– Co takiego?
– Tym razem nie chcę żadnych kłamstw między nami.
– Kłamstw? – Próbowała otrząsnąć się z warstw snu, żeby zrozumieć jego słowa. – O czym ty mówisz?
– Ludzie cały czas mówią „kocham cię”, ale rzadko naprawdę tak czują. W gruncie rzeczy podejrzewam, że niewielu wie, co to w ogóle znaczy.
Oparła się na łokciach i spojrzała na niego. Jego twarz ginęła w cieniach.
– Myślisz, że kiedy wcześniej się spotykaliśmy i mówiłam, że cię kocham, kłamałam?
– Myślę, że wtedy w to wierzyłaś, bo dzięki temu czułaś, że możesz ze mną sypiać. – Delikatne światełko zabłysło w jego oczach, gdy pogłaskał jej policzek. – Ale teraz jesteśmy dorośli i nie potrzebujemy tego. To, co robimy, nikogo innego nie obchodzi. Proszę tylko, żebyś nie mówiła niczego, w co naprawdę nie wierzysz.
Te słowa uderzyły w nią jak pięść.
– Nie mogę uwierzyć, że według ciebie kłamałam, mówiąc, że cię kocham.
– Zależało ci na mnie i lubiłaś ze mną być, ale to nie była miłość, Maddy. – Już chciała zaprotestować, ale położył kciuk na jej ustach. – Potrafię zauważyć różnicę.
Odsunęła jego rękę.
– Zanim się wścieknę, może wyjaśnisz mi, na czym twoim zdaniem polega różnica.
Gdy zaczął mówić, przymknął powieki, chowając przed nią oczy.
– Miałem raptem sześć lat, kiedy państwo zabrało mnie od biologicznej matki, ale pamiętam ją. Wciąż powtarzała, że mnie kocha, o ile właśnie nie odpływała razem z jednym z przyjaciół ćpunów. Nawet płakała i zrobiła potworną scenę, kiedy ludzie z opieki społecznej mnie zabierali.
Maddy przytrzymała go mocniej za rękę i czekała, wiedząc jak bardzo nie lubił opowiadać o dzieciństwie. O tylu rzeczach nigdy nie wspominał. O tak wielu, że mogła tylko zgadywać.
– Tamtego dnia była strasznie zalana – powiedział w końcu. – Tak bardzo, że ledwie mogła wypowiedzieć zdanie, ale nadal pamiętam, jak wyła, że mnie kocha i nie pozwoli, aby mnie zatrzymali. Pamiętam, że wtedy cały czas się bałem. Nie tylko o siebie, ale też o nią. Bo kto się nią zaopiekuje, kiedy mnie nie będzie? Obiecała, że mnie odbierze. Ale… nigdy nawet nie spróbowała.
– Och, Joe, tak mi przykro…
Poruszył głową, odtrącając jej słowa. Zamilkła, całym sercem mu współczując. Wiedziała jednak, że czasem współczucie tylko powiększa ból.
– Potem wędrowałem od jednej rodziny zastępczej do drugiej. Niektórzy rodzice nie byli źli. Kilka par udawało tylko w czasie comiesięcznych wizytacji. Niektórzy jednak… niektórzy się starali, co bolało jeszcze bardziej. Mówili, że mnie kochają i że dobrze się mną zaopiekują. Ale w końcu mieli dość problemów, których im przysparzałem, więc zabierano mnie gdzie indziej i wszystko zaczynało się od nowa. Nim miałem dwanaście lat i wylądowałem u Fraserów, można by rzec, że byłem nieco zmęczony.
– Nie bez powodu.
– Ostatnia para, która się mną zajmowała, zgodnym chórem opowiadała, jakie ze mnie utrapienie, i zapędziła się nawet w stwierdzeniu, że niewiele się różnię od dzikiego zwierzęcia. Podsłuchałem, jak kurator żartobliwie zapytał: „Więc co proponujecie? Żeby go uśpić?”.
– To okropne! – Aż ją zatkało.
– Na ich usprawiedliwienie trzeba powiedzieć, że byłem naprawdę zły. I miałem dość ludzi, którzy udają, że o mnie dbają, a tak naprawdę mają mnie w poważaniu. Opieka nie miała już za bardzo pomysłu, gdzie mnie umieścić, więc praktycznie błagali Fraserów, żeby mnie wzięli.
W końcu spojrzał na nią.
– Umowa z Mamą i Pułkownikiem była taka, że jak dziecko trafiało do ich domu, zostawało tak długo, aż adoptowała je inna para, wracało do biologicznych rodziców albo było dość dorosłe, aby się usamodzielnić. Do tego się zobowiązywali. Niezależnie od tego, ile kłopotu mieli z dzieckiem. Nigdy nie odesłali żadnego z chłopców.
– To niesamowici ludzie.
