– To zaproszenie na wystawę Maddy.
– Zgadza się.
Poczuł przypływ nadziei, a potem pojawiła się frustracja.
– Co? Nie mogła się wysilić i sama mi to doręczyć?
– Po tym, jak ostatnio się zachowywałeś? – Matka uniosła brew. – Może nie chciała, żebyś na nią warczał.
Zacisnął zęby.
– Nie warczałem na nią.
– Nie? – zachichotała, a potem westchnęła. – Może i nie, ale jasno dałeś do zrozumienia, że nie życzysz jej tu sobie.
– Powiedziała ci to?
Zwalczył pokusę, żeby się zerwać i zacząć chodzić.
– Nie. Ale mam oczy. Od ponad tygodnia zieje od ciebie chłodem. – Ze smutkiem pokręciła głową. – A już myślałam, że zaczęło się między wami układać.
– Układało się, dopóki ona…
– Dopóki ona co?
– Nic. – Poprawił stos papierów na biurku.
– Joe, chcesz, żeby Maddy wyjechała?
– Nie! – Przerażenie sprawiło, że serce zabiło mu szybciej. – Chcę…
– Czego?
„Wszystkiego! – prawie wykrzyczał. – Chcę, żeby mnie kochała, tym razem naprawdę. Tak jak ja kochałem ją, tak, że prawie to mnie zżarło od środka. Chcę, żeby mnie kochała tak jak Nigela dziwaka”.
Sama myśl o tym imieniu sprawiła, że chciał coś rozszarpać. Zamiast tego znowu przekładał papiery.
– Jeśli Maddy przysłała cię tutaj jako pośrednika, to powiedz jej, że nie ma powodu, by wyjeżdżała. Jestem w stanie uszanować granice, które wyznaczyła.
– Chcesz powiedzieć, że to od niej zieje chłodem?
– To nie takie proste. – Przetarł twarz ręką. – Posłuchaj, doceniam twoją troskę, ale naprawdę niezręcznie czuję się, rozmawiając o pewnych rzeczach z matką.
– Ach. – W jej oczach pojawił się rozumiejący błysk. – Odstawiła cię.
– Mamo. – Gorąco rozlało mu się po szyi. – Proszę. Zaśmiała się.
– Nic dziwnego, że chodzisz taki naburmuszony.
– Nieprawda.
– Niech ci będzie, humorzasty. Brak seksu często tak wpływa na facetów.
Spiorunował ją wzrokiem.
– Uparłaś się, żeby o tym rozmawiać, co? Poprawiła się na krześle.
– A może daruję ci rozmowę i opowiem historię?
– Jak wolisz. Wrócił do papierów.
– Pamiętam, jak poznałam Pułkownika.
Słysząc znajome słowa, jęknął na głos, chociaż lubił tę historię. Nie cierpiał tylko tego, że Mama za każdym razem opowiadała ją w innym celu.
– To było na tańcach USO w czasie wojny. Niewiele osób uważało go za szczególnie przystojnego nawet wtedy. Ale… – Przechyliła głowę, jakby wyobrażała go sobie, a jej twarz zajaśniała. – Nie można było mu się oprzeć.
Joe zmrużył oczy.
– Ostatnim razem, kiedy opowiadałaś tę historię, był „przerażający”.
– To też. – Roześmiała się. – Nadal go widzę, jak wchodzi do sali, krzywiąc się do wszystkich. Pozostałe dziewczyny za bardzo się bały, żeby podejść i się przywitać, chociaż po to właśnie tam byłyśmy: aby żołnierze poczuli się jak w domu. By chociaż na trochę zapomnieli o wojnie. Więc przyglądałam mu się przez dłuższy czas. Dość długo, aby zauważyć, że patrzył na tańczące na parkiecie pary z dziwną mieszanką strachu i tęsknoty. Potem spojrzał na nas, dziewczyny, i skrzywił się jeszcze bardziej. W końcu zdałam sobie sprawę, że bał się nas jeszcze bardziej niż my jego. – W jej oczach zabłysł uśmiech. – Więc podeszłam prosto do niego, a kolana się pode mną uginały, bo jeśli jednak się myliłam? Może był tak wredny, jak na to wyglądał. Nie miałam gwarancji, że nie odgryzie mi głowy. Tak to właśnie jest między mężczyznami i kobietami. Wielki strach i żadnej gwarancji.
Joe z zakłopotaniem zmarszczył brwi.
– Już doszliśmy do morału tej historii?
– Dobry Boże, skąd! Morał będzie na końcu. Na czym stanęłam?
– Poprosiłaś Pułkownika do tańca, tyle że wtedy nie był jeszcze pułkownikiem. Był majorem Patrickiem Fraserem.
