Zgarbił się bezsilnie.
Drukarze „SuperFaktów” otaczali pierścieniem Dobrogóra. — Słuchajcie, chłopcy — rzekł krasnolud. — To działa tak. Każdy, kto dzisiaj wcześniej pójdzie do domu z powodu bólu głowy, dostanie sto dolarów. Jasne? To stary klatchiański zwyczaj.
— A co się stanie, jeśli nie pójdziemy? — spytał brygadzista, sięgając po młotek.
— No vięc… — odezwał się głos przy jego uchu — …vtedy napravdę dostaniesz… bólu głovy.
Zajaśniała błyskawica i zahuczał grom. Otto tryumfalnie wzniósł zaciśniętą pięść.
— Tak jest! — krzyknął, gdy drukarze rzucili się do drzwi. — Kiedy napravdę, napravdę jest potrzebny, to zię zjavia! Spróbujemy jeszcze raz… Zamek! — Grom przetoczył się znowu. Wampir aż podskakiwał z radości, powiewając połami kamizelki. — Ha! Teraz to rozumiem! Jeszcze raz, z uczuciem! Jaki vielki… zamek!
Grom zahuczał jeszcze głośniej.
Otto zatańczył z radości. Nie mógł się opanować. Łzy spływały po jego szarej twarzy.
— Muzyka z Wykrokiem! — wrzasnął.
W ciszy po huku gromu William wyjął z kieszeni aksamitny woreczek i przechylił go nad biurkową suszką. Carney wytrzeszczył oczy, widząc klejnoty. — Warte ze dwa tysiące dolarów — rzekł William. — Co najmniej. Nasze wpisowe do gildii. Zostawię je tutaj, dobrze? Nie warto wypisywać pokwitowania. Ufamy ci.
Carney nie odpowiedział z powodu knebla. Był przywiązany do fotela.
W tym momencie Sacharissa pociągnęła za spust. Nic się nie stało.
— Musiałam zapomnieć, nie włożyłam tej spiczastej strzały — powiedziała, gdy Carney zemdlał. — Ależ ze mnie głuptaska! „Ona”. Wiesz, lepiej się czuję, kiedy to mówię. „Ona”. „Onaona — onaonaona”. Ciekawe, co to znaczy.
Gunilla Dobrogór spojrzał wyczekująco na Williama, który kołysał się lekko i próbował myśleć. — No dobrze — powiedział w końcu. Przymknął oczy i ścisnął palcami grzbiet nosa. — Tytuł na trzy linie, tak szeroki, jaki się zmieści. Pierwsza linia: „Spisek ujawniony!”. Masz? Następna: „Lord Vetinari niewinny!”.
Zawahał się przy tym, ale machnął ręką. Później ludzie mogą dyskutować nad ogólną prawdziwością tej tezy. W tej chwili nie było to ważne.
— Tak? — odezwał się Gunilla. — A następna linia?
— Zapisałem ją. — William podał mu kartkę wyrwaną z notesu. — Wersaliki poproszę. Duże. Największe, jakie znajdziesz. Takie, jakich „SuperFakty” używają na elfy i wybuchających ludzi.
— To? — zdziwił się krasnolud, sięgając do pudełka z wielkimi literami. — To jest nowina?
— Teraz tak.
William przerzucał kartki notesu.
— Nie napiszesz najpierw tego tekstu? — zapytał krasnolud.
— Nie ma czasu. Gotowy? „Spisek zmierzający do nielegalnego przejęcia władzy w Ankh-Morpork został ujawniony wczoraj w nocy, po wielu dniach cierpliwego prowadzonego przez Straż Miejską dochodzenia”. Od nowego wiersza… Jak ustalił «Puls», dwóch zabójców, którzy w obecnej chwili nie żyją, zostało sprowadzonych spoza miasta, by oczernić lorda Vetinariego i pozbawić go urzędu Patrycjusza”. Od nowego wiersza… „Wykorzystali niewinnego człowieka, niezwykle wręcz podobnego do lorda Vetinariego, aby podstępem przedostać się do pałacu. Wewnątrz…”.
— Czekaj, czekaj — przerwał mu Dobrogór. — Przecież nie straż to wykryła, ale ty.
— Powiedziałem tylko, że pracowali przez wiele dni — odparł William. — To prawda. Nie muszę pisać, że dreptali w miejscu. — Zauważył spojrzenie Gunilli. — Posłuchaj, bardzo niedługo zyskam sobie więcej niesympatycznych wrogów, niżbym chciał. Wolę, żeby Vimes się na mnie wściekał, bo przeze mnie dobrze wygląda, niż za to, że przeze mnie wygląda marnie. Jasne?
