Выбрать главу

– Ale…

– Nie żartuję. – Znowu pochylił się do przodu. – Jeśli zostajesz, to nie będziesz się bawić, tylko zrobisz, co trzeba.

– Rozumiem. – Zacisnęła szczęki. – Teraz powinnam stanąć na baczność i zawołać: „Tak jest, panie kapitanie”?

– Właśnie, do cholery. Przyjadę po ciebie do Warsztatu o ósmej zero zero.

Rozdział 7

Czasem każda z nas potrzebuje w życiu kuksańca, żeby ruszyć we właściwym kierunku. Jeśli to zignorujemy to zapewne następnym razem dostaniemy kopa.

Jak wieść idealne życie

Joe czuł się otępiały jak po bitwie, gdy następnego ranka jechał pod Warsztat. Jakim cudem wczorajszy spór zaczął się od opowieści Maddy o jej idealnym, nieżyjącym mężu dziwaku, a doprowadził do propozycji zawiezienia jej do miasta? Propozycji? Po prostu oznajmił jej, ze ją zabiera – kompletne szaleństwo. Tym większe, że ona się zgodziła. Maddy, którą znał, nie cierpiała, gdy się ją rozstawiało po kątach.

A jednak zamiast się najeżyć, zgodziła się.

Może była zbyt zmęczona, żeby dalej się kłócić. Patrzył wczoraj wieczorem, jak walczyła z całym wachlarzem emocji, i musiał przyznać, że to osłabiło jego obronę. Kiedy dojedzie do Warsztatu pewnie Maddy wyjdzie do niego i powie, gdzie może sobie wsadzić propozycję pomocy.

Tak byłoby najlepiej, mówił sobie. To o wiele mądrzejsze niż spędzenie z nią dnia, kiedy będzie siedziała na wyciągnięcie ręki, tak blisko ze będzie czuł jej zapach. I jeszcze przyjdzie mu słuchać o jej mężu dziwaku. Joe zacisnął dłonie na kierownicy i zatrzymał się. Myśl, że dała całą radość i długie lata życia innemu mężczyźnie, kiedy mógłby ją mieć tylko dla siebie, sprawiała, iż miał ochotę w coś uderzyć Zadowolił się uderzeniem w klakson. Stado wron zerwało się z drzew. Ich czarne sylwetki kontrastowały z niebieskim niebem.

Dzień zapowiadał się słonecznie. Tylko kilka chmurek wisiało nad szczytami. Jednakże pogoda w górach potrafi zmienić się w ułamku sekundy.

Kiedy tak czekał, doszedł do wniosku, że jeszcze bardziej niż świadomość, iż oddała serce i ciało innemu mężczyźnie, wkurzała go myśl, że do tego wszystkiego odpuściła sobie malowanie. Ten fakt rozpalał w nim nie zazdrość, lecz wściekłość.

Jak śmiała dla kogokolwiek odrzucić sztukę?

Może i nie przeżył ostatnich piętnastu lat, nieustannie myśląc o Maddy, usychając za nią z tęsknoty jak jakiś żałosny głupek, ale były chwile, gdy jej obraz pojawiał się w jego myślach w całej krasie: kiedy wysłano go na Bliski Wschód, gdy był brudny, zmęczony, sfrustrowany, kiedy z jego batalionu została garstka ludzi, gdy miejscowi ciskali w nich obelgami i kulami. W takich chwilach zastanawiał się, dlaczego to robi. Dlaczego ryzykuje własne życie? Większość żołnierzy myślała wtedy o rodzinach, o żonach i dzieciach, o swoich dziewczynach albo rodzicach – o kimś, kogo kochali bardziej, niż bali się śmierci.

Dla Joego kimś takim była Maddy, nie tyle osoba, ile idea, którą uosabiała w jego myślach. Wolny duch, który miał dość serca i pasji, aby wywalczyć sobie ucieczkę od marnego życia i rozwinąć najpełniej własny potencjał. Czy nie o to właśnie chodziło w amerykańskim śnie? Czy nie właśnie za to mężczyźni i kobiety oddawali życie?

Nawet jeśli decyzja Maddy, że woli karierę artystyczną od niego, rozerwała go na strzępy, nigdy nie wątpił, że ona osiągnie swój cel. Więc kiedy potrzebował czegoś, czego mógł się chwycić, wyobrażał ją sobie, jak pije szampana na jakimś wernisażu w galerii otoczona znawcami sztuki zachwycającymi się jej pracami. Frustracja i śmiertelne zmęczenie akcją słabły, zostawała wiara w sens. To stało się powodem, dla którego ryzykował własne życie. Nie tylko wyniosłe pojęcia wolności, demokracji i sprawiedliwości – chociaż to były potężne ideały, gdy człowieka otaczało przygnębienie i strach – ale wyobrażenie Maddy jako odnoszącej sukcesy artystki stało się jego osobistym talizmanem, czymś, co przywoływał, gdy musiał zebrać w sobie resztki sił.

