– Masz rację – potwierdziła Tiril. – Musimy to wyjaśnić. Tierstein żył w jedenastym wieku, mnich von Graben czterysta lat później.
Obaj chłopi patrzyli na podróżnych z nadzieją. Nie rozumieli oczywiście po norwesku, ale…
Erling pierwszy zorientował się, o co chodzi, i wyjął sakiewkę.
– Wasza pomoc jest nieoceniona – powiedział wręczając każdemu z nich solidną monetę, a obdarowani rozjaśnili się w radosnych uśmiechach.
– Chwileczkę – wtrącił Móri i on również wyjął sakiewkę. – Możecie mi wyjaśnić jeszcze jedną sprawę?
– Oczywiście! – wołali jeden przez drugiego.
– Wiecie może, czy ktoś inny tędy nie przejeżdżał i nie wypytywał o zamek von Graben?
Chłopi zastanawiali się.
– Zdarza się od czasu do czasu jakiś podróżny. Ale naprawdę rzadko. Przeważnie osoby takie jak państwo. Tacy, co chcą poznawać różne opowiadane w okolicy historie.
– A nie zapamiętaliście nikogo wyjątkowego? To się mogło zdarzyć dosyć niedawno, w każdym razie za waszych czasów, wysoki, ciemny mężczyzna o wychudzonej twarzy i strasznym spojrzeniu? Prawdziwie wielki pan, godny.
Chłopi patrzyli niepewnie. Chętnie zarobiliby jeszcze trochę.
– Nieee – odparł jeden przeciągle i z wyraźnym żalem.
– Nieee, nikogo takiego nigdy tu nie było.
– Ale zaczekajcie! – zawołał jego kamrat. – Chociaż zdaje mi się, że to nie ma nic wspólnego… – Opowiadaj – zachęcał go Móri.
– No, bo córka mojej kuzynki to służyła jakiś czas w Sankt Gallen. I ona opowiadała o właśnie takim człowieku. Ale to chyba niemożliwe, bo tamten to był kardynał.
– Otóż to jest ten człowiek, o którym my mówimy – rzekł Móri cierpko. – Czy on tutaj był?
– Nie, nie, on nigdy, mogę przysiąc. Ale był okropnie kłopotliwy dla wszystkich na zamku Der Graben, o którym wspominaliśmy już przedtem. To stamtąd pochodził mnich.
– Tak, tak, mów dalej! To bardzo interesujące.
– Córka mojej kuzynki służyła we dworze niedaleko Der Graben. I słyszała od dziewczyny kuchennej z zamku, że kardynał bywał tam bardzo często, bo twierdził, że jest potomkiem panów na Der Graben. Teraz mieszka tam całkiem nowy ród, ale on węszył po kątach. Schodził nawet do piwnic, a może nawet najwięcej to w piwnicach właśnie szperał.
Trójka przyjaciół słuchała zaskoczona.
– Zaczekaj no, zaczekaj – przerwała mu Tiril. – To by świadczyło, że kardynał czegoś szukał?
– Tak.
– No i znalazł?
– Nie wydaje mi się. Moja krewniaczka mówiła, że zawsze opuszczał zamek bardzo zagniewany.
– Ale to świadczy też o tym, że nie wiedział o ruinach zamku Graben – powiedział Erling.
– Mój panie, o tych ruinach to wie bardzo niewiele ludzi. Tylko my tutaj we wsi, ale my nikomu o nich nie opowiadamy. Trochę się wstydzimy tego miejsca, bo to takie okropne.
– Rozumiemy was bardzo dobrze.
To były ważne wiadomości.
– Zawsze jesteśmy jakby o krok przed kardynałem i jego pomocnikami – ucieszyła się Tiril.
Chłopi patrzyli na nich bez słowa, nie rozumieli języka, którym podróżni się posługiwali.
Ale pieniądze od Móriego zostały przyjęte z wdzięcznością. Ten język rozumieli bez trudu.
– Naprawdę nie wiemy, jak wam dziękować – powiedział Erling. – A teraz, nie bacząc na wasze ostrzeżenia, wyruszymy do Graben.
Obaj chłopi mieli przerażone miny.
– Obejrzymy sobie tylko zamek z daleka – zapewniał Móri, chociaż niezupełnie odpowiadało to prawdzie.
Chłopi, choć wystraszeni, nie protestowali, wskazali nawet ścieżkę, którą należy pojechać.
– Ale najlepiej byłoby konie zostawić tutaj – poradził jeden. – Dla zwierząt droga jest za stroma i za wąska.
Trójka przyjaciół uznała to za dobry pomysł i oddała swoje wierzchowce chłopom pod opiekę, po czym ruszyła w górę.