– Racja. Zapytałam, czy by nie zatańczył. Spojrzał na mnie z góry. – Odchyliła do tyłu głowę, patrząc w górę, a potem zerknęła w bok na Joego. – Nawet zanim jeszcze kości mi się skurczyły, nie byłam zbyt wysoka. A wiesz, co on powiedział?
Joe zniżył głos do głębokiego basu:
– Nie jestem pewien, czy to rozsądne, proszę pani, bo moje stopy są większe od całej pani.
Skinęła głową.
– Więc zaproponowałam, żebyśmy usiedli i porozmawiali. Tego wieczoru jako ostatni wyszliśmy z potańcówki, a i tak dopiero, gdy nas praktycznie wyrzucili. Major Patrick Fraser odprowadził mnie do samochodu. Całą drogę przez wielki, pusty parking nie odezwaliśmy się do siebie nawet słowem. Myślałam, że to może przeze mnie, bo gdy wychodziliśmy, trochę się z nim droczyłam z powodu wielkich stóp. Później przyznał mi się, że milczał, bo tak bardzo chciał mnie pocałować, że aż mu się kolana trzęsły. Wyobraź sobie. – Wyszczerzyła zęby. – Pułkownikowi trzęsły się kolana.
– To się zdarza najlepszym facetom. – Joe skrzywił się do matki.
– O tak. – Ukryła rozbawienie. – Kiedy doszliśmy do mojego samochodu, zebrał się na odwagę i zapytał, czy może mnie pocałować. Powiedziałam, że tak, oczywiście, bardzo rzeczowo, spodziewając się całusa na pożegnanie. Ale kiedy mnie pocałował… – Poklepała się po sercu, a jej oczy się zamgliły. – Och, kiedy mnie pocałował… wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że to mężczyzna dla mnie i że niezależnie od tego, jak się ułoży przyszłość, będę go kochała tak długo, jak mi Bóg pozwoli.
Znowu spojrzała na Joego i już wiedział, że nadszedł właściwy moment: zaraz usłyszy morał historii.
– A teraz wyobraź sobie, że nie zebrałabym się na odwagę i nie poprosiłabym go do tańca albo on nie odważyłby się i nie pocałowałby mnie na dobranoc. Może znaleźlibyśmy szczęście gdzie indziej, ale jestem przekonana, że nie byłoby nawet porównywalne. Niektóre rzeczy są nam po prostu pisane. Co nie znaczy, że szczęście samo wpadnie ci w ręce. Trzeba poradzić sobie ze strachem, żeby na nie zasłużyć, a potem, gdy już się je zdobędzie, codziennie pielęgnować.
– I ty myślisz, że jesteśmy sobie z Maddy pisani?
– A jak ty uważasz?
– Uważam, że nie zawsze układa się tak, jakbyśmy chcieli. I czasem nie wystarczy, że się kogoś kocha. Popatrz na Jimmy’ego – stwierdził, mając na myśli jednego ze starszych podopiecznych Mamy, który opuścił dom Fraserów na długo przed pojawieniem się Joego. Gdy ostatnio o nim słyszał, Jimmy odsiadywał drugi wyrok w więzieniu. – Dałaś mu tę samą miłość co reszcie, ale nawet to nie wystarczyło. Nie powiesz chyba, że cię nie zranił.
Zamyśliła się i pokiwała głową.
– Boli mnie, gdy myślę o Jimmym, ale z jego powodu, nie mojego. Nie żałuję, że otworzyłam dla niego dom i serce. Daliśmy mu z Pułkownikiem wszystko, co potrafiliśmy. Ale zrobiliśmy to z własnej woli. Nie doczepialiśmy do tego etykietki z ceną. Nie zastrzegaliśmy sobie, że Jimmy musi coś zrobić z tą miłością, aby nas zadowolić.
– Ale zranił cię.
– O wiele bardziej zranił siebie. – Jej bladoniebieskie oczy świdrowały go. – Joe, miłość może być i radosna, i bolesna. Jak w wesołym miasteczku. Możesz wsiąść na karuzelę, pokręcić się miło i niespiesznie albo wskoczyć na górską kolejkę z jej wzlotami i upadkami. Taka karuzela ma sporo zalet. To właśnie mieliśmy z Pułkownikiem. Cudowna przejażdżka dająca zadowolenie i przynosząca parę niespodzianek. I Bogu za to dzięki, bo wy, chłopcy, byliście jak górska kolejka. Nie zawsze było zabawnie. Nie będę cię okłamywać: niejeden raz miałam ochotę po prostu zacząć wrzeszczeć. Ale koniec końców cieszę się, że zaliczyłam wszystkie atrakcje wesołego miasteczka, nie tylko karuzelę i nie tylko górską kolejkę.