August był na tyle niedoświadczony, że nie zdawał sobie sprawy, iż to nie zrozumienie, lecz podziw płonie w małych oczach Aurory i że to właśnie ów podziw sprawia, iż błyszczą jak gwiazdy.
Teraz, kiedy tak wszyscy posłusznie podążali za pastorem, Aurora miała własne zmartwienia. Nie wiedziała, jak ma zacząć swoją sprawę. Tu potrzeba było taktu, dyplomacji i bystrego umysłu i należało działać ostrożnie, by dwór dostał się we właściwe ręce.
Tiril jest taka śliczna, myślała Theresa, zarazem dumna i przygnębiona, stojąc wraz z nielicznymi gośćmi w ciasnym pomieszczeniu obok zakrystii. Księżna wspominała własny, organizowany z wielkim przepychem ślub z Adolfem von Holstein – Gottorp. Wspominała dawny ból i rozpacz.
Ale która z nich wygrywa, Tiril, czy ona? Co należy cenić bardziej? Wspaniałą ceremonię, przepych i małżeństwo pozbawione miłości czy też skromny ślub udzielony w najwyższym pośpiechu, za to z mężczyzną, którego się kocha i który odpłaca taką samą miłością?
Poczuła ukłucie w piersi. O, mój ukochany, jedyna miłości mego życia! Powinieneś teraz widzieć naszą córkę! Powinieneś tu z nami być!
Ty i ja.
Myśli Theresy podążały własnym torem i głos duchownego zdawał się cichnąć.
Czy powinnam była odszukać ukochanego? Czy nasze życie, Tiril i moje, potoczyłoby się wtedy inaczej? Czy on mógłby coś dla nas zrobić? Czy by się cieszył, ze ma takie dziecko jak Tiril? Takie śliczne i pogodne, takie dobre dziecko.
Czy potrafiłby się jakoś przeciwstawić temu nieustannemu pościgowi i prześladowaniu, na jakie narażona jest nasza niewinna córka?
Księżna skuliła się na swoim miejscu. Niczego nie mogła zrobić inaczej, niż zrobiła. Cała odpowiedzialność za Tiril. musiała od początku spoczywać na jej barkach. A ona zawiodła, przez ponad dwadzieścia lat unikała tej odpowiedzialności.
Ale już nigdy więcej! Teraz nadeszła pora, by wynagrodzić zawód. Tiril nigdy więcej nie może się czuć porzucona przez własną matkę. Księżną powodowało jednak nie tylko poczucie obowiązku. Kochała swoją odzyskaną po latach córkę z taką siłą, że chyba bardziej już nie można. Ta miłość przepełniała jej duszę bezgranicznym szczęściem.
Ksiądz zakończył ceremonię pospiesznie i z wyraźną ulgą. Im prędzej ten niebezpieczny człowiek o płonących oczach wyjdzie z kościoła, tym lepiej!
Kiedy szli ku cmentarnej bramie, gdzie Nero skakał wysoko w górę z podniecenia, Móri położył rękę na ramieniu Tiril. Ona przytuliła się do niego i oboje na moment przystanęli. Oboje przepełniało głębokie, niewypowiedziane szczęście. Razem! Na zawsze!
Prześladowcy Tiril od dawna już nie dali znać o sobie. Młodzi małżonkowie liczyli na to, że niewidzialni towarzysze Móriego skutecznie ich odstraszyli.
Cudownie było móc myśleć tylko o własnych sprawach. W spokoju i bez napięcia.
To, czego Tiril się obawiała, że mianowicie spodziewa się dziecka, okazało się prawdą. Ale ten fakt nie miał wpływu na ich decyzję. Postanowili się pobrać i uczyniliby tak również, gdyby alarm okazał się fałszywy.
– Zdumiewające – rzekła Tiril z uśmiechem. – Zdawało mi się, że po ślubie staniesz się akuratnym, solidnym i trochę nudnym małżonkiem, a ty jesteś tak samo tajemniczy i zagadkowy jak przedtem. Choć znam cię tak dobrze, mam wrażenie, że pod pewnymi względami nie znam cię wcale. I to jest wspaniałe, każdy człowiek powinien mieć w sobie jakieś sekrety, których nie ujawnia nawet najbliższym mimo przywiązania, jakie dla nich żywi.
– Owszem – przyznał Móri. – Ja zresztą też muszę ci powiedzieć, że odczuwam przy tobie odrobinę skrępowania i niepewności. Masz mnóstwo niezwykłych i tajemniczych cech, Tiril, i myślę, że poznawanie ich zajmie mi wiele czasu. Niekiedy dostrzegam w tobie wyraźnie dawną Tiril, radosne, pełne życia dziecko, które utraciło swój optymizm w zderzeniu ze złem i rozpaczą, jakie stały się twoim udziałem. Chciałbym, żeby tamte twoje cechy znowu się ujawniły.