Kiedy wieś zostawili już za sobą, Móri rzekł:
– Masz rację, Tiril. Przez cały czas jesteśmy jakby o krok do przodu. Kardynał może nie wiedzieć o istnieniu tego miejsca, bo wspomniano o nim jedynie w inskrypcji na naszyjniku, który został ukradziony jego przodkowi, mnichowi. Ukradła go kochanka mnicha, która urodziła dziecko. Czy możemy przypuszczać, że ów syn otrzymał od niej szafiry?
– Prawdopodobnie – odparła Tiril. – Ale nie musiał znać inskrypcji. Kardynał jednak chyba wiedział o jej istnieniu.
– Tak, ale w naszym rozumowaniu brakuje pewnego elementu – stwierdził Erling. – Kardynał musiał się dowiedzieć o inskrypcji stosunkowo niedawno. Po tym jak jego bratanek Engelbert podarował naszyjnik Theresie. Przypuszczam, że stało się to na krótko przed tym balem na zamku, podczas którego Engelbert zażądał od Theresy zwrotu klejnotu, ale wtedy ona go już nie miała, bo oddała akuszerce. Przy okazji Theresa ujawniła adres konsula w Christianii i to był początek prześladowań Tiril. To wtedy oni zaczęli jej szukać, ale minęło sporo czasu, nim ją znaleźli.
– Wiecie, co ja myślę? – zapytała Tiril. – O tym, jak kardynał się dowiedział, że naszyjnik ukrywa pewną tajemnicę? Myślę mianowicie, że to sam Engelbert, który odziedziczył naszyjnik, siedział kiedyś i przyglądał mu się uważnie – może jeszcze w dzieciństwie – i zauważył, że znajdują się tam jakieś pokrętne linie, przypominające litery, chociaż zbyt małe, by można je było odczytać gołym okiem.
Móri zaprotestował:
– Czy jednak mogli wygrawerować takie małe literki w czasie, kiedy naszyjnik został wykonany?
– Szkła powiększające są znane od dawna – wyjaśnił Erling. – Już w piętnastym wieku bardzo modnym rodzajem malarstwa była miniatura.
– Co my byśmy bez ciebie zrobili, Erlingu? – uśmiechnął się Móri ciepło, a Tiril przyłączyła się do niego z pochwałami. Erling rozpromienił się jak ktoś spragniony komplementów, choć przecież tak nie było. Ale uznanie tych dwojga cenił sobie szczególnie wysoko.
Móri mówił dalej:
– Wiemy już, w jaki sposób rozeszły się drogi szafirów części klucza, która znajdowała się w posiadaniu rodu von Graben. Fragment klucza posiadał brat mnicha, a szafiry prawdopodobnie syn mnicha. Nie sądzę, by ci dwaj znali się nawzajem.
– Nie, na pewno nie – potwierdził Erling. – Ale jeśli teraz przyjmiemy, że jest tak, jak mówi Tiril, że to Engelbert odkrył wzór na łańcuszku… To musiał opowiedzieć o tym swojemu strasznemu wujowi, kardynałowi, prawda?
– Chyba tak – zgodził się Móri. – I możesz sobie chyba wyobrazić, jaki kardynał był wtedy wściekły! Mieli oto przez te wszystkie lata najważniejszą dla swoich poszukiwań wskazówkę, a ten beznadziejny Engelbert oddał naszyjnik! I to komu? Kobiecie! Swojej kochance! Komuś z domu Habsburgów, którzy już i tak byli od dawna cierniem w oku kardynała ze względu na to, że posiadali fragment klucza. Niestety, nie wiemy, czy tak było naprawdę. Zgadujemy tylko.
– Myślę że zgadujemy trafnie – powiedział Erling. – Ale ja zastanawiam się jeszcze nad czymś innym. Nad treścią samej inskrypcji. Mówi się tam wyraźnie, że wielcy mistrzowie śpią… jacy wielcy mistrzowie? Wiemy tylko tyle, że tam, dokąd zmierzamy, mnich spotkał swoje przeznaczenie.
– Poczekaj, aż dotrzemy na miejsce – rzekł Móri.
Tiril zadrżała. Znajdowali się teraz ponad doliną, słońce stało jeszcze wysoko na niebie, ale nie ulegało wątpliwości, że lada moment zacznie się skłaniać ku zachodowi. Las trwał w ciszy i chociaż ścieżka była wyraźnie widoczna, im wyżej wchodzili, tym większy niepokój ogarniał Tiril. Nigdzie w pobliżu nie widzieli śladu żadnych zwierząt, co najwyżej jakiegoś ślimaka pod drzewem. Wydawało się, że przekleństwo ciążące nad zamkiem rozprzestrzenia się na całą okolicę.