Ryzykował życie, zrosił obcą ziemię krwią, aby ludzie tacy jak Maddy mogli żyć wolni i realizować marzenia.

A zeszłego wieczoru powiedziała mu, że tego nie zrobiła.

To było nie do przyjęcia.

Na Boga, jeśli zejdzie tymi schodami i odmówi przyjęcia pomocy, będzie musiała z nim walczyć. Zacznie pracować jako artystka, nawet jeśli on sam będzie musiał jeździć z jej pracami po wszystkich galeriach Santa Fe.

I wtedy właśnie pojawiła się na półpiętrze – i Maddy idea zniknęła w obliczu Maddy kobiety z krwi i kości.

Dobry Boże, olśniewała go za każdym razem, gdy na nią patrzył.

„Odpuść już sobie, Joe – rozkazał sobie w myślach. – Nie bądź mięczakiem. To stara historia, zapomniałeś?”.

Zbiegła po schodach, a on zmusił się, by odwrócić wzrok, kategorycznie przypominając sobie, że jego misja nie ma nic wspólnego z próbą zbliżenia się do Maddy na bardziej osobistym gruncie. Jeśli idzie o tę kobietę, potrzebował T-shirtu z napisem: „Byłem, spróbowałem, mam na dowód blizny”. Dziś miał ulokować świat z powrotem na właściwym miejscu. Kropka. I jeśli to oznaczało powstrzymanie się od wrogości, stać go na to. Będzie nieskończenie miły, jeżeli tak trzeba.

Usłyszał, jak otwierają się drzwi do wozu.

– Dobra. – Brakowało jej tchu. – Jak wyglądam?

Chociaż przygotował się na to, kiedy odwrócił się i ją zobaczył, mimo zaciętego oporu poczuł nagłe pragnienie. Stanęła parę kroków od furgonetki, żeby mógł zobaczyć ją całą.

– Jest dobrze? Chciałam wypośrodkować między czymś stonowanym a artystycznym.

Do jednego boku przyciskając oprawione w skórę portfolio, do drugiego torbę, obróciła się, pokazując strój typowy dla Maddy: sweter dziergany na szydełku, który bardziej był zrobiony z powietrza niż włóczki, narzucony na sięgającą kostek sukienkę na ramiączkach w kolorze szałwi, a do tego pasek na biodrach.

Napiął wszystkie mięśnie, gdy obrzucił spojrzeniem sylwetkę Maddy.

– Buty mogłyby być nieco bardziej letnie.

– Och, są tylko do kostki. – Podciągnęła sukienkę i oparła nogę na stopniu samochodu, pokazując mu skórzane buty z końca dziewiętnastego wieku, skrawek falbanki skarpetki i mnóstwo kremowej, nagiej skóry.

– Rozumiem. Odchrząknął.

– Mogą być?

– Zdecydowanie.

– A włosy? – Przychyliła głowę.

W przypadku Maddy włosy zawsze stanowiły ukoronowanie dzieła, dzisiaj jednak wyglądały jeszcze piękniej niż zwykle – prawdziwa grzywa ognisto-rudych włosów okalających twarz w kształcie serca.

– Nie za dużo? Nie za bardzo roztrzepane? Za bardzo potargane?

– Nikt nie będzie miał wątpliwości, że jesteś z Teksasu, jeśli o to pytasz.

– Wiedziałam, za dużo. Zaczeszę je do tyłu. Mam tu gdzieś chustkę. – Zaczęła grzebać w ogromnej torbie.

– Maddy, nie trzeba, są w porządku.

– Serio?

– Serio.

– Dobrze więc. – Wypuściła powietrze. – Trochę się denerwuję.

– W życiu bym nie zgadł.

Poczekał, aż się usadowi. Zastanawiał się, co ją bardziej denerwowało: myśl o pokazaniu portfolio czy świadomość, że następne pół godziny spędzi uwięziona z nim w kabinie samochodu. Sam nie był za bardzo zachwycony tym drugim. Oboje będą musieli się postarać.

– Pasy.

– Och. Jasne. Racja. – Zapięła pasy, a potem przysunęła się bliżej Joego, gdy wrzucił bieg i zaczął zjeżdżać. – No dobra, ostatnie pytanie, więc proszę o szczerość. Udało mi się zatuszować sińce pod oczami? Widać, że w ogóle nie spałam?