– Kompletnie zauroczony – powtórzył gorzko. – Tak, przez długi czas starałem się widzieć w niej same zalety, ponieważ to ze względu na nią postąpiłem niegodnie wobec innej osoby, która miała zostać moją żoną. Musiałem więc przekonać samego siebie, że „nagroda", jaką dzięki temu zdobyłem, była tego warta.
W oku Carla błysnęło żywe zainteresowanie.
– Niegodnie? Jak bardzo? Gustavo aż się uśmiechnął.
– Muszę cię rozczarować, nie usłyszysz żadnej romantycznej Historii godnej uwiecznienia w wielkiej tragedii. Ani ja, ani ta dama nie byliśmy zakochani, chodziło o małżeństwo z rozsądku.
Carlo nie dziwił się temu, gdyż wiedział, że wśród arystokratycznych europejskich rodów takie rzeczy wciąż się zdarzają. Osoby z tytułami zazwyczaj przyciągały osoby z pieniędzmi i poślubienie kogoś takiego stawało się praktycznie obowiązkiem, gdy w grę wchodziło utrzymanie starych majątków i rodowych siedzib.
– I jak zostało zaaranżowane?
– Wtedy jeszcze żył mój ojciec, który, niestety, nie miał drygu do finansów. Tak się jednak składało, że przyjaciółka mojej matki znała pewną młodą Angielkę z wyjątkowo bogatej rodziny. Przedstawiono nas sobie, całkiem się polubiliśmy.
– Jaka ona była?
Gustavo zastanawiał się przez chwilę.
– Przede wszystkim bardzo miła – rzekł wreszcie. – Łagodna, delikatna, wyrozumiała. Mogłem z nią rozmawiać o wszystkim. Pewnie bylibyśmy dobrym małżeństwem, bardzo zgodnym. Ale nagle spokój przestał mnie pociągać, ponieważ zjawiła się Crystal, zjawiła się jak… – przez moment szukał słów – jak kometa na ciemnym niebie. Olśniła mnie, oślepiła. Nie widziałem, że jest bezwzględna i samolubna, dostrzegłem to dopiero później, już po ślubie.
– Co powiedziała twoja narzeczona, gdy z nią zerwałeś?
– Nie zerwałem, ona to zrobiła. Zachowała się naprawdę wspaniale. Stwierdziła, że jeśli wolę Crystal, to ona się wycofuje, bo tak będzie lepiej dla nas obojga, w końcu która kobieta chce mieć męża myślącego o innej? Brzmiało to bardzo rozsądnie.
– A gdyby nie zwolniła cię z danego jej słowa? Ożeniłbyś się z nią?
Gustavo był wstrząśnięty.
– Oczywiście!
– Twoi rodzice zapewne nie byli zbyt szczęśliwi?
– Nie, ale nie mogli nic zrobić, bo moja narzeczona przedstawiła to jako naszą wspólną decyzję, ja tylko przytakiwałem, w sumie chyba trochę wyszedłem na idiotę. Ojciec nie mógł mi darować, że rodzina straciła taką okazję.
– Rozumiem, że Crystal nie wniosła do związku żadnego majątku?
– Owszem, wniosła, ale mniejszy.
– Jeśli ktoś mający takie poczucie obowiązku jak ty nie postawił na pierwszym miejscu dobra rodu, to Crystal naprawdę musiała cię opętać.
Skinął głową, przypominając sobie, jakie wrażenie na nim wywarła, gdy ją poznał. Zmysłowa, żywiołowa i beztroska, ciągłe się śmiała, była bardzo uczuciowa, a przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. Dopiero później miał zrozumieć, że te jej swobodnie okazywane emocje są powierzchowne, że jest zupełnie niezdolna do prawdziwych, trwalszych i głębszych uczuć.
On sam z kolei uchodził za niewzruszonego, przy czym prawie nikt nie wiedział, że Gustavo nie mówi o swoich uczuciach właśnie dlatego, że przeżywa je niezmiernie intensywnie. Zbyt intensywnie, by poważył się to okazać.
Carlo jednak znał swego przyjaciela, wiedział, że temat jest dla niego bolesny, dlatego skierował rozmowę na inne tory.
– Ale rozmawialiśmy o pracy… Otóż im szybciej Fentoni i jego ludzie przeprowadzą tu badania, tym lepiej.
– Fentoni zapewne każe sobie słono płacić – zauważył cierpko Gustavo.
– Najlepsi zawsze kosztują – stwierdził sentencjonalnie Carlo.
– Crystal żąda zwrotu wszystkiego, co wniosła. Ma do tego prawo, ale jej roszczenia stawiają mnie w ciężkiej sytuacji.
