Głośny pisk rozciął powietrze. Odwróciła się z powrotem do wiercących się i chichoczących dziewczynek.
– Dobrze już, ćśśś. – Położyła palce na ustach. Kompletnie ją zignorowano. – Ciszej, proszę. Cisza.
– Słuchajcie – rozkazał. Natychmiast zapadła cisza. – Tak lepiej. Dziewczynki, nie sprawiłyście Maddy żadnego kłopotu, prawda?
– Nie, proszę pana – zapewnił go zgodny chórek.
– Dobrze – skinął szorstko głową.
Maddy przygarbiła się i rzuciła mu pełne wdzięczności spojrzenie. Potem zwróciła się do dzieci:
– Wszystkie byłyście dzisiaj bardzo grzeczne. Jestem z was dumna. A teraz idźcie za Susan na boisko i przygotujcie się do wyścigów w workach.
– Hura!
Dziewczynki z Susan na czele w podskokach minęły Joego, śpiewając: „A ten staruszek zagrał raz, zagrał kawałek na nosie.
Kaylee zatrzymała się gwałtownie przed Joem i położyła ręce na biodrach. Złote loki zatrzęsły się wokół jej pyzatej buzi.
– Zgadnij co?
– Co?
– Wypadł mi ząb.
Rozchyliła usta, żeby mógł podziwiać dziurę po jedynce.
– Aha. – Przyjrzał się ze stosowną powagą wobec tak szczęśliwego wydarzenia. – Nie da się ukryć.
Zmarszczyła brwi.
– Myślisz, że wróżka Zębuszka mnie tu znajdzie?
– Gwarantuję.
– To szamo powiedziała Maddy.
Zerknął na Maddy, która mu się przyglądała. Jej czułe spojrzenie sprawiło, że jeszcze bardziej zacisnęło mu się serce. Zerknął znowu na Kaylee i zmierzwił jej włosy.
– Ma rację. A teraz może wygracie z Amandą wyścig w workach?
– Dobra!
Dziewczynka popędziła, żeby dogonić resztę.
– Kaylee! – Maddy stanęła w progu tak blisko, że Joe czuł świeży zapach jej włosów. – Nie biegnij ścieżką! Poślizgniesz się i upadniesz!
Dziewczynka przeskoczyła przez niewielki głaz jak zawodnik w biegu sztafetowym i zniknęła za zakrętem w pełnym pędzie. Maddy z westchnieniem odwróciła się i opadła obok futryny. Patrzyła przez chwilę na Joego, nie kryjąc ostrożności teraz, gdy już byli sami.
– To dziecko mnie wykończy.
– A jak myślisz, dlaczego potrzebowaliśmy nowej koordynatorki plastyki?
Maddy przechyliła głowę.
– Ostatnią Kaylee i Amanda związały i wykorzystały jako cel?
– Skąd. To robią tylko z instruktorką od łucznictwa. Uśmiechnęła się.
– Więc co się stało z koordynatorką?
– Nie jesteśmy pewni. – Starał się zachować powagę. – Nadal szukamy ciała.
Roześmiała się, dając mu nadzieję. Jakim był idiotą przez ostatnich kilka dni, że trzymał ją na dystans. Chwila przeciągała się i nagle zdali sobie sprawę, jak blisko siebie stoją.
Maddy poruszyła się niespokojnie.
– Świetnie radzisz sobie z dziećmi. Szkoda, że nie mam twojego talentu.
– Na moje oko masz własny.
– Ledwie widoczny. – W jej westchnieniu słychać było wyczerpanie. – A to jeszcze nie koniec dnia. Gdy tylko tu posprzątam, muszę iść pomóc Sandy z wyścigami w workach.
Wyglądała na lekko przytłoczoną, gdy rozejrzała się po pokoju.
– Właśnie dlatego tu jestem.
– Tak?
– Sandy prosiła mnie, żebym ci powiedział, że ma już pomoc przy wyścigach. Więc najwyraźniej masz wolne do kolacji.
– Żartujesz!
– Nie.
– Bogu dzięki. – Jeszcze bardziej zgarbiła się przy framudze. – Jest szansa, że jednak przetrwam. Może nawet znajdę trochę czasu, żeby skończyć następne pastele.
– Tak? Skończyłaś już coś?
– Tak, kilka rzeczy. Przygotowałam parę rysunków i nie mogę się doczekać, kiedy pokażę je Sylvii.
– Dobrze słyszeć.