– Tak. – Odwrócił wzrok. – Kiedy opieka poprosiła ich o wzięcie mnie, Pułkownik miał cztery lata do emerytury i chciał się przenieść do Teksasu. Ja miałem tylko dwanaście lat. Może i byłem rozrabiaką, ale potrafiłem dodawać. Miałbym szesnaście lat, kiedy chcieliby się przenieść do innego stanu, jeżeli wytrzymałbym z nimi tak długo. Poza tym podsłuchałem rozmowę i wiedziałem, że opiekowali się wtedy tylko dwójką chłopców, którzy wyjeżdżali już do college’u, co oznaczało, że po raz pierwszy od lat Fraserowie mieliby dom tylko dla siebie.
– Ale zgodzili się.
– Aha. – Zaśmiał się ze zdumieniem. – Przez całą drogę myślałem sobie „na pewno mnie zatrzymają”. A potem dojechaliśmy do ich domu i kurator z opieki przedstawił mnie Pułkownikowi od razu na podwórzu. Boże, to był wielki facet! Z twardym, szorstkim wyrazem twarzy. Ustawiał szeregowych samym wyglądem.
– Dokładnie wiem, o jakim wyglądzie mówisz. – Pokiwała głową. – Nieźle mnie nastraszył przy pierwszym spotkaniu.
– A wyobraź sobie, że masz dwanaście lat i wiesz tyle, ile ja wiedziałem o systemie rodzin zastępczych. Uwierz mi, często się słyszy o nadużyciach wobec dzieci. Spojrzał na mnie i powiedział niskim głosem: „U nas to działa tak, synu: trzymasz się reguł tego domu albo ponosisz konsekwencje ich łamania”. Z takim trudem przełknąłem ślinę, o mało nie udławiłem się własnym językiem.
– Nie dziwię ci się.
– Doszedłem do wniosku, że może kurator wcale nie żartował. Ze naprawdę zamierzają mnie uśpić jak dzikie zwierzę. I wtedy z domu wyszła Mama, położyła mi ręce na ramionach, spojrzała prosto w oczy i powiedziała: „Teraz jesteś nasz, a my już cię kochamy, bo jesteś nasz. I nic nigdy tego nie zmieni. Nigdy”.
Łzy napłynęły jej do gardła, gdy wyobraziła sobie tę scenę.
Joe bawił się jej ręką, patrząc bardziej na dłoń niż na samą Maddy.
– Oczywiście nie uwierzyłem jej. Właściwie rozzłościła mnie tym, że tak powiedziała. Do tego stopnia, że dalej rozrabiałem, chociaż bałem się gniewu Pułkownika.
– Co robił, gdy pakowałeś się w kłopoty? – zapytała z troską w głosie.
Uśmiechnął się w ciemnościach.
– Patrzył na mnie jak to on i mówił: „Rozczarowałeś nas swoim zachowaniem”. I to wszystko. Na początku po prostu prychałem pogardliwie i myślałem sobie: „Wielkie mi co. Rozczarował się. Rety, ale się przestraszyłem”. Ale potem zauważyłem, że Shawn i Mark mieli o wiele więcej przywilejów ode mnie, że Pułkownik zawsze się do nich uśmiechał i cały czas powtarzał, jaki jest z nich dumny. To mnie rozwścieczyło. Dwa cholerne aniołeczki.
– Myślałam, że lubiłeś Shawna i Marka.
– Teraz tak, ale w pierwszym roku serdecznie ich nienawidziłem. – Spojrzał na nią. – Wiesz, że oni i większość pozostałych wychowanków utrzymują kontakt z Mamą?
– To mnie nie dziwi.
– Mnie też. – Znowu bawił się jej ręką. – W każdym razie zmierzałem do tego, że… Kiedy miałem czternaście lat, przyłapano mnie na kradzieży piwa w spożywczym. Na szczęście właściciel wezwał Pułkownika zamiast policji. Właściwie – skrzywił się – łatwiej by poszło z policją. Jak zwykle usłyszałem: „Rozczarowałeś nas swoim zachowaniem”, tyle że gdzieś po drodze te słowa stały się naprawdę ważne. Poczułem się, jakbym nigdy już nie miał wyprostować swojego życia i że to tylko kwestia czasu, jak Fraserowie każą mi spakować rzeczy. A ja już uwierzyłem, że może tym razem uda mi się zostać, jeśli niczego nie schrzanię.
Chwycił ją mocniej za rękę.
– Ta myśl tak mnie rozłożyła, że zacząłem płakać jak głupi dzieciak. Mama usłyszała i przyszła do mojego pokoju. Początkowo nic nie mówiła, tylko usiadła na łóżku i objęła mnie. Boże, całkiem się rozkleiłem, co tylko zwiększyło moje zażenowanie. Kiedy w końcu się pozbierałem, zapytałem ją, dlaczego od razu mnie nie odeślą, mieliby kłopot z głowy. Powiedziała mi, że nigdy się mnie nie pozbędą, bo mnie kochają i zawsze będą kochać, żeby nie wiem co. Kiedy zauważyłem, że nie zrobiłem nic, aby na to zasłużyć, odparła: „Nie trzeba zasługiwać na miłość. Albo jest, albo jej nie ma. Musisz tylko zasłużyć na nasz szacunek”.