Выбрать главу

— Nie, wasza lordowska mość. Tym publiczność się interesuje. Ale my zajmujemy się czymś innym.

— Zabawnie ukształtowanymi warzywami?

— No, trochę też. Sacharissa nazywa to zainteresowaniami osobistymi.

— Historie o warzywach i zwierzętach?

— Tak, wasza lordowska mość. Ale przynajmniej są to prawdziwe warzywa i zwierzęta.

— Czyli… mamy to, co interesuje ludzi, i mamy zainteresowania osobiste, czyli to, co interesuje osoby, oraz interes publiczny, który nikogo nie interesuje.

— Oprócz ogółu, wasza lordowska mość. — William starał się dotrzymywać Patrycjuszowi kroku.

— Który nie jest tym samym co ludzie albo osoby?

— Wydaje mi się, że to bardziej skomplikowane, wasza lordowska mość.

— Wyraźnie. Chodzi panu o to, że ogół jest czymś innym niż ludzie, których się widuje, jak chodzą tu i tam? Ogół myśli poważnie, rozsądnie, w sposób wyważony, gdy tymczasem ludzie biegają w kółko i postępują głupio?

— Tak mi się wydaje. Choć przyznaję, że muszę chyba jeszcze popracować nad tą koncepcją.

— Hmm. To ciekawe. Ja na przykład zauważyłem, że grupy rozsądnych i inteligentnych ludzi zdolne są do naprawdę głupich pomysłów — oświadczył lord Vetinari. Rzucił Williamowi spojrzenie, które mówiło „potrafię ci czytać w myślach; nawet to, co jest drobnym drukiem”. Potem rozejrzał się po hali. — Widzę, że ma pan przed sobą bardzo burzliwą przyszłość, a nie chciałbym czynić jej trudniejszą, niż najwyraźniej będzie. Zauważyłem, że trwają tu prace budowlane…

— Stawiamy semafor — oświadczyła z dumą Sacharissa. — Będziemy odbierać sekary bezpośrednio z głównej wieży. I otwieramy biura w Sto Lat i Pseudopolis!

Vetinari uniósł brew.

— Coś takiego. Zyskacie dostęp do wielu nowych zdeformowanych warzyw. Z zaciekawieniem będę czekał, by je obejrzeć.

William postanowił wstrzymać się od komentarza.

— Zdumiewa mnie, że nowiny, które drukujecie, tak doskonale wypełniają miejsce, jakie macie do dyspozycji — ciągnął Patry — cjusz, przyglądając się stronicy, nad którą pracował Boddony. — Żadnych odstępów. I codziennie zdarza się coś dostatecznie ważnego, żeby trafić na górę pierwszej strony. Niezwykłe… Och, „otrzymał” pisze się przez „rz” po „t”, a nie „sz”.

Boddony uniósł głowę. Laska Vetinariego ze świstem przecięła powietrze i zawisła nad środkiem gęsto upakowanej kolumny. Krasnolud przyjrzał się z bliska, kiwnął głową i wyjął niewielkie narzędzie.

Dla niego ten tekst jest dołem do góry i od tyłu do przodu, pomyślał William. A słowo było w środku strony. I jednak je zauważył.

— To, co widzimy od tyłu, często łatwiej zrozumieć, jeśli ułożone jest także dołem do góry — stwierdził Vetinari, z roztargnieniem stukając się w brodę srebrną gałką swej laski. — W życiu i w polityce.

— Co pan zrobił z Charliem? — spytał William.

Lord Vetinari spojrzał na niego z wyrazem jedynie niewinnego zdziwienia.

— Ależ nic. A powinienem coś zrobić?

— Nie zamknął go pan w głębokim lochu? — upewniła się podejrzliwie Sacharissa. — Nie musi przez cały czas nosić maski, a posiłków nie przynosi mu głuchy i niemy dozorca?

— Eee… nie, raczej nie. — Vetinari uśmiechnął się do niej. — Choć nie wątpię, że byłaby to znakomita historia. Nie. Jak słyszałem, wstąpił do Gildii Aktorów, choć zdaję sobie sprawę, że są tacy, którzy głęboki loch uznaliby za preferowane rozwiązanie. Mimo to przewiduję dla niego wspaniałą karierę. Na przyjęciach dla dzieci i tym podobnych.

— Jak to? I będzie grał pana?

— Właśnie. Bardzo zabawne.

— I może kiedy będzie pan miał do wykonania jakiś nudny obowiązek albo będzie musiał pozować do portretu, także pan znajdzie mu zajęcie? — spytał William.

