwalczanie ludzi myślących inaczej.
Zarządca wtrącił:
Tak, słyszałem, że ludzie niezbyt chętnie chodzili pobliże ruin, gadali, że miejsce jest naprawdę straszne.
Tiril zadrżała. Z trzech powodów. Sprawił to chłodny wieczorny wiatr, otoczone złą sławą ruiny daleko w dolinie, a przede wszystkim to, co o polowaniu na innowierców i inaczej myślących powiedział Erling.
Jej wyraźne drżenie stało się sygnałem, że trzeba wracać na dół, gdzie czeka już smakowita kolacja.
Po posiłku zasiedli wszyscy do rozmowy, gospodarze z synem i troje gości. Tiril zwróciła uwagę, że Erling pije więcej niż poprzednio i że to martwi również Móriego. Ale atmosfera przy stole była wspaniała i zarządca wyraził pragnienie, by takie wizyty zdarzały im się częściej.
Troje podróżnych opowiadało o Norwegii i Islandii, a także o swoich poprzednich przygodach. Ale prawdziwy powód, dla którego trójka przyjaciół tu przyjechała, nie został wyjawiony.
Ta noc była przyjemną odmianą po niespokojnym śnie w gospodzie pod Zurychem, gdzie jacyś goście weselni robili co mogli, by wszystkich pobudzić.
Następnego ranka bardzo wcześnie podróżni pożegnali się z sympatycznymi gospodarzami i wyjechali.
Zamierzali posuwać się wzdłuż rzeki Aare, dopóki nie znajdą się na wzniesieniu, gdzie, jak sądzili, powinny znajdować się ruiny Graben..
Zawsze zresztą można pytać o drogę.
Móri jednak był bardzo niespokojny i wydawał się przygnębiony. Tiril bardzo się to nie podobało.
Erling również zauważył dziwny nastrój przyjaciela.
– Móri, co z tobą?
– Gdybym miał wybierać, to bym natychmiast zawrócił.
Tiril miała ochotę zastosować swoją metodę i powiedzieć prowokująco: „No to wracajmy”, ale powstrzymała się. Nie można przesadzać.
Na szczęście Móri sam rozwiązał problem.
– Nie, oczywiście, że nie wracamy, jesteśmy przecież prawie u celu. Przyznać jednak muszę, że się boję. Powinniśmy być bardzo ostrożni i czujni. Obiecajcie mi to!
– Obiecujemy.
Tiril rozejrzała się wokół. Znajdowali się na dnie doliny, otoczonej wysokimi i stromymi górami.