Выбрать главу

Zmrużył oczy.

– Grasz na czas?

– Może. – Uśmiechnęła się niespeszona. – Więc? Poddał się z westchnieniem.

– Nie, skok z samolotu na wysokości czterdziestu tysięcy kilometrów to nic w porównaniu ze skokiem z wysokiej trampoliny do basenu.

– Co w tym takiego strasznego? Jesteś świetnym pływakiem.

– Nie, kiedy mam na sobie ciężkie buty, prawie dwadzieścia kilo osprzętu i karabin. Dodaj do tego drobny fakt, że ledwie łapałem oddech po treningu, który właśnie przeszliśmy, i miałem zawiązane oczy, więc nawet nie wiedziałem, gdzie jest góra, a gdzie dół.

– O mój Boże! – Otworzyła szeroko oczy. – Dlaczego to robili? I dlaczego im pozwoliłeś?

– Bo tak chciałem zostać komandosem, że byłem gotów zrobić niemal wszystko. – Stanowczość wyostrzyła mu rysy twarzy. – Na każdym etapie musieliśmy udowodnić, że jesteśmy twardzi.

– I zmuszali cię do robienia takich rzeczy, żeby sprawdzić, czy jesteś dość wytrzymały fizycznie?

– Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Instruktorzy wymyślali mnóstwo ćwiczeń, żeby sprawdzić, czy nie spanikujemy pod presją i nie zaczniemy kierować się własnym instynktem zamiast rozkazami. Dla mnie te sprawdziany były najtrudniejsze, bo nigdy nie byłem najlepszy w ufaniu ludziom.

– E tam. – Udała zadziwienie. – Na pewno żartujesz.

– Obawiam się, że nie – przyznał się szczerze. – Napisali to nawet w moich aktach przy ocenie psychologicznej. „Problemy z zaufaniem do członków drużyny”.

Zaśmiała się.

– To brzmi jak coś, co mógłby wysłać do domu rodzicom nauczyciel. „Mały Joe nie umie się bawić z innymi chłopcami”.

Kącik jego ust drgnął.

– Nie, umiem się bawić tylko z dziewczynkami. Rzuciła mu spojrzenie.

– Opowiadaj dalej. Zakładam, że przeszedłeś ten diaboliczny sprawdzian, skoro dostałeś się do komandosów.

– Tak. – Teraz na jego twarzy pojawiła się duma. – Udało mi się, bo nauczyłem się tłumić strach, słuchać rozkazów i koncentrować się na stawianych zadaniach.

Zerknęła z powrotem na budynek i skrzywiła się.

– Rozumiem, że morał tej historii jest taki, że powinnam ci zaufać i słuchać rozkazów.

– Ty słuchać rozkazów? – Oparł palce na piersi. – Proszę, trzymajmy się realistycznych celów. Poza tym ta historia nie ma morału. Jest tylko jedno pytanie: jak bardzo ci zależy?

Wypełniła ją determinacja.

– Bardzo.

– Dobrze – rzucił ostro, gotów do działania – więc chodźmy!

– Jasne.

Skinęła głową i wysiadła z wozu, a potem ruszyła za Joem przez parking.

– Jak się nazywa właściciel?

– Sylvia. Zna ten biznes na wylot i ma wyrobioną reputację.

– Rety, dzięki, że tak mnie uspokajasz.

– Nie, jest miła. Dlatego wybrałem to miejsce na twój pierwszy skok.

– Tłumaczenie: będzie delikatna, kiedy wyrwie mi serce i je podepcze.

– Chodziło mi o to, że jeśli będzie chciała dać ci radę, przyjmij ją- Zrozumiałam.

Weszli na ganek i Maddy już chciała otworzyć drzwi.

– Poczekaj. – Joe złapał ją za przedramię. – Właśnie zdałem sobie sprawę, że ta historia ze skakaniem do basenu ma morał.

– Tak?

– Ostatnia rzecz, jaką powiedzieli mi instruktorzy, nim kazali mi przebiec po trampolinie i skoczyć, to „wyciągnij ręce”.

Spojrzała pytająco.

– Trzymałem karabin w obu rękach tuż przy piesi. Gdybym nie wyprostował rąk, złamałbym sobie szczękę w chwili, gdy pociągnęłaby mnie grawitacja. Więc morał z tej historii jest taki, że nie należy trzymać niczego zbyt blisko. Trzymaj to na wyciągnięcie ręki albo oberwiesz po tyłku.

Wyrwał jej się pełen niedowierzania śmiech.

