Выбрать главу

— Na przykład: „Czy po raz pierwszy pan kogoś dusi?” — rzucił zgryźliwie Boddony. — Albo: „Ile pan ma lat, panie Zabójco?”.

Ktoś zaczął kaszleć.

Kaszel zdawał się dobiegać z kieszeni napastnika.

William popatrzył na zaskoczone krasnoludy, by sprawdzić, czy ktoś może wie, co dalej robić. Potem z wahaniem i niezwykłą ostrożnością poklepał kieszenie brudnego garnituru i wyjął wąskie, błyszczące pudełko.

Otworzył je. Mały zielony chochlik wyjrzał ze swojej szczeliny.

— …st? — powiedział.

— Co? Osobisty De-Terminarz? — zdumiał się William. — Zabójca z De-Terminarzem?

— Sekcja spraw do załatwienia będzie chyba naprawdę ciekawa — uznał Boddony.

Chochlik zamrugał.

— Chcecie, żebym odpowiedział, czy nie? — zapytał. — Wstaw Swoje Imię zażądał milczenia, mimo szerokiego wyboru możliwych dźwięków, odpowiednich na każdy nastrój i okazję.

— Ehem… Twój poprzedni właściciel jest… poprzedni. — William obejrzał się na stygnące zwłoki pana Szpili.

— Ty jesteś nowym właścicielem?

— No… możliwe.

— Gratulacje! — zawołał chochlik. — Gwarancja traci ważność, jeśli wymienione urządzenie będzie sprzedane, wynajęte, przekazane, podarowane lub ukradzione, o ile nie znajduje się w oryginalnym opakowaniu wraz z materiałami dodatkowymi, które do tego czasu z pewnością już wyrzuciłeś, a Część Druga karty gwarancyjnej, którą zgubiłeś, nie została wypełniona i przesłana na adres Thttv ggj, thhtfjhsssjk, Scorsz z podaniem numeru referencyjnego, którego w ogóle nie zauważyłeś. Czy chcesz, żebym usunął zawartość pamięci? — Chochlik wyjął kawałek waty i przygotował się, by wsunąć ją do jednego z wielkich uszu. — Wykasować pamięć T/N?

— Twoją… pamięć…?

— Tak. Wykasować pamięć T/N?

— N! — zdecydował William. — A teraz powiedz, co takiego pamiętasz — dodał.

— Musisz nacisnąć klawisz Odtwarzania — poinformował niecierpliwie chochlik.

— A co się wtedy dzieje?

— Mały młoteczek uderza mnie w głowę, a ja wyglądam i sprawdzam, który klawisz został wciśnięty.

— A czemu zwyczajnie nie… no, nie odtworzysz?

— Słuchaj no, przecież nie ja wymyślam te reguły. Musisz przycisnąć klawisz. Tak jest w instrukcji…

William ostrożnie odsunął pudełko na bok. W kieszeni zabitego było też kilka aksamitnych woreczków. Położył je na biurku.

Krasnoludy zeszły po żelaznej drabinie prowadzącej do piwnicy. Boddony wrócił po chwili, zamyślony.

— Na dole jest jakiś człowiek — oznajmił. — Leży w… ołowiu.

— Martwy? — upewnił się William. Przyglądał się uważnie woreczkom.

— Mam nadzieję. Naprawdę mam nadzieję. Można powiedzieć, że odcisnął swój ślad. Jest trochę… ugotowany. I ma strzałę sterczącą z głowy.

— Williamie, zdajesz sobie sprawę, że okradasz zwłoki? — odezwała się surowo Sacharissa.

— Dobrze — odparł odruchowo Wiłliam. — To najlepszy moment.

Przechylił woreczek i na zwęglonym drewnie rozsypały się klejnoty.

Dobrogór wydał z siebie zduszony odgłos. Po złocie klejnoty były najlepszym przyjacielem krasnoluda.

William opróżnił pozostałe woreczki.

— Jak myślisz, ile to wszystko jest warte? — zapytał, gdy drogie kamienie przestały toczyć się i mrugać.

Dobrogór wyrwał już z wewnętrznej kieszeni lupę i badał kilka co większych klejnotów.

— Co?… Och, dziesiątki tysięcy. Może i sto tysięcy. Albo o wiele więcej. Ten tutaj wart jest tysiąc pięćset, jak przypuszczam, a wcale nie jest najlepszy z nich.

— Musiał je gdzieś ukraść — uznała Sacharissa.

