Julie Ortolon
Prawie idealnie
Prawie idealnie 01 Almost Perfect
Tłumaczyła: Małgorzata Strzelec
Przyjaciółkom
Za wypełnienie moich dni śmiechem
Za trzygodzinne lunche (kiedy miałyśmy pisać)
Za przymykanie oczu na moje uzależnienie od zakupów w Chico
Za niekwestionowane wsparcie, współczucie, marudzenie i pojenie
Za toasty szampanem (przy każdej okazji)
I za e-maile, gdy terminy zaglądają człowiekowi w oczy!
Rozdział 1
Jak wieść idealne życie. - Maddy z zadziwieniem pokręciła głową, odczytując tytuł z twardej okładki książki. – Dziesięć kroków na drodze do niewiarygodnego szczęścia. Jane Redding.
– Ciągle nie mogę uwierzyć, że Jane, nasza Jane, pisze teraz książki. Poza wszystkim innym na dodatek jeszcze pisze – dodała Christine, gapiąc się na swój egzemplarz.
– A ja mogę.
Amy z dumą się uśmiechnęła, kiedy odchodziły od stolika, przy którym Jane Redding rozdawała autografy. Za nimi ciągnęła się kolejka fanów, którzy nie mogli się doczekać, aby poznać osobiście znaną z telewizji postać.
– Właściwie to ja też – przyznała Christine, gdy ich trójka ruszyła do kafejki w kącie księgarni. – Jane zawsze była taka zdyscyplinowana i bardzo ciężko pracowała w college’u. To jedyna znana mi osoba, która pracowała ostrzej ode mnie. A to sporo mówi, zważywszy, że ja przygotowywałam się na medycynę.
– Obie uparcie dążycie do celu i to jedyna rzecz, która was łączy – stwierdziła Maddy.
Minęła z przyjaciółkami ozdobną barierkę, która tworzyła iluzję, że siedzi się w ulicznej kawiarence. Wciągnęła bogaty aromat kawy. Delikatny jazz mieszał się z gwarem rozmów i sykiem maszyny do cappuccino.
– Właściwie, biorąc pod uwagę, jak my cztery się różnimy, wydaje się zadziwiające, że tak dobrze nam się razem mieszkało.
– Przeciwieństwa się przyciągają – odparła Christine, stając w kolejce.
– To na pewno dotyczy nas dwóch. – Maddy uśmiechnęła się do dziewczyny, z którą przyjaźniła się od czternastu lat.
Dla większości ludzi Christine Ashton stanowiła onieśmielającą mieszankę lodowej księżniczki i szalonego naukowca. Była wysoka, miała lśniące blond włosy i chłodne szare oczy. Jednak Maddy wiedziała, że za tym wszystkim kryje się przewrotne poczucie humoru.
– Myślę, że w naszym wypadku ratował nas fakt – ciągnęła Christine – że ty i ja mieszkałyśmy w jednej części mieszkania, a Amy i Jane w drugiej. Wyobrażasz sobie mnie i Jane razem?
Maddy zaśmiała się.
– Zakładałybyśmy się z Amy, która z was pierwsza popełni morderstwo. Idealna Jane Porządnicka czy Nieskazitelna Christine, która w głębi ducha jest flejtuchem.
– Nie, to ty byś się zakładała – poprawiała ją Christine. – Amy jest zbyt kochana, żeby czerpać zyski ze śmierci przyjaciółki.
– Racja. – Maddy objęła jedną ręką Amy. – Matka Amy załamywałaby ręce i błagała dzieci, żeby zachowywały się, jak należy.
– Tak naprawdę to Jane była przezabawna. – Amy zmarszczyła brwi. – A dla ścisłości, nie cierpię mojego przezwiska.
– Ja też. – Christine rzuciła Maddy jedno ze swoich chłodnych spojrzeń. – Więc uważaj z tym przezywaniem, Cyganko.
– Ej, skoro przezwisko pasuje…
Maddy zakręciła biodrami i maleńkie dzwoneczki przy rąbku spódnicy zadzwoniły. Na każdym z nadgarstków nosiła kolorowe paciorki i lśniące amulety, a ognisto-rude włosy przewiązała chustą.
Cztery współlokatorki nie mogły bardziej się od siebie różnić, a ich przezwiska nie mogły lepiej pasować. Amy Baker stanowiła intrygującą mieszankę mądrości, gderliwości i opiekuńczości. Niestety mężczyźni nigdy nie zauważali niczego poza jej pulchnością i ignorowali jej zmysłową stronę. Oczywiście fakt, że nosiła okulary zasłaniające jej wielkie, zielone oczy, wkładała workowate swetry, w których wyglądała jak strach na wróble, i wiązała wspaniałe, sięgające pasa, ciemne włosy w ciasny warkocz, nie pomagał.