– Chcesz powiedzieć, że trzeba chcieć tak mocno, żeby być gotowym na wszystko, a jednocześnie nie przejmować się za bardzo, aby nie dać się zranić, kiedy się nie uda?

– Coś w tym stylu.

– To głupie.

– Ale działa.

– Nie, nie działa. Wy twardziele po prostu lubicie udawać, że nie boli, kiedy dostajecie w twarz. Ja zaś nie mam nic przeciwko temu, żeby wrzasnąć z bólu i wypłakać sobie oczy.

– Jak wolisz.

Otworzył jej drzwi. Przy klamce zadzwonił dzwoneczek.

Nadal jeszcze kręcąc głową, Maddy weszła do wielkiego pomieszczenia podzielonego niskimi ściankami, żeby stworzyć zakątki z mnóstwem ścian do wieszania obrazów. Wystrój był prosty, wręcz oschły w porównaniu z miejscami, które wcześniej odwiedzili.

Na uboczu młoda kobieta o długich, czarnych włosach rozmawiała przez telefon. Kiedy tylko się rozłączyła, uśmiech rozświetlił jej twarz.

– Joe. Dawno cię nie widzieliśmy.

– Byłem zajęty przygotowywaniem obozu na lato.

– Wybrałeś dobry dzień, żeby wpaść. Właśnie dostaliśmy nową dostawę od Czerwonego Pióra i trafiła się perełka, w której, podejrzewam, zakochasz się od pierwszego wejrzenia.

– Nie, błagam – zasłonił oczy. – Nawet nie zaczynaj. Nie starcza mi woli, żeby oprzeć się jej pracom, a na ścianach nie mam ani skrawka wolnego miejsca. Poważnie.

– A na mały obraz?

Już chciał zaprotestować, ale machnął ręką.

– Jak mały?

Maddy przechyliła głowę. Ta strona Joego budziła w niej niepokój i rozbawienie jednocześnie. Ledwie drgnęła, ale ten ruch natychmiast przyciągnął jego uwagę.

– Och. – Pociągnął ją przed siebie. – Maddy, to Juanita. Kiedyś pracowała w Magicznym Obozie jako opiekunka. Juanita, to Maddy, artystka z Teksasu. Mieliśmy nadzieję, że spotkamy się z Sylvią. Jest może?

– Na zapleczu. Zadzwonię po nią.

– Dzięki.

Podczas gdy Juanita wzywała szefową przez interkom, Maddy rozejrzała się, żeby zorientować się, jakie obrazy tu preferowano. W galeriach przy Canyon Road wisiały niemal wyłącznie oryginały. Tutaj zaś widziała głównie limitowane reprodukcje wielkich artystów. To jej nie zaskoczyło, bo reprodukcje to chleb powszedni wielu galerii. Zajrzała do jednej z nisz na tyłach i zmarszczyła nos, widząc bałagan. Więcej obrazów stało opartych o ściany, niż na nich wisiało. Już miała się odwrócić, gdy dojrzała wielkie płótna jednego z bardziej znanych kowbojskich artystów.

– Boże – szepnęła, podchodząc bliżej.

– Co? – szepnął Joe, chociaż bardziej z rozbawieniem niż czcią. Maddy sprawdziła, czy Juanita na pewno ich nie usłyszy, i zaczęła przeglądać stos obrazów.

– Powiem jedno, brakuje im atmosfery, ale nadrabiają to jakością.

– Tak?

– Zdecydowanie.

Podeszła do kolejnego stosu. Oryginały należały do uznanych na południowym zachodzie twórców, tych samych, których reprodukcje wisiały od frontu. Każda galeria czy sklep z plakatami zajmujący się sztuką południowego zachodu miały prace tych artystów, ale niewiele mogło poszczycić się tyloma oryginałami.

– Twoja przyjaciółka Sylvia ma niezłe znajomości.

– Nie mówiłem?

– Tak, ale… – Maddy obróciła się powoli, przyglądając się obrazom. Żołądek zacisnął jej się nerwów. – To zdecydowanie nie moja liga. – Zerknęła w bok na Joego, zastanawiając się, czy ją powstrzyma, jeśli rzuci się do ucieczki.

Zmrużył ostrzegawczo oczy.

Nagle w jej myślach pojawiła się scena: ona biegnie do drzwi, Joe rzuca się, żeby ją powstrzymać. Oboje lądują na podłodze, a on trzyma ją za nogi.

No dobra, ucieczka nie wchodziła w grę. Spojrzała na jeden z nielicznych obrazów wiszących na ścianie. Zebrała się na odwagę i nakazała sobie nie panikować.

– W czym mogę pomóc?