— Ogólnie biorąc, nie — zgodził się Patrycjusz. — Ale wiele lat rządzenia tym miastem, wasza wielebność, nauczyło mnie, że nie można stosować hamulców wobec wulkanu. Czasami lepiej pozwolić, by sprawy biegły swoim torem. Zwykle po jakimś czasie same wygasają.
— Nie zawsze byłeś taki łagodny, Havelocku.
Patrycjusz rzucił mu zimne spojrzenie, które o kilka sekund przekroczyło granicę dobrego samopoczucia.
— Moimi hasłami zawsze były elastyczność i zrozumienie, wasza wielebność — rzekł.
— Mój boże, naprawdę?
— W samej rzeczy. I chciałbym, aby wasza wielebność i jego brat zrozumieli, w elastyczny sposób, że to przedsięwzięcie prowadzą krasnoludy. A czy wasza wielebność wie, jakie jest największe krasnoludzie miasto na świecie?
— Co? No, zaraz… To miejsce w…
— Każdy zaczyna tak odpowiadać. Ale w rzeczywistości jest to Ankh-Morpork. Żyje tu obecnie ponad pięćdziesiąt tysięcy krasno — ludów.
— To chyba niemożliwe?
— Zapewniam, że tak jest. Mamy w tej chwili bardzo dobre stosunki z krasnoludzimi społecznościami w Miedziance i Überwaldzie. W kontaktach z krasnoludami dbam o to, by przyjazna dłoń zawsze była wyciągnięta nieco ku dołowi. A w obecnym okresie chłodów z pewnością wszyscy jesteśmy zadowoleni, że barki z węglem i olejem codziennie docierają tu z krasnoludzich kopalni. Czy wyrażam się jasno?
Hughnon zerknął na kominek. Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu żarzyła się tam w samotności jedna bryła węgla.
— I oczywiście — ciągnął Patrycjusz — coraz trudniej ignorować ten nowy typ, zaraz… aha, druku, kiedy ogromne drukarnie istnieją już w Imperium Agatejskim oraz, czego wasza wielebność z pewnością jest świadom, w Omni. A z Omni, jak wasza wielebność bez wątpienia wie, Omnianie eksportują wielkie ilości swojej świętej Księgi Oma i broszury, które tak chętnie rozdają.
— Ewangeliczny nonsens — stwierdził Hughnon. — Powinieneś już dawno go zakazać.
Raz jeszcze spojrzenie trwało o wiele za długo.
— Zakazać religii, wasza wielebność?
— No… Kiedy mówię „zakazać”, chodzi mi o…
— Z całą pewnością nikt nie nazwie mnie despotą, wasza wielebność — rzekł surowo Vetinari.
Hughnon Ridcully podjął chybioną próbę poprawienia nastroju.
— W każdym razie nie dwukrotnie, ahaha.
— Słucham?
— Powiedziałem… w każdym razie nie dwukrotnie… ahaha.
— Bardzo przepraszam, ale chyba nie zrozumiałem.
— To był, hm, taki drobny żarcik, Have… panie.
— Ach. No tak. Ahaha — powiedział Vetinari, a jego słowa uschły w powietrzu. — Nie, obawiam się, że nikt nie zabroni Omnianom swobodnie głosić ich dobrej nowiny na temat Oma. Ale nie traćmy serca! Z pewnością wy także macie jakieś dobre nowiny o Io?
— Co? O tak, naturalnie. W zeszłym miesiącu był trochę przeziębiony, ale znowu dobrze się czuje.
— Kapitalnie. To rzeczywiście dobra nowina. Nie wątpię, że drukarze z radością rozpowszechniają w waszym imieniu. I z pewnością postarają się zaspokoić wszelkie wymagania.
— A czy są jakieś inne powody, panie?
— Sądzi wasza wielebność, że mam jakieś inne? — zdziwił się lord Vetinari. — Moje motywy są, jak zawsze, absolutnie przejrzyste.
Hughnon uświadomił sobie, że „absolutnie przejrzyste” może oznaczać, że niczego nie zasłaniają, ale też że wcale ich nie widać. Vetinari przerzucił plik dokumentów.
— Jednakże… Gildia Grawerów w ostatnim roku trzykrotnie podnosiła ceny.
— Ach… rozumiem.
