– Co, do cholery, oni mieliby do roboty w Bazylei? – warknął szef. – Kardynał musi nam dobrze zapłacić za to błąkanie się po górach wśród głupkowatych chłopów. Mimo wszystko zmierzali dalej w kierunku Bazylei. Kłócili się często i rozjeżdżali wściekli każdy w swoją stronę, wkrótce jednak znowu się zbierali, czujnie obserwując nawzajem każdy swój ruch. Byli pospolitymi przestępcami, których kardynał zdołał wyciągnąć z więzienia, bo oddawali mu nie zawsze szlachetne przysługi, na przykład pomagali nieprzyjaciołom kardynała „zniknąć” dyskretnie, ale skutecznie.
Nie przepadali za sobą nawzajem.
Tym razem otrzymali paskudne zadanie, które wymagało wielkiej lojalności wobec kardynała. Stary lis był bardzo przebiegły, dobrze wiedział, że muszą mu być posłuszni, płacił im, ale dodatkowo nie szczędził pogróżek, że może ich z powrotem wpakować za kratki. Oni zaś nie wątpili, że kardynał ma dość władzy, by to zrobić, gdyby próbowali go okpić.
Ale ten pościg wymagał od nich więcej, niż byli w stanie znieść.
Tymczasem jednak udało im się znaleźć niedużą wioskę, w której Tiril ze swoimi towarzyszami dopiero co była.
Prześladowcy dowiedzieli się, że troje podróżnych wyruszyło do Zachodniego Habsburga.
Spoglądali po sobie. Habsburg? Piekło, szatani, to przecież gdzieś koło Wiednia!
Nie, nie, tam to jest Hofburg. Rodzinne strony Habsburgów znajdują się tutaj.
Ach, tak! W takim razie sprawa jest jasna. Kobieta, którą ścigają, ma jakoby pochodzić z Habsburgów, z rodziny cesarskiej, nie wiedzieli, jakie dokładnie jest to pokrewieństwo, lecz wszystko zdawało się świadczyć, iż zaczynają jej nareszcie deptać po piętach.
W zamku Habichtsburg powiedziano im – choć najpierw musieli zapewnić, iż są wysłannikami kardynała – że troje znamienitych gości opuściło okolicę tego samego ranka. Jeśli więc posłańcy kardynała się pospieszą, mogą ich dogonić jeszcze przed wieczorem. Tak, ale dokąd się udali? Och, zamierzali przejść na drugą stronę doliny i wspiąć się na wzgórza, gdzie znajdują się ruiny twierdzy o nazwie Graben.
Więcej informacji prześladowcy nie potrzebowali. Okazuje się więc, że istnieje zamek Der Graben oraz ruiny zamku Graben.
To bardzo cenne wiadomości, które będzie można przekazać kardynałowi. Wszyscy czterej gotowi byli się założyć, że stary kozioł pojęcia nie ma o istnieniu ruin twierdzy Graben!
Nie czekali dłużej, ledwie zdążyli powiedzieć do widzenia zarządcy i jego żonie i pomknęli galopem w dół.
Tiril przyglądała się Nauczycielowi, który pokazywał jej jakąś plamę na trawie pomiędzy kamiennymi blokami.
– Tak, ale nawet jeśli istnieje stąd zejście pod ziemię do jakiejś piwnicy czy czegoś takiego, to przecież w żaden sposób nie zdołam się tam dostać. Nie mam nawet szpadla ani…
– Posługuj się swoją małą główką, kochanie – powiedział Nauczyciel. – Nie do kopania, oczywiście, lecz do myślenia. I pamiętaj, że masz bardzo niewiele czasu! My wszyscy wyczuwamy jedno zagrożenie tutaj oraz drugie, które się zbliża. Potwornie niezdrowe miejsce, zapewniam cię. Wynoście się stąd możliwie jak najszybciej!
Tiril rozglądała się gorączkowo wokół. Stwierdziła, ze ona sama stoi na niedużym kamieniu, mniejszym niż wszystkie pozostałe.
– Tak, tak, właśnie ten – skinął Nauczyciel.
Wahała się przez chwilkę, po czym ujęła kamień. Poruszał się swobodnie.
– Oj – jęknęła Tiril.
– Tiril, co się stało? – zawołał Móri.
– Zagłębienie w ziemi! Można powiedzieć dziura! Myślę, że to… zejście w dół.
– Zastanów się dobrze, zanim coś zrobisz!
– Nie słuchaj ich! – krzyknął Nauczyciel. – Spiesz się, czas ucieka!
Stała bezradna między jedną a drugą grupą, po chwili podniosła jeszcze jeden kamień, który zasłaniał zejście.
