– Uwielbiam twój śmiech – zamruczał, poruszając biodrami. Uśmiechnęła się słabo, tracąc oddech, gdy poruszał się w niej.
– Uwielbiam sposób, w jaki mnie rozśmieszasz. Oczekiwała, że weźmie ją ostro i szybko, w szaleńczym wyścigu do spełnienia, ale gdzieś po drodze nauczył się powściągliwości. Odkrył, że przedłużona przyjemność jest gorętsza i słodsza. Powoli doprowadzał ją do szaleństwa długimi, głębokimi, wyliczonymi pchnięciami. Czuła się na wpół oszalała i niewiele brakowało, aby zaczęła go błagać, kiedy pochylił się bardziej i zaczął całować gorączkowo jej usta.
„Tak” – chciała wykrzyczeć, przesuwając dłońmi po jego plecach i obejmując zwarte jędrne pośladki, na których widok śliniła się od pierwszego spotkania. Ścisnęła pracujące mięśnie, przyciągając go ku sobie i unosząc biodra. W końcu zatracił się w dzikim pędzie do szczytu. Dotarli tam razem, przez chwilę trwali w zawieszeniu, a potem on opadł na nią zmęczony i wiotki.
– O mój Boże, tak. – Znowu zaśmiała się, obejmując go. – Myślę, że mogłabym to zrobić jeszcze z pięć razy.
Jęknął w poduszkę.
– Myślałem, że właśnie to zrobiłaś. Przynajmniej pięć razy – Powiedziałam: jeszcze pięć.
Jęcząc, sturlał się z niej na tyle, na ile mógł na tak wąskim łóżku, i przesłonił oczy ręką.
– Dobra, umowa stoi, ale daj mi minutę. Albo dziesięć. Muszę złapać oddech.
Przytuliła się do niego, kładąc głowę na jego ramieniu.
– A ja myślałam, że komandosi to twardziele.
– Skarbie – uniósł się na ręce i spojrzał na nią – gdybym nie był twardzielem, w życiu nie doszlibyśmy do łóżka.
– Nie jestem aż tak ciężka.
– Ale jesteś aż tak podniecająca. – Pocałował ją w czoło i pogłaskał po włosach. – I taka piękna.
Schowała głowę i zagryzła usta, żeby powstrzymać słowa. Zdarzyło się tak wiele i tak szybko. Czy oboje byli gotowi na to, do czego zmierzali?
Rozdział 12
Nie wierzę, że mnie na to namówiłaś – mruknął Joe, kiedy marzł mu tyłek.
– Nie było aż tak ciężko.
– Momentami było potwornie ciężko. Złapałaś mnie w chwili słabości. – Czuł się idiotycznie, leżąc na brzuchu na łóżku Maddy z gołą pupą, podczas gdy ona siedziała na fotelu i rysowała.
– Zaufaj mi. – Roześmiała się. – Ty i słowo „słabość” nijak do siebie nie pasujecie.
Opierając się na łokciach, obserwował ją przez ramię. Zaciągnęła zasłony i dla efektu rozstawiła wokół zapalone świece. Gra światła na jej twarzy i włosach stanowiła miłą odmianę. Jeszcze przyjemniejszy widok zapewniał czerwony, jedwabny szlafroczek, który ledwie zasłaniał kluczowe obszary. Kiedy tak siedziała zwinięta na fotelu, miał doskonały widok na jej ponętne uda. Poza tym za każdym razem, gdy sięgała po kolejny pastel z pudełka, szlafrok rozchylał się i kusił go przelotnym widokiem piersi.
– Maddy?
– Tak? – sięgnęła do pudełka.
– Pamiętasz, jak powiedziałem, że potrzebuję dziesięciu minut odpoczynku?
– Hm?
– Chyba możemy spokojnie uznać, że w pełni odpocząłem. Znieruchomiała, a potem przeciągnęła spojrzeniem po jego ciele aż do twarzy.
– Tak?
– Aha. – Uniósł brew, czując, jak rośnie i twardnieje przyciśnięty do materaca. – Więc może byś tak odłożyła szkicownik i podeszła tutaj?
– Jeszcze nie skończyłam. – Znowu sięgnęła do pudełka. Szlafroczek jak na złość nie rozchylił się dość, aby odsłonić sutek, co pogłębiło frustrację Joego. Potem usiadła prosto i przechyliła głowę, przyglądając mu się. Uśmiechnęła się szeroko, powracając do rysunku.