— Mimo to…
— Nie dyskutuj ze mną!
Dobrogór się nie ośmielił. William miał taki wyraz twarzy… Chłopak zamarł na chwilę, słuchając tego pudełka, a potem ocknął się… inny. Bardziej drażliwy i o wiele mniej cierpliwy. Wyglądał, jakby miał gorączkę.
— Dobrze… Na czym skończyłem?
— „Wewnątrz…” — podpowiedział krasnolud.
— W porządku. „Wewnątrz…”, nie, napisz: „Według ustaleń «Pulsu» lord Vetinari został…”, chwileczkę, Sacharisso, mówiłaś, że ten człowiek w piwnicy wyglądał zupełnie jak Vetinari?
— Tak. Fryzura i wszystko.
— Dobra. „Według ustaleń «Pulsu» lord Vetinari został obezwładniony w chwili zaskoczenia, kiedy zobaczył siebie wchodzącego do gabinetu”.
— Tak ustaliliśmy? — zdziwiła się Sacharissa.
— Tak. To ma sens. Kto będzie się kłócił? Na czym to… Aha… „Ich plany pokrzyżował pies lorda Vetinariego, Wuffles (16), który zaatakował obu mężczyzn”. Nowy akapit. „Hałas zwrócił uwagę sekretarza lorda Vetinariego, Rufusa Drumknotta”, niech to, zapomniałem spytać, ile ma lat… „który został uderzony i stracił przytomność”. Akapit. „Napastnicy próbowali wykorzystać to nieoczekiwane wtargnięcie w swoim”… jakie będzie najlepsze słowo? Już wiem… „w swoim nikczemnym planie. Jeden z nich przebił Drumknotta sztyletem należącym do lorda Vetinariego, by wyglądało, że Patrycjusz jest szaleńcem lub mordercą”. Akapit. „Działając bezwzględnie i przebiegle”…
— Naprawdę coraz lepiej ci idzie — stwierdziła z uznaniem Sacharissa.
— Proszę mu nie przerywać — syknął Boddony. — Chcę się dowiedzieć, co ci nikczemnicy zrobili potem!
— „Działając bezwzględnie i przebiegle, zmusili fałszywego lorda Vetinariego…”.
— Dobre słowo, dobre słowo — mruczał Gunilla, składając gorączkowo.
— Jesteś przekonany, że „zmusili”? — upewniła się Sacharissa.
— To nie są… nie byli ludzie, którzy proszą uprzejmie — odparł szorstko William. — Eee… „zmusili fałszywego lorda Vetinariego… by kłamliwie przyznał się do winy w obecności służących zwabionych hałasem na miejsce przestępstwa. Potem we trzech, niosąc nieprzytomnego lorda Vetinariego, nękani przez psa Wufflesa (16), zeszli schodami i ruszyli do stajni”. Akapit. „Tam zaaranżowali całą scenę tak, by sugerowała, że lord Vetinari próbował okraść miasto, jak można było przeczytać w”…
— „Wyłącznie w”… — dopowiedziała Sacharissa.
— Słusznie, „wyłącznie w «Pulsie»”. Akapit. „Jednakże pies Wuffles uciekł” myślnik „i stał się przyczyną szeroko zakrojonych poszukiwań, prowadzonych zarówno przez straż, jak i przestępców. Psa odnalazła grupa praworządnych obywateli, którzy…”
Jakaś czcionka wypadła Gunilli z palców.
— Chodzi ci o Paskudnego Starego Rona i tę bandę?
— „…praworządnych obywateli” — powtórzył William, gwałtownie kiwając głową — „…którzy ukrywali go, podczas gdy…”
Zimowe burze miały całe równiny Sto Lat, by nabrać prędkości. Kiedy uderzały w Ankh-Morpork, były szybkie, ciężkie i pełne złości. Ta złość tym razem przybrała formę gradu. Lodowe kule wielkości pięści rozbijały się na dachach, blokowały rynsztoki i zasypywały ulice.
Bębniły w dach dawnego składu przy Błyskotnej. W jednym czy drugim oknie wybiły szyby.
William krążył tam i z powrotem, starając się przekrzyczeć burzę. Od czasu do czasu przewracał kartki w notesie. Wrócił Otto i wręczył krasnoludom kilka płyt ikonograficznych. Drukarze wlekli się na stanowiska, gotowi do pracy.