Выбрать главу

Maddy wybuchnęła płaczem, pisząc odpowiedź: Wspominałam wam ostatnio, dziewczyny, jak bardzo was kocham? Pewnie nie ma możliwości, żebyście przyjechały i żebyśmy się zobaczyły?

Christine: My też cię kochamy. Przyjechałabym w okamgnieniu, ale ciągle jestem na stażu. Amy?

Chwilę trwało, nim Amy napisała: Przykro mi, nie mogę. Naprawdę. Ale nie przygotuję tak szybko nikogo, żeby zajął się biurem. No i jeszcze moja babcia.

Maddy wiedziała, że Amy się wymiguje, ale przymknęła na to oko, pisząc: W porządku, Amy. Nie myślałam trzeźwo.

Christine dyplomatycznie zmieniła temat, żeby nie drążyć kwestii lęku Amy przed podróżą: Dobra, pomyślmy, co zrobić, żeby Joepełzał przed tobą, kiedy przyjdzie dziś wieczór, myśląc, że zwykłe przepraszam pozwoli mu znowu wejść do twojego łóżka.

Tyle że Joe nie przyszedł tej nocy.

Następnego dnia Maddy zobaczyła go w jadalni. Wmaszerował, złapał tacę i walczył z jedzeniem, jakby chciał je zabić, a potem wyszedł.

Oczywiście koordynatorki zauważyły to i natychmiast pochyliły się ku sobie, szepcząc. Maddy miała ochotę krzyczeć. Zwierzanie się Amy i Christine to jedno, ale nie chciała, żeby Carol i reszta knuły, jak pogodzić ją i Joego.

W miarę jednak jak dni mijały, prawdopodobieństwo pogodzenia się stawało się coraz mniejsze. Przytłoczona tą myślą Maddy otworzyła laptopa.

Wiadomość: Jestem gotowa na dojrzałą rozmowę. Jakieś rady, jak to naprawić? Do bólu tęsknię za Joem. Przez chwilę wszystko układało się tak cudownie. Chcę tego znowu. O Boże, chyba naprawdę się w nim zakochałam.

Zawahałasię przed naciśnięciem „wyślij”. Żołądek podszedł jej do gardła. Może powinna usunąć ostatnie zdanie? Powiedzenie tego sprawi, że uczucie stanie się prawdziwsze? Zmrużyła oczy i nacisnęła „wyślij”… Siedziała jak na szpilkach, czekając na odpowiedzi przyjaciółek.

Amy: Och, Maddy. Tak mi przykro, że cierpisz. Powiedziałaś Joemu, co czujesz?

Maddy: Dobry Boże, skąd! Żartujesz? Opowiedziałam wam trochę o nim. Jeśli wypowiem słowo na „k”, natychmiast postawi wszystkie bariery ochronne.

Christine: Nie masz pewności. Może po prostu czeka, aż powiesz to pierwsza. Może sobie myśli: „Na Boga, ostatnim razem ja nadstawiłem karku, teraz jej kolej”.

Maddy: To przerażająca myśl. Zwłaszcza że nie dał mi żadnych podstaw do myślenia, że chce czegoś poważnego. Sama nawet nie wiem, czy ja tego chcę. Mój dom, moja rodzina i wy obie jesteście w Austin. Co ja wyprawiam, zakochując się w facecie, który mieszka w innym stanie?

Christine: To się nazywa nędzna wymówka! Maddy, domy się sprzedaje, rodzina doprowadza cię do szaleństwa, a chociaż będzie nam brakować ciebie w czasie lunchów, przyjaźń nie może stawać na drodze miłości. Jeśli idzie o kryzys z Joem, to myślę, że powinnaś mu powiedzieć chociaż trochę o tym, co czujesz. Nie musisz używać wielkiego słowa na „m”, ale coś mu powiedz.

Maddy: Jak mam to zrobić, kiedy on się do mnie nie odzywa?

Christine: Jezu. Poczekaj, aż dzieci zasną, zapukaj do jego drzwi, a kiedy otworzy, powiedz: „Heja, Joe, pogadajmy”.

Maddy gapiła się na list Christine przez kilka długich minut, nim zamknęła z trzaskiem laptopa. Łatwo radzić, gdy samemu nie trzeba tego zrobić.

Zdała sobie sprawę, że słońce już zachodzi, i wyszła na balkon. Brzmienie i zapach gór o zmierzchu wypełniły jej zmysły. W dole, w obozie, zobaczyła światła palące się w mieszkaniu Joego.