Słońce schowało się już za góry na horyzoncie, a pośród głazów i ruin cicho gwizdał wiatr. Wciąż narastał ten nieprzyjemny, makabryczny świst, jakby wszystkie złe duchy zebrały się tutaj, by na nią czekać.
Ukazał się bardzo wąski i nieduży otwór w ziemi. Nic: nie wskazywało, że poniżej może się znajdować piwniczne sklepienie! Ale jakaś piwnica z pewnością musiała tam kiedyś być.
– Wszędzie leży tyle osypanej ziemi – narzekała. – Jak ja tu coś znajdę?
– Staraj się wślizgnąć i nie rób trudności – przynaglał Nauczyciel. – Jesteśmy tu po to, by ci pomagać i chronić cię.
Powoli i z wahaniem puściła rękę Nidhogga i wsunęła jedną nogę w otwór. Pod nią rozległo się coś jakby sapnięcie, ale nie umiałaby powiedzieć, czy to osiadająca ziemia, czy też jakaś straszna podziemna istota, która się na nią czaiła. Rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę Erlinga i Móriego, którzy napięci niczym struny stali pod lasem. Tak strasznie daleko od niej!
Potem popatrzyła na Nauczyciela, który kiwał głową, i wślizgnęła się do otworu. Na dole musiała przykucnąć, żeby się zmieścić.
– Ciemno okropnie, nic nie widzę!
– Sama sobie zasłaniasz, głuptasie – strofował ją Nauczyciel. Jego stłumiony głos dochodził z bardzo daleka, za nim znajdował się cały żywy świat. – Odsuń się trochę!
Próbowała w pozycji kucznej posuwać się naprzód, ale spódnica plątała jej nogi. Upadła i kaszlała z ustami pełnymi piachu. Chcę stąd wyjść, myślała w panice, oni nie mogą tego ode mnie wymagać!
Czego mam szukać? myślała oszołomiona. Mózg nie chciał być jej posłuszny, nie pamiętała, po co tu przyszła. Ach, tak, prawda, to ci śpiący wielcy mistrzowie.
Do diabła z nimi. Ich tu przecież i tak nie ma, chcę wyjść na górę!
Próbowała się odwrócić, bo ta droga prowadziła donikąd, a ona w każdej chwili mogła zostać przywalona ziemią, nieustannie się osypującą, a poza tym o co chodzi z tymi śpiącymi wielkimi mistrzami? Określenie brzmi groteskowo i z pewnością nie ma nic wspólnego z tą dziurą w ziemi.
I właśnie wtedy zobaczyła, że tuż obok niej coś leży.
Czaszka podzielona na dwoje. Połowa szkieletu, po prostu połowa człowieka.
„Zanim rycerz Bertram rozpłatał go na dwoje…”
Tiril wrzasnęła jak szalona i zaczęła się szamotać, chcąc zawrócić i wydostać się na powierzchnię. Odeszła jednak dość daleka od dziury, przez którą tu się wślizgnęła, musiała się więc ponownie odwrócić, potykała się o kolejne części szkieletu, pewnie pochodzące z drugiej połowy złego mnicha, szlochała przerażona, starała się odczołgać z okropnego miejsca, ale oplątująca kolana spódnica powstrzymywała ją, widziała światło sączące się z innego niewielkiego otworu pomiędzy kamieniami…
Tuż przed nią, na czymś w rodzaju kamiennej ławki, leżał jakiś dziwny przedmiot.
To… księga?
Widziała kiedyś podobną książkę w Tiersteingram. Ta jednak była i grubsza, i dużo cięższa.
Księga nie może przetrwać w ziemi trzysta lat, przemknęło jej przez myśl. Rozpadnie się w proch i pył, gdy tylko jej dotknę.
Ale muszę to zrobić. Teraz! Nigdy w życiu nie zgodzę się wejść jeszcze raz do tego lochu!
Strumień światła był cieniuteńki, ledwie widoczny, otwór, przez który wpadał do środka, musiał być nie większy od paznokcia. Ale wskazywał kierunek do wyjścia, tyle przynajmniej miała z niego pożytku. Opanowała chęć, by zacząć krzyczeć i jak najszybciej uciec stąd w popłochu na świeże powietrze. Tiril łkała, zalewając się łzami, i szlochała ze strachu, ręce jej się trzęsły tak, że ledwie mogła ująć księgę.
Ta jednak okazała się potwornie ciężka. Była z kamienia! Bardzo cienkie płytki kamienne zostały zespolone niczym karty książki.
Nie było ich dużo, ale ważyły swoje. Tiril wzięła całość pod pachę i zaczęła pełznąć z powrotem, podpierając się drugą ręką. Kamienne płyty wyślizgiwały się co chwila i musiała je poprawiać.