To był świetny tekst na początek, zdał sobie sprawę. Teraz musiał to pociągnąć. Tyle że nic nie przychodziło mu do głowy.
– Cóż. – Wyprostowała się. – Chyba posprzątam tutaj, a potem pójdę na górę i chwilę popracuję.
Zostawiła go w drzwiach. Zerknął na ścieżkę, którą przyszedł. Wiedział, że może po prostu wyjść i zostawić sprawy tak, jak się mają teraz; sytuacja była sztuczna, ale bezpieczna.
Wziął głęboki wdech i odwrócił się do Maddy.
– Chciałbym je zobaczyć, – Hm? – Podniosła głowę znad krzeseł, które odstawiała na miejsce.
– Te pastele. Chciałbym je obejrzeć.
– Och. – Milion emocji przepłynęło przez jej twarz od zakłopotania po nieufność. Czy szukała sposobu, żeby mu odmówić? – Są w moim pokoju – powiedziała w końcu. – Chcesz… zajrzeć do mnie?
– Chętnie – odparł powoli, a serce biło mu jak szalone. – Pomogę ci posprzątać.
– To miłe. – Uśmiech rozkwitł na jej twarzy, rozświetlił oczy i sprawił, że wszystko w Joem zmiękło. – Dzięki.
Aha, zdecydowanie szukał guza.
Rozdział 11
Jeden krok może okazać się początkiem podróży.
Jak wieść idealne życie
Mięśnie drżały jej pod kolanami, gdy szła pierwsza schodami na górę.
– Nie mogę obiecać, że w pokoju jest porządek. Siedziałam do późna i pracowałam, a rano po prostu wypełzłam z łóżka.
– Obiecuję nie zgłosić cię do raportu za niechlujstwo.
– Nie jest aż tak źle.
Zaśmiała się nieco chrapliwie, gdy zatrzymała się przy drzwiach. Spojrzała na niego, kiedy dołączył do niej na półpiętrze. Próbowała ocenić jego nastrój. Był na tyle wysoki, że zasłonił całe słońce i jego twarz ginęła w cieniu. Co on tu robił? Nie wyglądał na rozgniewanego, ale też nie cieszył się szczególnie ze swojej obecności w Warsztacie.
– Wchodzimy? – zapytał.
Uniósł ciemną brew ponad zasłaniające oczy okulary.
– Oczywiście.
Otworzyła drzwi, zajrzała do środka, a potem popędziła przodem, żeby rzucić kołdrę z powrotem na miejsce, zebrać z podłogi wczorajsze ubrania, zerwać z oparcia wielkiego fotela kwiecisty stanik. Przynajmniej kuchenna część była czysta, pomyślała, spiesząc do szafy przy drzwiach i wrzucając rzeczy do środka.
– Proszę. – Oparła się o drzwi. – Nie jest aż tak źle.
– Rzeczywiście.
Wszedł do mieszkania, wypełniając maleńką przestrzeń barczystą sylwetką. Zdjął okulary, a ona obserwowała, jak przygląda się wystrojowi wnętrza. Ponieważ rzadko miała wolne, kupiła wszystko w czasie jednych, szalonych zakupów – materiał w wyrazistych, czystych kolorach na łóżko, fotel, obrus i maty. Na ścianach powiesiła kilka obrazów olejnych, które miała nadzieję umieścić w galerii: radosne sceny ogrodowe w żywych barwach.
– Te są dobre – powiedział, przyglądając się obrazom.
– To starsze rzeczy.
– Tak zakładałem. – Rozejrzał się znowu. – A gdzie są nowe?
– Przyniosę.
Wzięła wielką, czarną teczkę, która stała oparta o ścianę, a potem rozejrzała się za powierzchnią na tyle dużą, aby położyć rysunki. Nie mając wyboru, minęła Joego i rozłożyła teczkę na łóżku.
Stanął za Maddy i patrzył jej przez ramię. Nerwowe drżenie zmieniło się w igiełki, gdy był tak blisko. Jego zapach wypełnił jej nozdrza: pełna życia mieszanka aromatu mydła i świeżego powietrza.
Wyciągnął ręce i obracał rysunki jak strony w gigantycznej książce.
– Maddy, są rewelacyjne.
Zatrzymał się przy jednym z żywszych obrazków, który przedstawiał widok z jej balkonu na kanion o wschodzie słońca. Ogniste niebo jaśniało ponad chłodnymi zieleniami i błękitami ziemi.