– Z czego się tak cieszysz? Nie rysujesz tam chyba żadnej karykatury, co?
Zaśmiała się i zaczerwieniła.
– Uwierz mi, nie ma tu żadnej przesady.
– Przesady?
– Karykatura polega na przesadnym podkreśleniu rysów portretowanego. Jeśli ktoś ma duży nos, to rysujesz jeszcze większy.
– Więc jeśli się obrócę i będziesz mnie rysować z drugiej strony…
– Nie, nie ruszaj się! Prawie skończyłam. – Wykonała kilka szybkich pociągnięć, a potem rozejrzała się i powachlowała. – Czy tu się robi goręcej?
– Może powinnaś zdjąć ten szlafrok. Rzucił jej palące spojrzenie.
– Zostań tak! – Złapała następny pastel. – Patrz tak jak teraz.
– To znaczy rysujesz coś więcej niż mój tyłek?
– Och, kochanie, rysuję wszystko. – Uśmiechnęła się od ucha do ucha, nie przerywając pracy.
– Maddy – powiedział niskim, spokojnym głosem.
– Tak? – rzuciła z roztargnieniem.
– Pamiętasz naszą umowę? Nikomu tego nie pokażesz, prawda? Zerknęła na niego, zamrugała i niemądry uśmieszek zamienił się w coś poważniejszego. O wiele gorętszego.
– Zdecydowanie z nikim się tym nie podzielę. Z nikim. Wstała z fotela z uwodzicielskim wdziękiem i ruszyła do niego, kołysząc biodrami, aż krew w nim zabuzowała. Podeszła do łóżka, rzuciła szkicownik na podłogę, a Joe zerknął wtedy na rysunek. Spodziewał się, że będzie zakłopotany, ale zmysłowość szkicu zrobiła na nim ogromne wrażenie. Takim go widziała:twarde, męskie ciało i miękkie, cieliste odcienie skóry lśniącej w świetle świec otoczonej pogniecionymi prześcieradłami i głębokimi cieniami.
To było hipnotyzujące. I podniecające.
Materac ugiął się, gdy weszła na łóżko, a potem poczuł na łydkach jej ręce. Opuścił głowę i zamknął oczy, podczas gdy jej dłonie przesuwały się po jego nogach. Napiął ciało, gdy dotknęła pośladków, zaczęła je pieścić i całować.
Wbijał się już w materac i rozluźnił instynktownie lędźwie, co tylko pogłębiło napięcie płynące z bolesnej, a zarazem błogiej intensywności podniecenia. Usiadła na nim okrakiem i badała jego plecy. Czuł na wgłębieniach swoich kolan wilgotne gorąco między jej udami.
Pragnienie tak w nim narastało, że zacisnął zęby, aby nie odwrócić się i nie wziąć jej wreszcie. Język Maddy przesunął się po jego kręgosłupie, przyprawiając go o drżenie. A potem jej oddech ogrzał mu kark. Dotknęła ustami brzegu ucha i szepnęła:
– Chcę cię. Teraz.
Obrócił się na plecy i dech mu zaparło, gdy zobaczył jej gorące spojrzenie. Uniosła się na kolanach, rozchyliła szlafrok i pozwoliła mu opaść na uda Joego. Światło świec jarzyło się wokół jej ramion i na pełnych piersiach. Przesunął dłońmi po jej brzuchu i udach, ciesząc się kontrastem między jej bladą i miękką skórą a jego mocnymi, ciemnymi dłońmi.
Jejoczypałały namiętnością, kiedy uśmiechała się do niego, a potem powoli opadła, biorąc go w siebie. Rozkoszował się każdym wrażeniem, każdym dotykiem, każdym widokiem i zapachem, podczas gdy ona cieszyła się nim.
Wiedział, że w końcu za to zapłaci, wszystko miało swoją cenę, ale na razie była tylko przyjemność. Tylko radość. Tylko Maddy.
– Obiecaj mi coś.
Leniwy pomruk Joego wybudził Maddy i otworzyła oczy. Musieli przysnąć po tym, jak wpełzli pod przykrycie. Zerknęła nad jego ranieniem i nie zauważyła, aby jakieś światło sączyło się przez zasłony.
Domyśliła się, że pewnie zapadła już noc. Ziewając, oparła się o jego pierś. Zastanawiała się, czy ktoś zauważył ich nieobecność na kolacji.