Tiril roześmiała się, ale jej oczy pozostały poważne.
– Móri… Ja nie wiem, czy chcę opuścić Norwegię. Dwór Aurory tak, bo kryje on w sobie zbyt wiele okropnych i bolesnych wspomnieć, znanych tylko nam obojgu, ale kraj? Wyjechać na południe, w całkiem obce strony? Nie jestem pewna, czy naprawdę bym tego chciała.
– Rozumiem twoje wątpliwości – rzekł z wolna.
– Tak, bo twoje wątpliwości są jeszcze większe, prawda? Ty tęsknisz za Islandią, myślisz, że o tym nie wiem?
– Może nie nazwałbym tego tęsknotą, to nie tak, raczej moje rachunki z Islandią nie zostały załatwione. Wciąż jest coś, co… mnie tam ciągnie. Coś więcej niż tęsknota! Chociaż to może nie do końca mnie dotyczy, ale mimo wszystko coś takiego jest. Uff, przeczę sam sobie! Chodź, czekają na nas!
Wszyscy zajęli miejsca w powozach. I wszyscy byli zgodni co do tego, że mimo wielkiej prostoty uroczystość w pomieszczeniu koło zakrystii pozostanie w ich pamięci jako bardzo podniosła chwila.
Myśli Aurory krążyły nieustannie. Jak wielokrotnie przedtem odczuwała coś na kształt nienawiści do swojej matki. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Gdyby wszystko było inaczej (to znaczy, gdyby matka umarła, ale na takie stwierdzenie nigdy sobie nie pozwalała, wystarczało jej to „gdyby wszystko było inaczej”), to może ona, Aurora, mogłaby przeżyć kilka szczęśliwych lat w tym norweskim majątku.
Z pomocą przyszła jej Theresa. Obie wysoko urodzone panie siedziały w jednym powozie.
Olbrzym August wrócił właśnie na swoje miejsce.
Theresa uśmiechnęła się przelotnie.
– Auroro, masz tu wielbiciela!
Przyjaciółka zarumieniła się gwałtownie.
– Tak myślisz?
– Myślę? Przecież on pędzi na każde twoje skinienie, że mało nóg nie pogubi.
Aurora westchnęła, uszczęśliwiona, a zarazem bezradna.
– Żeby tak wszystko mogło być inaczej!
Ja wiem. Twoja matka.
– I nie tylko to. Jeszcze warstwa społeczna. Pieniądze. Duma.
Theresa skinęła głową.
– Wiem, że August bardzo chętnie kupiłby dwór, gdyby tylko mógł. Seline mi o tym wspominała. On uważa, że to okropne oddawać taki dwór mieszczuchom.
– Ja też tak uważam. Wszystko mogłoby się ułożyć znakomicie!
Księżna przyglądała jej się z boku.
Czy myślałaś, Auroro, żeby tu zamieszkać? Na stałe?
Nic nie sprawiłoby mi większej radości! – zawołała Aurora, która nic a nic nie wiedziała o strasznych wydarzeniach, jakie miały miejsce w pobliżu. – Sama jestem w gruncie rzeczy człowiekiem bardzo prostym, szlachectwo mnie krępuje. Upokarza mnie, że dla mojej matki jestem jak ścierka do kurzu albo wycieraczka przy drzwiach, że Lizuska sobie ze mnie drwi, a szlachta mnie nie cierpi. Chcę uciec od tego wszystkiego. A poza tym lubię być przydatna, lubię coś robić. Może nic wielkiego, ale chciałabym po prostu coś dla ludzi znaczyć. Wypełniać jakieś rozsądne i pożyteczne obowiązki, właśnie takie jak prowadzenie dworu. Bardziej, oczywiście, jako zarządzająca niż wykonawczyni. Czy nie sądzisz, że miło jest wskazywać ludziom: teraz zrób to, a teraz to?
– No, to rzeczywiście brzmi interesująco. Poza tym uważam, że jesteś urodzonym organizatorem, Auroro – uśmiechnęła się Theresa. – No i w końcu zdarzało się, że kobiety wysokiego rodu wychodziły za mąż poniżej swego stanu, chociaż najczęściej, niestety, w grę wchodziły pieniądze. Gdyby August został właścicielem tego dworu…
– Och, tak – westchnęła Aurora, a powóz toczył się po ściętej jesiennym przymrozkiem drodze. – Wtedy sprawy dałoby się jakoś ułożyć, przy protestach, rzecz jasna, ale byłoby to możliwe.