— Hmm? — mruknął Patrycjusz.

William sądził, że Vimes miewa kamienną twarz, ale wydawał się cały w uśmiechach w porównaniu z Vetinarim, jeśli Vetinari chciał, by jego twarz nie wyrażała niczego.

— Czy ma pan jeszcze jakieś pytania, panie de Worde?

— Będę miał wiele. — William wziął się w garść. — „Puls” będzie się bacznie przyglądał sprawom publicznym.

— Godne pochwały — przyznał Vetinari. — Jeśli skontaktuje się pan z tym oto Drumknottem, z pewnością znajdę czas, by udzielić wam wywiadu.

Właściwe Słowo we Właściwym Miejscu, pomyślał William. Choć świadomość ta nie sprawiała mu radości, to jego przodkowie zawsze byli w pierwszym szeregu, gdy dochodziło do konfliktu. W każdym oblężeniu, w każdej zasadzce, w każdym szaleńczym ataku na ufortyfikowane pozycje jakiś de Worde galopował po śmierć lub chwałę, a czasami po obie. Żaden wróg nie był za silny, żadna rana za poważna, żaden miecz za ciężki dla de Worde’a. Ani żaden grób za głęboki. Gdy instynkty walczyły z językiem, William czuł za sobą swych przodków, jak popychają go do boju. Vetinari w zbyt oczywisty sposób się nim bawił.

Co tam, przynajmniej zginę za coś sensownego… Naprzód, po chwałę, śmierć albo obie naraz!

— Mogę zapewnić, że kiedy tylko wasza lordowska mość zechce udzielić wywiadu, „Puls” będzie skłonny go przeprowadzić — rzekł. — Jeśli wystarczy miejsca.

Nie zdawał sobie sprawy z hałasu w tle, dopóki nagle nie ucichł. Drumknott zamknął oczy. Sacharissa patrzyła wprost przed siebie, krasnoludy znieruchomiały jak posągi.

Wreszcie milczenie przerwał Patrycjusz.

— „Puls”? Ma pan na myśli siebie i tę młodą damę? — Uniósł brwi. — Aha, rozumiem. To tak jak ogół. No cóż, jeśli mógłbym „Pulsowi” jakoś pomóc…

— Nie pozwolimy się także przekupić — oznajmił William. Wiedział, że galopuje między zaostrzonymi drągami, ale raczej zginie, niż pozwoli, żeby ktokolwiek traktował go lekceważąco.

— Przekupić? — zdziwił się Vetinari. — Ależ drogi panie, widząc, do czego jesteście zdolni całkiem za darmo, wahałbym się przed wsunięciem panu choćby pensa. Nie, nic nie mam wam do ofiarowania oprócz podziękowań, które oczywiście znane są ze swych ewaporacyjnych tendencji. Chociaż… wpadła mi do głowy pewna myśl. W sobotę wydaję skromną kolację. Kilku przywódców gildii, kilku ambasadorów… Dość nudna impreza, ale może pan i pańska śmiała młoda dama… przepraszam, może „Puls” chciałby w niej uczestniczyć?

— Nie muszę… — zaczął William i urwał. But drapiący goleń może do tego skłonić.

— „Puls” będzie zachwycony, wasza lordowska mość — zapewniła rozpromieniona Sacharissa.

— Doskonale. W takim razie…

— Prawdę mówiąc, chciałbym prosić o pewną przysługę — rzekł William.

Vetinari uśmiechnął się lekko.

— Oczywiście. Jeśli tylko mogę cokolwiek zrobić dla „Pul…

— Czy zjawi się pan w sobotę na ślubie córki Harry’ego Króla? William ze skrywaną radością zauważył, że tym razem twarz Vetinariego nic nie wyraża, ponieważ najwyraźniej nie wie, co wyrazić powinna. Ale Drumknott pochylił się natychmiast i szepnął mu w ucho kilka słów.

— Ach… — rzekł Patrycjusz. — Harry Król. No tak. Prawdziwe wcielenie tego ducha, który uczynił nasze miasto tym, czym jest dzisiaj. Czy nie powtarzam tego zawsze, Drumknott?

— Istotnie, sir.

— Z całą pewnością się zjawię. Jak sądzę, przybędzie również wiele innych osób publicznych?

Pytanie zawisło, wirując delikatnie w powietrzu. — Jak najwięcej — potwierdził William.

— Piękne karoce, tiary, wspaniałe szaty? — zwrócił się Vetinari do gałki swojej laski.