– Graben? – powtórzył pytanie jeden z nich, zsuwając filcowy kapelusz na tył głowy. – Owszem, jadą państwo we właściwym kierunku, ale nie powinniście się tam wybierać, chyba żeby Najświętsza Panienka była z wami, to tak, ale sami, nigdy.
– A to dlaczego?
– Nikomu nie wolno się tam zbliżyć. Tam rządzą inne niż człowiecza moce.
Chłop uczynił pospieszny znak krzyża.
– Czy tam straszy? – zapytał Móri wprost.
– To miejsce jest zaklęte – rzekł chłop. – Odwiedziłem je kiedyś jako młody chłopiec i moja noga nigdy więcej tam nie postanie.
Tiril chciała się dowiedzieć, co wówczas przeżył, lecz Móri odezwał się pierwszy:
– A historia zamku… Czy opowiada się w niej o jakimś mnichu?
Drugi chłop wyprostował z wolna swój pochylony od pracy grzbiet.
– Historia zamku? Jest tak stara, że nikt nie pamięta więcej niż tylko jakieś oderwane fragmenty. Ale to prawda, mój dziadek wspominał o mnichu.
Móri wpił w niego swoje najintensywniejsze, najbardziej sugestywne spojrzenie. Mówił przymilnym głosem:
Bardzo byśmy chcieli dokładnie usłyszeć, co mówił wasz dziadek o zamku Graben.
Chłop drapał się po głowie.
Eee, jako się rzekło, nie za dużo już pamiętam…
Jakby przypadkiem Móri położył mu rękę na ramieniu.
Człowiek nagle się rozjaśnił.
– To dziwne – powiedział zdumiony – ale nieoczekiwanie wydało mi się, że pamiętam więcej, niż myślałem. Aż trudno uwierzyć.
– Czy możemy posłuchać? – nalegał Erling. – Bo widzicie, my spisujemy takie różne historie i zapłacimy wam sowicie za dobre informacje.
– Ja przecież też coś wiem – wtrącił pospiesznie drugi chłop.
– Znakomicie – ucieszył się Móri, ale najwyraźniej czekał przede wszystkim na opowiadanie tego pierwszego.
– O Graben zawsze krążyły niesamowite historie – zaczął tamten. – I tylko bardzo ciekawi albo naprawdę odważni młodzi chłopcy tam chodzili. Ale zawsze tylko raz, i potem już nigdy więcej. Wszyscy ludzie ze wsi trzymali w tajemnicy to, co się dzieje na wzgórzach ponad nami. Nigdy nie słyszałem o żywym człowieku, który odważyłby się iść tam dwa razy. Ksiądz, który chodził z krzyżem i z zamiarem przegonienia duchów, został wyrzucony z ruin i stoczył się daleko w dół tak, jakby ktoś go zepchnął ze wzgórza.
– A co przeżyłeś ty sam podczas swojej wyprawy? – To Tiril pytała, bardzo chciała wiedzieć.
Chłop zamyślił się. Najwyraźniej miał kłopoty ze znalezieniem odpowiednich słów.
– Ja… ja nie widziałem nic – powiedział z wolna. – Ale kiedy razem z kolegami podeszliśmy do polanki, na której znajdują się ruiny, było tak, jakby uderzył w nas jakiś silny strumień, nie wiem, co to było, ale, zdawało mi się, że to samo zło. Nie, może nie zło, może gniew? Albo wrogość. W każdym razie sprzeciw. Jakby ten, ktokolwiek to był, nie chciał nas tam widzieć, chciał nas odpędzić… samą tylko… samą…
– Siłą myśli? – podsunął mu Erling.
– Tak, właśnie! – zawołał chłop ucieszony, że nareszcie potrafił się wysłowić. – To była tak wielka siła, że chłopaki uciekli w popłochu z krzykiem. A przecież nawet nie zdążyliśmy wejść na polankę.
– Co się stało z tymi, którzy podeszli bliżej? – zapytał Móri.
Chłopi popatrzyli po sobie. W końcu jeden rzekł:
– Słyszałem o jednym takim, imieniem Dieterl, on żył, zanim ja się urodziłem. Ów Dieterl mimo wszystko starał się dotrzeć dalej. Później jego rodzice chodzili go szukać i znaleźli go, leżał jak nieżywy, i najbardziej odważni mężczyźni z całej parafii długimi drągami próbowali go ściągnąć z polany. Chorował aż do Bożego Narodzenia.
– Opowiadał sam coś o swoich przeżyciach?
