Maddy natychmiast się obróciła. Kobieta miała niemal metr osiemdziesiąt i rygorystycznie utrzymaną figurę, siwe włosy spływały kaskadą, a jej twarz ze słowa „ogorzały” uczyniłaby ostatni krzyk mody.
– Witaj, Sylvio. – Joe wyciągnął rękę.
– Joe Fraser. – Kobieta uśmiechnęła się. – Zawsze miło cię widzieć. Szukasz dziś czegoś specjalnego?
– Właściwie to chciałbym, żebyś poznała moją przyjaciółkę, malarkę. – Położył ręce na plecach Maddy, dokładnie między łopatkami i pchnął z taką siłą, że albo zrobiłaby krok do przodu, albo padłaby na twarz. – To Maddy Howard…
– Madeline Mills – poprawiła go.
– …z Teksasu. Chciałbym, żebyś jako pierwsza w Santa Fe obejrzała jej prace.
– Och? – Kobieta obróciła się do Maddy ze szczerym zainteresowaniem. – Jakiego typu to prace?
– Głównie oleje. – Uniosła portfolio. – Przyniosłam kilka fotografii, jeżeli ma pani czas, żeby obejrzeć.
– Zawsze. Podejdźmy do stołu do ramowania, tam jest lepsze światło.
Sylvia odeszła, a właściwie odpłynęła.
Maddy zaczęła iść za nią, ale zdała sobie sprawę, że Joe nie odstępuje jej na krok. Zatrzymała się i zniżyła głos:
– Teraz już dam sobie radę.
– Na pewno?
– Tak. – Machnęła ręką, żeby go odpędzić. – Pokręć się tutaj. Proszę.
Joe skrzywił się, ale został tam, gdzie stał. Patrzył, jak Maddy dołącza do Sylvii przy wielkim stole pokrytym wykładziną. Za ich plecami na ścianie wisiały szablony. Maddy położyła portfolio i otworzyła na pierwszej stronie. Wskazywała i mówiła, najwyraźniej opowiadała o każdej pracy. Kiwając głową, Sylvia wzięła okulary do czytania, które zwieszały się z łańcuszka na jej szyi, i włożyła je.
Przypomniał sobie prośbę Maddy, więc zaczął udawać, że ogląda obraz, ale cały czas zerkał w ich kierunku. A jeśli miała rację i jeszcze nie była gotowa? Jeżeli rzeczywiście potrzebowała kilku tygodni? Może niepotrzebnie ją popychał i tylko pogrążył?
Przypomniał sobie wszystko, co powiedział w samochodzie. Wierzył w to, co mówił. A jednak… jeśli Sylvia zmiażdży pewność siebie Maddy jednym uderzeniem?
Zobaczył, że właścicielka galerii wyprostowała się. Uśmiechnęła. Uprzejmie. Cholera. Uprzejmy uśmiech to zły znak. Maddy też się uśmiechnęła. Sztywno.
Uścisnęły sobie ręce, a Joe miał ochotę skopać swój tyłek.
Odruch, by chronić innych, sprawił, że zrobił krok naprzód, ale zatrzymał się. Jego obecność mogła pogorszyć sytuację. Nie był już blisko z Maddy, nawet jeśli spędzili zadziwiająco miły dzień.
Poza tym Maddy była niezwykle spokojna.
Dopóki nie upuściła portfolio na podłogę.
Teczka upadła z trzaskiem. Zdjęcia rozsypały się wszędzie.
Joe ruszył wielkimi krokami, zbierając po drodze fotografie.
– Bardzo przepraszam – powtarzała Maddy, zbierając zdjęcia i ratując własną godność.
– A co to jest? – Sylvia schyliła się, żeby podnieść kilka kartek z kolorowymi rysunkami.
Maddy zerknęła i zorientowała się, co kobieta trzymała. Szkice pastelami olejnymi.
– Och. – Wyprostowała się zaniepokojona tym, że osoba, która odrzuciła jej ukończone prace, ogląda wstępne zarysy. – To tylko szkice do nowej serii obrazów olejnych.
– To mi się podoba! – oznajmiła Sylvia, kładąc je stole. – Wyrafinowane i zabawne jednocześnie. Żywe kolory. Bardzo wyraziste.
„Wyraziste”. Tego słowa użyła przynajmniej trzy razy, kartkując fotografie. „Tak, to bardzo dobre. Ewidentnie ma pani talent. Ale pani styl nie jest dość wyrazisty”. Maddy zmarszczyła brwi, patrząc na rysunki.
– Podobają się pani?
– Zdecydowanie.