— Cywilizacja zasilana jest słowami, wasza wielebność. Cywilizacja jest słowami… które, ogólnie biorąc, nie powinny być zbyt kosztowne. Świat się kręci, wasza wielebność, a my musimy wirować razem z nim. — Vetinari się uśmiechnął. — Był taki czas, kiedy narody walczyły ze sobą niczym wielkie, chrząkające bestie z bagien. Ankh-Morpork władało sporą częścią tych bagien, ponieważ miało największe pazury. Dzisiaj jednak złoto zajęło miejsce stali i znowu Ankh-morporski dolar jest walutą popularną. Jutro… być może, bronią będą tylko słowa. Liczne słowa, szybkie słowa, ostatnie słowa. Proszę spojrzeć przez okno. I powiedzieć, co pan widzi.
— Mgłę — odparł najwyższy kapłan.
Vetinari westchnął. Czasami pogoda zupełnie nie miała wyczucia konwencji narracyjnej.
— Gdyby dzień był słoneczny — rzekł ostrym tonem — widziałby pan wielką wieżę semaforową na drugim brzegu rzeki. Słowa płynące tam i z powrotem ze wszystkich zakątków kontynentu. Nie tak dawno potrzebny był prawie miesiąc, żeby wymienić listy z naszym ambasadorem w Genoi. Teraz mogę dostać odpowiedź już jutro. Pewne sprawy stały się łatwiejsze, ale w innym sensie uczyniło je to trudniejszymi. Musimy zmienić sposób naszego myślenia. Słyszał pan o s-komercji?
— Oczywiście. Statki kupieckie zawsze…
— Chodzi mi o to, że dzisiaj może pan wysłać sekara aż do Genoi i zamówić… funt krewetek, jeśli pan zechce. Czy to nie oszałamiające?
— Będą bardzo drogie, kiedy tu dotrą, wasza lordowska mość.
— Oczywiście to był tylko przykład. Ale teraz proszę pomyśleć o krewetkach jako nagromadzeniu informacji. — Vetinariemu błyszczały oczy.
— Sugeruje pan, że krewetki mogą podróżować semaforowo? — zdziwił się najwyższy kapłan. — Dałoby się chyba przerzucać je od jednej…
— Usiłowałem wskazać fakt, że informacja także jest kupowana i sprzedawana — wyjaśnił Patrycjusz. — Jak również że to, co kiedyś uważano za niemożliwe, jest dzisiaj całkiem łatwo osiągalne. Królowie i władcy przychodzą i odchodzą, pozostawiając po sobie tylko posągi na pustyni, a tymczasem kilku majsterkujących w warsztacie młodych ludzi może zmienić sposób działania świata.
Podszedł do stołu, na którym leżała rozłożona mapa Dysku. Była to mapa człowieka pracy — innymi słowy mapa kogoś, kto często musiał się nią posługiwać. Pokrywały ją notki i znaczniki.
— Zawsze wypatrywaliśmy najeźdźców za murami miasta. Zawsze uważaliśmy, że zmiana przychodzi z zewnątrz, zwykle na ostrzu miecza. A potem nagle rozglądamy się i odkrywamy, że przyszła z wnętrza głowy kogoś, kogo byśmy nawet nie zauważyli na ulicy. W pewnych okolicznościach wygodne może się okazać usunięcie tej głowy, ale ostatnio jest ich tak wiele…
Wskazał roboczą mapę.
— Tysiąc lat temu sądziliśmy, że świat jest misą. Pięćset lat temu myśleliśmy, że jest kulą. Dzisiaj wiemy, że jest płaski, okrągły i płynie przez kosmos na grzbiecie żółwia. — Odwrócił się i rzucił najwyższemu kapłanowi kolejny uśmiech. — Nie zastanawia się pan, jaki kształt okaże się prawdziwy jutro?
Ale do rodzinnych cech Ridcullych należało to, że nie rezygnuje się z tematu, dopóki nie wykorzysta się wszystkich argumentów.
— Poza tym one mają takie małe szczypce, wie pan, i pewnie by się czepiały…
— Co takiego?
— Krewetki. Czepiałyby się…
— Trochę zbyt dosłownie traktuje pan moje wypowiedzi — przerwał mu ostro Vetinari.
— Och…
— Próbowałem jedynie wyjaśnić, że jeśli nie chwycimy bieżących wydarzeń za kołnierz, one złapią nas za gardło.
— To doprowadzi do kłopotów, panie — rzekł Ridcully. Przekonał się, że jest to ogólny komentarz pasujący do prawie każdej dyskusji. Poza tym tak często był prawdziwy… Patrycjusz westchnął.