— Nie — odparł spokojnie William. — Słyszelibyśmy o kradzieży w takiej skali. Słyszymy tu o wielu sprawach. Jakiś młody człowiek z pewnością by ci powiedział. Sprawdź, czy nie ma przy sobie portfela, dobrze?

— Co za pomysł! I co ty…

— Sprawdź ten nieszczęsny portfel, co? To jest sensacja. Ja zaraz sprawdzę jego nogi, a wcale mnie to nie ciągnie. Ale mamy historię! Czas na histerię przyjdzie później. Zrób to. Proszę…

Na nodze martwego człowieka był na wpół wygojony ślad po ugryzieniu. Dla porównania William podwinął własną nogawkę. Sacharissa, odwracając wzrok, wyjęła z kieszeni surduta brązowy skórzany portfel.

— Jakieś sugestie, co to za jeden? — William starannie odmierzał ołówkiem ślady po zębach. Był dziwnie spokojny. Zastanawiał się, czy w ogóle cokolwiek myśli. Miał uczucie, że to jakiś sen dziejący się w innym świecie.

— Ehem… Tutaj na skórze jest coś wypalone — powiedziała Sacharissa.

— Co takiego?

— „Bardzo Niemiła Osoba” — przeczytała. — Zastanawiam się, kto może nosić portfel z takim napisem.

— Ktoś, kto nie jest miłą osobą — odparł William. — Jest tam coś jeszcze?

— Kawałek papieru z adresem. Eee… Nie miałam kiedy ci tego powiedzieć… Williamie. Ehm…

— Co tam jest napisane?

— Ulica Żadnataka 50. Ehm. Właśnie tam ci ludzie mnie złapali. Mieli klucz i wszystko. I… To jest dom twojej rodziny, prawda?

— Co chcesz, żebym zrobił z tymi klejnotami? — spytał Dobrogór.

— To znaczy, dałeś mi klucz i wszystko — tłumaczyła nerwowo Sacharissa. — Ale tam był w piwnicy człowiek, pod bardzo silnym wpływem alkoholu, i on wyglądał zupełnie jak lord Vetinari, a potem zjawili się ci dwaj i pobili Rocky’ego…

— Niczego nie sugeruję — zaznaczył Dobrogór — ale jeśli nie są kradzione, znam mnóstwo miejsc, gdzie dadzą za nie najlepszą cenę, nawet o tej porze…

— …i oczywiście okazali się wyjątkowo nieuprzejmi, ale naprawdę nic nie mogłam poradzić…

— …a przydałoby się nam trochę szybkiej gotówki, to właśnie chciałbym podkreślić…

Dziewczyna i krasnolud uświadomili sobie nagle, że William ich nie słucha. Siedział z nieruchomą twarzą, jakby otoczony pęcherzem ciszy.

Powoli przysunął sobie De-Terminarz i nacisnął klawisz odtwarzania. Z wnętrza dobiegło ciche „Auć!”.

— …nyip-niap mapniap nyii-uidluidlwiii…

— Co to za dźwięk? — zdziwiła się Sacharissa.

— W taki sposób chochlik sobie przypomina — wyjaśnił odruchowo William. — Tak jakby odtwarza swoje życie wstecz. Miałem kiedyś wczesną wersję czegoś takiego.

Glos ucichł.

— I co się z nią stało? — zapytał bardzo niespokojnie chochlik.

— Odniosłem do sklepu, bo nie działała jak należy.

— Ale mi ulżyło! Nie wyobrażasz sobie, jakie straszne rzeczy robili ludzie z Mk I. A dlaczego nie działał?

— Został wyrzucony z okna na trzecim piętrze — odparł William. — Za brak skłonności do współpracy.

Chochlik był odrobinę bardziej inteligentny niż większa część jego rasy. Zasalutował sprężyście.

— …uuiiiuiidluiidlniap-niark… Próba, próba… Chyba działa…

— To brat Szpila! — zawołała Sacharissa.

— …niech pan coś powie, panie Tulipanie. — Teraz zabrzmiał niski i chrapliwy głos siostry Jennifer. — Co mam mówić. Uważam, że to wbrew naturze gadać do …onego pudełka. To pudełko, panie Tulipanie, może być dla nas przepustką do lepszej przyszłości. Myślałem, że bierzemy …one pieniądze. Tak, a to pomoże nam je zachować… nyipnyip…

— Przesuń trochę do przodu — polecił William.