Sylvia spojrzała na jeden, trzymając go w wyciągniętej ręce. Narysowany zakrętasami i ostrymi pociągnięciami przedstawiał osiki za Warsztatem. Lśnienie srebrzysto-zielonych liści na tle białych i czarnych pni.
– Więc… – Maddy ciągnęła – kiedy skończę obrazy, będzie chciała je pani obejrzeć?
– O, dobre nieba, proszę tego nie robić! – Sylvia rzuciła zduszony głosem, jakby Maddy zaproponowała, że zabije czyjegoś kociaka. – Zniszczy je pani!
– Co?
– Pani obrazy olejne są w porządku. Właściwie są wspaniałe. Idealnie wymyślone i doskonale wykonane.
– Ale… myślałam, że nie spodobały się pani. Sylvia spojrzała na nią sponad okularów.
– I przy okazji są idealnie nijakie.
– Och.
– Ale te. Te! – Podniosła następny rysunek przedstawiający powykrzywianą sosnę wyrastającą wśród skąpanych słońcem głazów. – Są idealne właśnie w tej formie.
– Dopiero co powiedziała pani, że idealne znaczy złe.
– Są rzeczy idealne i idealne. Ma pani większe prace tego typu?
– Obawiam się, że nie. Ale mogę kilka zrobić.
– Doskonale. – Sylvia zdjęła okulary. – Oto co zrobię. Jeśli zgodzi się pani na oprawienie tych na własny koszt, to na próbę przyjmę je w komis do sali sprzedaży detalicznej. Jeśli dobrze pójdą, to porozmawiamy o sprzedaży limitowanej serii reprodukcji.
– Reprodukcji? – Maddy niemal się udławiła.
– Do naszego następnego katalogu.
– Reprodukcji – powtórzyła.
Skojarzenie, które krążyło jej po głowie, gdy siedziała w samochodzie, nagle nabrało konkretnego kształtu. Obrazy Zachodu. No jasne, że to brzmiało znajomo! To była firma wydająca dzieła sztuki. Jedna z wielu, ale też jedna z najlepszych. Rozejrzała się znowu, patrząc, jakiego kalibru artystów reprezentowali, a potem na Joego.
Zakłopotał się. To znaczy na tyle, na ile mężczyzna jego wzrostu i urody był w stanie się zakłopotać.
– Hm, chyba zapomniałem ci powiedzieć, że to nie jest zwykła galeria.
– Galeria, sala pokazowa, nieistotne. – Sylvia machnęła ręką. – Zakładam, że rozumie pani, że chcemy mieć prace na wyłączność.
– To, hm… – Maddy zakręciło się w głowie. Jeśli się uda, to pojawi się nie tylko w tej jednej galerii, ale w galeriach w całym kraju! – Nie ma sprawy.
– Dobrze więc. – Sylvia pokiwała głową. – Juanita pomoże pani wybrać ramy, a ja pójdę do biura po formularze.
Maddy zdołała zapanować nad podnieceniem, gdy wypełniała papiery. Ale nie była w stanie ukryć radości, kiedy już wyszli z Joem z galerii.
– Możesz w to uwierzyć? – powiedziała, gdy tylko wyszli. – Spodobały jej się moje rysunki!
– Mnie też się podobały.
– Serio? Poważnie mówisz?
– Tak. – Z trudem powstrzymywał śmiech, widząc jej entuzjazm. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby się z niej śmiał.
– Wzięła je wszystkie do komisu! I chce zobaczyć następne! O mój Boże!
Zrobiła kilka tanecznych kroków, kiedy szli przez parking. Joe roześmiał się.
– Gratuluję.
– Moje prace są w galerii. W Santa Fe! – Okręciła się, sukienka zawirowała i okręciła się wokół jej nóg. – I to nie w jakiejś tam galerii, ale w Obrazach Zachodu. W domu wydawniczym. Nie mogę w to uwierzyć! Nie mogę się doczekać, kiedy powiem o tym Christine i Amy. Jak cudownie!
Doszli do samochodu. Joe odblokował centralny zamek. Maddy wylądowała na miejscu pasażera, a on usiadł za kierownicą.
– Och, Joe. – Skrzyżowała ręce na piersi i westchnęła. – To tyle dla mnie znaczy. Nawet nie potrafię tego wypowiedzieć. Dlaczego nie powiedziałeś, że to dom wydawniczy?
– Gdybym powiedział, weszłabyś?
– W życiu! – Zaśmiała się.
– No właśnie. Wybrałem to miejsce, bo wygląda skromnie, więc wiedziałem, że nie stchórzysz.