– Nie mieli odwagi go o to pytać, bo jak ktoś się odważył, to on dostawał takich dzikich oczu i zaczynał toczyć pianę, więc się bali, że mu się rozum pomiesza.
– I nikt się niczego nie dowiedział?
– Nie. Sam Dieterl odebrał sobie życie jeszcze tej zimy.
– Szkoda – mruknął Erling. – No cóż, to może teraz usłyszymy historię zamku?
– Tak – zgodził się ten, któremu Móri wciąż trzymał rękę na ramieniu. – Jest tak, jak mówił mój dziadek: Nikt już nie pamięta, kiedy zbudowano zamek Graben, ale musi on być bardzo, ale to bardzo stary, to widać po grubych kamiennych blokach, wystających z ziemi. Dlaczego nazwano go Graben, też nikt nie wie. Jedyne, co wiadomo, to parę historyjek o ostatnim właścicielu.
– Chętnie o nim usłyszymy – rzekł Erling.
– No. Jak to tam szło? Aha. On miał jakoby żyć piętnastym wieku…
– Czyli trzysta lat temu.
– Zgadza się. To on był mnichem, tak mówił mój dziadek. Właściwie to on pochodził z potężnej rodziny i w dzieciństwie mieszkał w wielkim zamku warownym po tamtej stronie Zurychu, zdaje się, że to było Sankt Gallen. No i właśnie wtedy jak został mnichem, po wielu latach życia za granicą osiadł tutaj, żeby żyć bardziej skromnie, w nie tak wytwornym miejscu jak jego rodzinny dom. Ale nie wydaje mi się, żeby on w głębi duszy był prawdziwym zakonnikiem, bo nie było chyba stworzenia bardziej złego niż on. Z rozkoszą torturował heretyków i sekciarzy, zadawał im powolną śmierć, a młode dziewczyny z okolicy sprowadzał na złą drogę i potem mordował. Jedna z nich urodziła dziecko i on potem tego dziecka szukał, ale o ile mi wiadomo, nigdy go nie znalazł. W końcu chłopi mieli dosyć i z pomocą licznych rycerzy z Aargau zdobyli szturmem twierdzę Graben, zabili mnicha, a jego siedzibę zrównali z ziemią. Od tamtej pory w miejscu, gdzie kiedyś znajdowało się Graben, nie ma spokoju.
Troje podróżnych patrzyło w kierunku wskazywanym przez chłopa, ale nie było w stanie niczego dostrzec, bo iglasty gęsty las rósł wysoko ponad wsią i przesłaniał widok.
– O jednej rzeczy zapomniałeś – powiedział drugi chłop. – O przekleństwie.
Tiril rzekła po norwesku:
– No tak, przekleństwo musi być, wszystko inne jest zbyt banalne.
– Jak ono brzmiało? – zapytał Móri.
– Ludzie gadali, że mnich wołał tak… chociaż może nie pamiętam dokładnie: „Mój synu, mój synu, słuchaj swego ojca! Tylko ty możesz podejść w pobliże zamku. Nikt inny nigdy tego nie dokona”. Tak albo coś podobnego.
– Oj, oj – jęknął Móri. – Więc to dlatego nikt nie może się zbliżyć do zamku?.
– Prawdopodobnie.
– Ale było coś jeszcze – wtrącił drugi chłop.
– Co takiego? Ja nic nie pamiętam.
– Nie wydaje mi się, chyba pamiętasz dobrze! Coś w rodzaju: „Odzyskaj szafiry, mój synu! Pozwoliłem obejrzeć klejnot twojej matce, a ona go ukradła. Nie wiedziałem o tym, kiedy kazałem jej umrzeć. I odszukaj klucz do ukrytego zamku Tierstein! Jedna część jest tutaj, te przeklęte jastrzębie mają drugą, trzecia zaś znajduje się u mego brata, tego diabła, którego nie potrafię odnaleźć!” To były ostatnie słowa, jakie mnich wypowiedział, zanim rycerz Bertram rozpłatał go na dwoje.
Troje przyjaciół spoglądało po sobie. Ukryty zamek Tierstein to oczywiście Tiersteingram w Tiveden. Jastrzębie to Habsburgowie.
– W takim razie musi istnieć powiązanie między rodami Wetlev i von Graben – rzekła Tiril. – Trzecia część klucza znajdowała się przecież u Wetleva.
– Tak, ale to zakłada również powiązania pomiędzy rodem von Graben i trzecim z braci Tierstein – stwierdził Erling.