Выбрать главу

Ta myśl, potykając się, wpadła do mózgu Williama, który w tym momencie zrozumiał, gdzie jest Wuffles.

Absurdalny różowy ogon Trixiebella zniknął między stosami starych skrzyń i tektury, określanych przez ekipę jako „Demoniszcze!”, „Ptfuj!” i dom.

Williamowi łzawiły już oczy. Tu, w dole, prawie nie było wiatru. Podszedł do kręgu światła bijącego od ogniska.

— Dobry wieczór panom — zdołał powiedzieć, skinąwszy postaciom zebranym wokół płomieni o zielonkawych brzegach.

— Może zofaczymy kolor twojego kawałka papieru — zabrzmiał z mroku rozkazujący głos Głębokiego Gnata.

— Jest taki nie całkiem biały…

William wyjął czek. Odebrał go Kaczkoman, który przyjrzał się dokładnie i znacznie pogłębił jego nie całkiem biel.

— Wydaje się, że wszystko w porządku. Pięćdziesiąt dolarów, podpisano — stwierdził. — Wyjaśniłem koncepcję czeków moim wspólnikom, panie de Worde. I muszę zaznaczyć, że nie było to łatwe.

— Pewno! Ajak nie dotrzymasz, przyjdziemy do twojego domu — zagroził Kaszlak Henry.

— Eee… i co zrobicie?

— Będziemy stać przed drzwiami już zawsze — odparł Arnold Boczny.

— I patrzeć dziwnie na ludzi — dodał Kaczkoman.

— Pluć im na buty! — zawołał Kaszlak Henry.

William starał się nie myśleć o pani Arcanum.

— Mogę teraz zobaczyć psa? — zapytał.

— Pokaż mu, Ron — polecił głos Głębokiego Gnata.

Ciężki płaszcz Rona rozchylił się, ukazując Wufflesa, który mrugał w świetle ogniska.

— Ty go miałeś? — spytał William. — I to cała tajemnica?

— Demoniszcze!

— Kto fy chciał rewidować Paskudnego Starego Rona? — rzucił Głęboki Gnat.

— Słuszna uwaga — przyznał William. — Bardzo słuszna uwaga. Albo go obwąchiwać.

— Ale musisz pan pamiętać, że jest stary — uprzedził Głęboki Gnat. — A i na początku nie rył mózgowcem. Znaczy, tu przecież o psach mowa… Nie mówiących psach, oczywiście — dodał szybko.

— Mówimy o psach… Więc nie oczekuj pan traktatów filozoficznych. To tylko chciałem powiedzieć.

Kiedy Wuffles zauważył, że William mu się przygląda, natychmiast zaczął geriatrycznie służyć.

— Jak to się stało, że tutaj trafił? — spytał William, kiedy Wuffles podbiegł i obwąchał mu dłoń.

— Wyfiegł z pałacu wprost pod płaszcz Rona.

— Będący, jak już pan zauważył, ostatnim miejscem, gdzie ktokolwiek by szukał.

— Możesz mi pan wierzyć.

— I nawet wilkołak by go tam nie wykrył. — William wyjął notes, otworzył na czystej stronicy i napisał „Wuffles”. — Ile on ma lat? — zapytał.

Wuffles szczeknął.

— Szesnaście — powiedział Głęboki Gnat. — To ważne?

— To taki codziennikarski styl.

William zapisał: „Wuffles (16), uprzednio zamieszkały w Pałacu, Ankh-Morpork”.

Przeprowadzam wywiad z psem, pomyślał. Człowiek robi wywiad z psem — to już właściwie nowina.

— No więc, tego… Wuffles, co się działo, zanim wybiegłeś z pałacu? — zapytał.

Głęboki Gnat w swojej kryjówce skomlał i warczał. Wuffles nastawił ucha, a potem warknął w odpowiedzi.

— Zfudził się i doznał straszliwej niepewności filozoficznej — powiedział Głęboki Gnat.