Może Christine miała rację. Może Joe chciał, aby wykonała pierwszy ruch. Próbowała wyobrazić sobie, co powie i jak on może na to zareagować. Strach narastał w niej ze zdumiewającą szybkością. Serce waliło jak oszalałe, dłonie pociły się. Czy to właśnie czuł Joe te lata temu, gdy zbierał się na odwagę, aby się oświadczyć?

A ona mu odmówiła.

Poczuła takie wyrzuty sumienia, że aż się skrzywiła.

A jeśli teraz stanie się odwrotnie? Jeśli odważy się powiedzieć mu, że go kocha, a on ją odrzuci?

Patrzyła przez dłuższą chwilę na światła w biurze, podczas gdy cienie się wydłużały, a powietrze stawało coraz chłodniejsze. W końcu obozowiczki dyżurujące przy fladze ruszyły do masztu obok wielkiego dzwonu. Przez głośniki płynął głos Mamy odmawiającej wieczorną modlitwę, podczas gdy dziewczynki opuściły flagę i złożyły. Potem rozległ się capstrzyk, delikatna i cicha wersja, która zwykle brzmiała dla Maddy bardzo kojąco.

Dzisiaj wydała jej się płaczliwa, że aż jej się serce ścisnęło. Patrzyła, jak dziewczynki oddalają się od masztu. Patrzyła, jak Mama wychodzi z biura, wsiada do samochodziku i rusza do domku właściciela na wzniesieniu przy bramie. Pragnęła zobaczyć, jak Joe wychodzi i idzie w kierunku Warsztatu jak co wieczór przez miniony magiczny tydzień.

Niebo ciemniało, a powietrze chłodniało. W końcu wróciła do środka, gdzie przeleżała bezsennie większość nocy. Wąskie łóżko wydawało się takie ciasne, gdy był w nim Joe. Nieraz śmiali się z tego powodu. Teraz wydawało się zdecydowanie zbyt puste.

Jej przyjaciółki miały rację. Musiała wykonać pierwszy ruch. Skoro sen ją opuścił, szukała w głowie sposobu na zrobienie pierwszego kroku. Gdyby tylko wiedziała, dokąd ją zaprowadzi. Dlaczego miłość musi być tak przerażająca i bolesna?

Następnego wieczoru Joe gapił się na papiery przed sobą, żałując, że nie pomagają mu nie myśleć o Maddy. I o pokusie, aby pójść do Warsztatu i błagać, żeby wpuściła go do łóżka. Wszystko układało się tak idealnie. Nie mogłoby tak zostać?

Patrzenie, jak odchodzi pod koniec lata, będzie i tak wystarczająco trudne. O ile boleśniejsze by było, gdyby wpuścił ją do swojego życia. Gdyby pozwolił jej być częścią planów obozu treningowego, stałyby się kolejną rzeczą przypominającą mu o niej. Nie rozumiała tego?

Usłyszał chrzęst żwiru na parkingu i podniósł głowę. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył matkę. Zerknął na zegarek.

– Trochę za wcześnie jak na capstrzyk, prawda?

– Pomyślałam, że wpadnę z wizytą. Ostatnio było tyle pracy, że ledwie mieliśmy okazję porozmawiać.

– Tak? – Spiął się.

Za każdym razem, gdy Mama Fraser chciała porozmawiać, rzeczywiście miała coś do powiedzenia.

– Tak.

Uśmiechając się, siadła na krześle między biurkiem a tylnymi drzwiami. Nad doliną zapadał wieczór. Joe słyszał, jak obozowiczki bawią się w przeciąganie liny na boisku, korzystając z wolnego czasu między kolacją a gaszeniem świateł.

– Byłam na górze, w Warsztacie, na herbacie u Madeline. Pokazała mi kilka prac, które przygotowała na wystawę. Ta dziewczyna ma prawdziwy talent!

– Tak, wiem.

Żołądek zacisnął mu się na samo wspomnienie imienia. Mama pochyliła się i położyła przed nim kopertę.

– Prosiła, żebym ci to oddała.

– Co to jest?

Zmarszczył brwi, patrząc podejrzliwie na kopertę. Zważywszy, jak napięte ostatnio były ich stosunki, to mogło być wszystko, od zjadliwej notki mówiącej mu, żeby się wypchał, po rezygnację. Myśl o tym ostatnim sprawiła, że poczuł ogarniającą go panikę. Widywanie jej codziennie zabijało go po trochu, ale było lepsze niż niewidywanie jej w ogóle.

– No? – popędzała go matka. – Nie otworzysz? Przygotował się na słowa „Drogi Johnie, pieprz się” i otworzył kopertę nożem. Potem zagapił się na wydrukowaną kartkę.