– Może na tym odkryciu uda ci się zarobić.
– Niewątpliwie – rzekł bez przekonania Gustavo. – Dobrze, skontaktujmy się z Fentonim.
– Spróbuję od razu, po co czekać? Pozwolisz? – Carlo już sięgał po słuchawkę.
Książę znowu podszedł do drzwi wiodących na taras i po chwili udało mu się odnaleźć wzrokiem córkę. Siedziała na ściętym pniu wiekowego drzewa, sterczącym z trawnika. Kolana podciągnęła pod brodę, objęła je ramionami. Kiedy zauważyła ojca, pomachał do niej z uśmiechem, lecz ona odwróciła wzrok, a zdesperowany Gustavo aż miał ochotę tłuc głową o ścianę. Jak miał pomóc córce, jak? Czuł się bezradny, zżerało go poczucie winy.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że przyjaciel rozmawia z kimś żarliwym tonem, starając się go przekonać.
– Fentoni, stary przyjacielu, to, co mamy tutaj, to znacznie ważniejsza sprawa. Och, do diabła z twoim kontraktem! Powiedz im, że zmieniłeś zdanie i wolisz zająć się tym… Ile?! Rozumiem…
Spojrzał na księcia i bezradnie wzruszył ramionami.
– Kogo w takim razie byś polecił? Tak, oczywiście, słyszałem o niej, ale pani Manton jest Angielką. Czy to akurat obcokrajowcy powinni orzekać w sprawie naszych zabytków? Dobrze, skoro tak mówisz… Masz może numer do niej? – Nabazgrał coś na kartce i zakończył rozmowę.
– Angielka? – spytał Gustavo z wyraźnym brakiem entuzjazmu.
– Fentoni mówi, że była jego najlepszą uczennicą. Proponuję zrobić tak… Skontaktuję się z nią i postaram się ją tutaj ściągnąć. Jeśli wrażenie okaże się pozytywne, ustalimy z nią warunki.
– Dziękuję. Zostawiam sprawę w twoich rękach, Carlo.
Kiedy Joanna usłyszała, z czym dzwoni Carlo Francese, miała tylko jedno pytanie.
– Czy to książę Gustavo wybrał mnie do tej pracy?
– Nie, polecił panią mój przyjaciel Fentoni. Pani Manton, czy mogłaby pani przyjechać i obejrzeć to, co odkryliśmy do tej pory?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kusiło ją, by przyjąć propozycję, zobaczyć znowu Gustava, w końcu upłynęło całe dwanaście lat, nie była już młodą dziewczyną, trawioną uczuciem, z którym nie da się walczyć. Może nawet powinna go zobaczyć? On też się zmienił, też jest starszy, więc wygląda inaczej niż ten młody książę, który wciąż żył w jej sercu, choć wcale tego nie chciała. Ponowne spotkanie mogłoby ją ostatecznie wyleczyć, byłaby wreszcie wolna.
– Planowałam spędzić urlop z moim dziesięcioletnim synem…
– Proszę go przywieźć, książę ma córkę prawie w tym samym wieku, znakomicie się więc składa. Kiedy możemy pani oczekiwać?
Zawahała się.
– Sama nie wiem.
Billy, który podsłuchiwał bezczelnie, spytał:
– Montegiano? Skinęła głową.
– O rany, mamo, zgódź się! Przecież aż cię skręca, żeby zobaczyć te ruiny. – Bezceremonialnie wyrwał jej komórkę. – Ona już jedzie!
Odebrała mu telefon, w sumie zadowolona, że syn podjął za nią decyzję, obiecała profesorowi Francesemu zjawić się w ciągu paru dni i rozłączyła się.
– Billy, przecież mieliśmy przez wakacje odpoczywać i dobrze się bawić.
– Mamo, przecież my nie lubimy dobrze się bawić, bo to nudy na pudy!
Zgodnie wybuchnęli śmiechem.
Następnego dnia Joanna spakowała ich rzeczy i ruszyła w stronę odległego o prawie trzysta kilometrów Rzymu. Im bliżej byli celu, tym wolniej jechała, wynajdując najróżniejsze preteksty do zatrzymywania się po drodze. W ten sposób udało jej się spędzić w podróży cały dzień. Kiedy pod wieczór wjeżdżali do Tivoli, oznajmiła:
– Przenocujemy tutaj.
– Mamo, przecież do Rzymu już tylko kawałek!
– Wiem, ale jestem zmęczona. Wolę się porządnie wyspać i przyjechać na miejsce wypoczęta.