– Ognista Maddy stratowana? – Pokręcił głową. – Nie wierzę, że mogłabyś tak skończyć.
– Teraz też nie wierzę. Właściwie stałoby się coś wręcz przeciwnego i to byłoby nie w porządku wobec ciebie. Wtedy za bardzo dbałam o własną niezależność, aż do egoizmu. Ostatnie osiem lat nauczyło mnie, że czasem trzeba zapomnieć o sobie i odłożyć na później własne marzenia. Ale przynajmniej zrobiłam to z miłości, a nie z braku kręgosłupa jak moja matka.
– Ostatnie osiem lat? – Zmarszczył czoło, nic nie rozumiejąc. Zawahała się. Nie bardzo wiedziała, jak Joe zareaguje na ten temat.
– Mój mąż zmarł na raka po długiej chorobie.
– Przykro mi.
Szczery smutek w oczach dodał powagi jego słowom.
– Mnie też. – Współczucie zawsze sprawiało, że żal znowu wypływał na powierzchnię. Tym razem, kiedy pojawiły się łzy, nie powstrzymywała ich. – Bardzo go kochałam i tęsknię za nim każdego dnia.
– O mój Boże, Maddy… – Wyglądało, jakby chciał obejść kajak i podejść do niej.
– Nic mi nie jest, serio. – Podniosła rękę, wiedząc, że straciłaby panowanie nad sobą, gdyby jej dotknął. – Było ciężko, ale czas, żebym zaczęła nowe życie, wróciła do marzeń, które odsunęłam. I dlatego tu przyjechałam.
Jeszcze mocniej zmarszczył czoło.
– Chciałaś pracować na letnim obozie?
– Nie, przyjechać do Santa Fe. Zająć się sztuką. – Uśmiechnęła się smutno. – Wiesz, co jest największą ironią mojego życia? Wyszłam za mężczyznę, który był skrajnie różny od mojego ojca. Inteligentnego, pewnego siebie człowieka, który odniósł sukces, jednego z najsłodszych, najmilszych ludzi, jakich w życiu spotkałam.
– Niezły dziwak.
– Zgadza się! – Roześmiała się. – Ten biedny facet nosił ochraniacze kieszeni, kiedy zaczęliśmy się spotykać. Nie odróżniał też kolorów i nie znał się w ogóle na sztuce. I właśnie to sprawiło, że się poznaliśmy. Jego kierownik biura zadręczał go o załatwienie wystroju. Więc Nigel…
– Nigel? – Uniósł brew. – Poślubiłaś mężczyznę o imieniu Nigel?
– Tak. – Uśmiechnęła się szeroko. – Był wysoki i tykowaty, uosobienie stereotypu księgowego. W dniu, kiedy wszedł do galerii, w której pracowałam, desperacko szukając obrazu i do obłędu wręcz nieporadny, spojrzałam na niego raz i pomyślałam: „Och, skarbie, potrzebujesz mnie. I to nie tylko do wybrania dziel sztuki”.
Smutek i zazdrość pojawiły się w oczach Joego.
– Pewnie nadałaś jego życiu sens.
– Ja… – Jego słowa poruszył ją tak mocno, że nie wiedziała, co powiedzieć. – Dziękuję. Lubię tak myśleć. Byliśmy razem szczęśliwi. Ironia polega jednak na tym, że wyszłam za niego, myśląc, że to jest mężczyzna, który nigdy nie poprosi, abym zignorowała własne potrzeby i zajęła się nim. A potem zachorował na raka i właśnie to musiałam zrobić.
– Chcesz powiedzieć, że przestałaś malować?
– Nie miałam ani siły, ani serca, aby malować. Przynajmniej nie za często.
– Musiałaś mieć mu to za złe.
– Nie, wcale.
– Nie? – dopytywał się. – Jak to nie?
Z zakłopotaniem zmarszczyła brwi, widząc jego wzburzenie.
– Bardzo często miałam dość życia, ale nie Nigela. Przeszłam przez wszelkie rodzaje złości i żalu, złorzeczyłam Bogu, aż wreszcie pogodziłam się z niesprawiedliwością życia i niesłusznością śmierci.
– Tak, znam to.
– Po służbie na Bliskim Wschodzie niewątpliwie znasz. Przyjrzał jej się.
– Więc mówisz, że dla tego mężczyzny porzuciłaś szansę zostania malarką i nie żałujesz?