Z kolei Jane… Zerkając na stolik autorki, Maddy zdała sobie sprawę, że drobna brunetka nie zmieniła się w ciągu dziesięciu lat od ukończenia szkoły. Nadal była nieskazitelnie poukładana i jaśniała wewnętrznym światłem inteligencji i uporu. Siedziała za stołem, na którym piętrzyły się stosy jej książek, miała na sobie elegancki, fioletowy kostium, a lśniący paź do ramion kołysał się lekko, gdy się śmiała. Jej brązowe oczy uśmiechały się do jednej z fanek, która stała, przyciskając książkę do piersi, i zarzucała autorkę komplementami. Maddy poczuła bolesne ukłucie zazdrości.
– Boże – westchnęła. – Jane naprawdę się udało, tak jak tego chciała. Nie chodzi tylko o sławę i pieniądze. Jest tak cholernie pewna siebie!
– I nadal jest piękna – dodała Amy ze szczerym podziwem w głosie.
– Wygląda na szczęśliwą – stwierdziła bezbarwnym tonem Christine. – Naprawdę szczęśliwą. Mogę ją zabić?
– Christine – Amy aż zatkało. – Jak możesz mówić coś takiego?
– Och, pozwól mi, mamo, proszę. – Christine złożyła prosząco ręce. – Proszę, proszę, proszę…
Amy zaśmiała się mimo woli.
– Jesteś okropna.
– I dlatego ją kochamy – odparła Maddy, bo po części myślała to samo.
Cieszył ją sukces Jane, ale sama czuła się jak nieudacznik, ponieważ nigdy nie spełniła swojego marzenia i nie została zawodową malarką. Zaraz po ukończeniu college’u poznała i poślubiła Nigela, słodkiego, ale trzeba przyznać, trochę dziwacznego księgowego. Uwielbiał jej obrazy, wierzył w Maddy całym sercem i upierał się, aby została w domu i poświęciła się sztuce na pełen etat. Niestety dwa lata po ślubie zdiagnozowano u niego raka. Następne sześć lat spędziła, opiekując się nim i pomagając mu utrzymać jego firmę. Przetrwała ten czas dzięki wsparciu Christine i Amy.
Jane dawno temu przeprowadziła się do Nowego Jorku i rzadko miały od niej jakiejś wiadomości. Za to ostatnio dużo o niej słyszały – o jej ślubie z komentatorem sportowym, domu nad jeziorem w Austin, który pojawił się na okładce „Homes and Living”, a teraz o bestsellerowym poradniku.
Kiedy Maddy porównała to z brakiem jakichkolwiek osiągnięć u siebie, poczuła się fatalnie.
– Następny! – krzyknął wysoki, chudy dzieciak za ladą i Maddy zdała sobie sprawę, że przyszła jej kolej.
– Och. – Spojrzała na rodzaje kaw w menu wywieszonym powyżej. – Chwileczkę, muszę się zastanowić.
– No Mad, dasz radę – szepnęła zachęcająco Christine. – Podejmij decyzję.
– Presja, ta straszliwa presja. – Dotknęła opuszkami brwi jak wróżka komunikująca się z innym światem. – Dobra, mam. Poproszę mokkę z dodatkową bitą śmietaną i karmelem.
Dzieciak wykrzyczał zamówienie do zagonionej kobiety obsługującej ogromną maszynerię.
Kiedy Maddy zapłaciła, podeszła Christine i nawet nie spojrzała na menu.
– Kawę. Gigantyczną. Bez żadnych dodatków. Po prostu kofeina i rurka do karmienia dożylnego.
Maddy zmarszczyła brwi.
– Wydawało mi się, że miałaś ograniczyć kofeinę.
– Cholera! Ze też to akurat zapamiętałaś. – Christine skrzywiła się. – Dobra, niech będzie bezkofeinowa.
Dzieciak przekazał zmianę w zamówieniu i zaczął wbijać na kasę.
– Nie, chwilkę. – Christine złapała go za rękę, a w jej oczach błysnęła desperacja. – Niech będzie bezkofeinowa z bombą głębinową z espresso. – Wykrzywiła się do Maddy. – Poważniej potraktuję sprawę kofeiny, gdy skończę staż.