— Mówił pan przecież…

— Ja tłumaczę, nie? A to dlatego, że w pokoju fyli dwaj fogowie. To znaczy dwóch lordów Vetinarich, Wuffles jest dość staroświeckim psem. Ale wiedział, że jeden z nich jest niewłaściwy, fo niewłaściwie pachniał. Fyło jeszcze dwóch innych ludzi. Wtedy…

William notował gorączkowo.

Dwadzieścia sekund później Wuffles ugryzł go w nogę.

* * *

Urzędnik w kancelarii pana Slanta spojrzał z wyżyn biurka na dwóch przybyszów, pociągnął nosem i wrócił do swej starannej kaligrafii. Nie miał wiele czasu na rozważanie idei prawidłowej obsługi klienta. Prawa nie można przecież ponaglać…

W chwilę później coś uderzyło jego głową o blat i jakiś ogromny ciężar ją tam przytrzymał. W ograniczonym polu widzenia pojawiła się twarz pana Szpili.

— Powiedziałem — powiedział pan Szpila — że pan Slant chce się z nami zobaczyć…

— Sngh… — odparł urzędnik.

Pan Szpila skinął głową i nacisk odrobinę zelżał.

— Słucham? Co pan mówił?

Pan Szpila przyglądał się, jak dłoń urzędnika sunie wzdłuż krawędzi biurka.

— On teraz… nikogo… nie… przyjmuje… Słowa przerwał zduszony jęk.

Pan Szpila się pochylił.

— Przepraszam za palce — rzekł. — Ale nie możemy pozwolić, żeby te złośliwe maluchy sięgały do tej oto małej dźwigni. Kto wie, co by się stało, gdyby ją pan pociągnął… Którędy do gabinetu pana Slanta?

— Drugie… drzwi… po… lewej… — wystękał urzędnik.

— Widzi pan? Od razu przyjemniej, kiedy jesteśmy dla siebie uprzejmi. Za tydzień, na pewno nie dłużej niż za dwa tygodnie znów będzie pan mógł chwycić pióro.

Pan Szpila skinął panu Tulipanowi, który wypuścił ofiarę. Nieszczęśnik zsunął się na podłogę.

— Chce pan, żebym go załatwił?

— Proszę go zostawić. Dzisiaj będę dla ludzi miły.

Trzeba Slantowi przyznać, że kiedy Nowa Firma wkroczyła do jego gabinetu, wyraz jego twarzy prawie się nie zmienił.

— Panowie?

— Nie naciskaj żadnych …onych dźwigni — ostrzegł pan Tulipan.

— Powinien pan o czymś wiedzieć — stwierdził pan Szpila, wyjmując z kieszeni pudełko.

— A cóż to takiego? — zapytał pan Slant. Pan Szpila odsunął haczyk z boku wieczka.

— Posłuchajmy tego, co było wczoraj — polecił. Chochlik zamrugał.

— …niip… niapniip… niapdit… niip… — powiedział.

— Przesuwa się w tył — wyjaśnił pan Szpila.

— Co to jest? — zdziwił się prawnik.

— …niapniip… sipniap… nip… jest cenny, panie Szpilo. Dlatego nie będę owijał w bawełnę. Co zrobiliście z psem?

Palec pana Szpili dotknął innej dźwigienki.

— …uuiidl uiidl uuii… Moi… klienci mają dobrą pamięć i głębokie kieszenie. Mogą wynająć innych zabójców. Rozumiemy się?

Potem zabrzmiało ciche „Auć”, kiedy młoteczek Stopu trafił chochlika w głowę.

Pan Slant wstał i podszedł do staroświeckiego barku.

— Napije się pan czegoś, panie Szpilo? Obawiam się, że mam tylko roztwór balsamujący…

— Jeszcze nie, panie Slant.

— …i chyba znajdę też gdzieś banana…

Pan Slant odwrócił się z błogim uśmiechem, słysząc trzaśniecie — to pan Szpila chwycił pana Tulipana za rękę.

— Mówiłem, że ukatrupię tego …onego…

— Niestety, już za późno. — Pan Slant znów usiadł przy biurku.

— No dobrze, panie Szpilo. Chodzi o pieniądze, nieprawdaż?

— Wszystko, co są nam winni, plus dodatkowe pięćdziesiąt tysięcy.

— Ale przecież nie znaleźliście psa.