– Czy żałuję? Mnóstwa rzeczy żałuję, ale nie ślubu z Nigelem. Myślę, że pisane nam było przeżyć ten czas razem. Nigel pomógł mi dorosnąć i wierzę, że wniosłam mnóstwo radości do jego krótkiego życia. – Przechyliła głowę, przyglądając się mężczyźnie, który stał przed nią, dorosłej wersji chłopca, którego kochała. – A ty? Żałujesz czegoś?
– Niczego, co chciałbym rozpamiętywać.
– Istnieje różnica między rozpamiętywaniem a radzeniem sobie. Więc pytanie brzmi… – Wzięła głęboki wdech. – Dokąd zmierzamy? Czy potrafimy odłożyć przeszłość i zostać przyjaciółmi?
– Maddy… – Wyrwał mu się pozbawiony radości śmiech. – Pięciominutowa rozmowa nie sprawi, że zniknie gniew, który żył piętnaście lat. Zwłaszcza gdy się dowiedziałem, że dla mnie nie byłaś gotowa zrezygnować choćby z jednej rzeczy, a innemu mężczyźnie podarowałaś całe lata życia i sprawę, o której myślałem, że jest dla ciebie najważniejsza.
Zesztywniała.
– Chciałabym, żebyś pamiętał, że miałam siedemnaście lat, gdy zerwałam z tobą. A gdy u mojego męża zdiagnozowano raka, byłam dwudziestoczteroletnią mężatką. Co miałam zrobić? Rozwieść się?
– Nie. – W jego oczach zabłysł gniew. – Ale to i tak mnie wkurza.
– Przykro mi. Nie mogę zmienić przeszłości. Interesuje mnie teraźniejszość. Możemy czy nie możemy pracować razem bez goryczy między nami?
– Prosisz o bardzo dużo.
– Wiem.
Chciała nim potrząsnąć, ponieważ robiła to także dla jego dobra. W końcu westchnął.
– Mogę obiecać, że będę się grzecznie zachowywał.
– Ty to nazywasz grzecznością? – Machnęła w stronę obozu. – Traktujesz mnie jak kogoś całkiem obcego, kogo obecność ledwie możesz znieść.
– Jesteś całkiem obca! Maddy, którą znałem, nigdy nie porzuciłaby sztuki dla drugiej osoby. Nadal nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś.
Pokręciła głową. Rozmowa z Joem przypominała mówienie do ściany.
– Właśnie dlatego tu jestem. Żeby sprawdzić raz jeszcze, czy nadaję się na artystkę.
– Co to znaczy „nadaję się?” – Znowu się uniósł, ale co dziwne, tym razem chyba stał po jej stronie. – Byłaś dość dobra, żeby w szkole średniej wygrać stypendium.
– To nie znaczy, że jestem dość dobra, aby teraz jakaś galeria chciała mnie reprezentować.
– Co to za chrzanienie? Oczywiście, że jesteś.
Odszedł szybkim krokiem. Zadziwił ją swoim wzburzeniem. Sztuka była powodem, dla którego zdecydowała się go odrzucić. Dlaczego teraz jej bronił? Zawrócił. Położył obie dłonie na kajaku i pochylił się ku Maddy.
– Chcesz rozejmu? Dobra! Oto moje warunki. Jeśli mam przez ciebie przeżyć piekielne lato, to chociaż do cholery zadbaj, aby to się opłaciło.
– O czym ty mówisz?
– Chcę, żebyś zrobiła to, co powiedziałaś, że zamierzasz. Została zawodową malarką. To dlatego mnie rzuciłaś, prawda? Więc jeśli mam przestać się wściekać, to do cholery lepiej, żebyś nią została.
– Joe… – Zamrugała z zaskoczenia. – To nie takie proste.
– Zakładam, że przywiozłaś jakieś portfolio czy coś takiego.
– Tak, ale…
– Dobrze. – Wyprostował się. – Muszę jutro jechać do miasta po farbę do tego kajaka. Jedziesz ze mną, żebym mógł zawieźć cię do paru galerii.
– Joe, mam jutro robotę. – Jazda z nim to ostatnia rzecz, na którą miała ochotę. – Miałam pomóc Sandy posprzątać magazyn.
– Trudno. Będzie musiała poradzić sobie bez ciebie, a ty następnego dnia popracujesz za dwie, żeby jej to wynagrodzić.
– Ale…
– Nie żartuję. – Znowu pochylił się do przodu. – Jeśli zostajesz, to nie będziesz się bawić, tylko zrobisz, co trzeba.
– Rozumiem. – Zacisnęła szczęki. – Teraz powinnam stanąć na baczność i zawołać: „Tak jest, panie kapitanie”?
– Właśnie, do cholery. Przyjadę po ciebie do Warsztatu o ósmej zero zero.