– Ja wolałbym karuzelę.
– Wiem.
Jej pełna zrozumienia twarz złagodniała. Większość osób zdziwiłaby się, słysząc takie słowa w ustach kochającego dreszczyk emocji Joego Frasera, komandosa, eksperta od materiałów wybuchowych uzależnionego od adrenaliny. Jeśli jednak idzie o związki, nim osiągnął dorosłość, tyle się najeździł górską kolejką, by mieć dość do końca życia.
I to właśnie przerażało go w Maddy. Była największą, najwspanialszą kolejką w wesołym miasteczku, z rozbłyskującymi światełkami i dźwięczącymi dzwonkami. Przyciągała go, budząc w nim łęk i podziw, tęsknotę i przerażenie – zupełnie jak w dziecku patrzącym na górską kolejkę.
– Chodzi o to, że – matka pochyliła się i poklepała go po ręce – nie zawsze masz wybór. Poza tym nie dowiesz się, jak dzika jazda cię czeka, dopóki nie wsiądziesz. Tym razem Maddy może cię zaskoczyć.
– Albo nie. – Opadł na oparcie krzesła. – Dlatego nie zamierzam narysować sobie dziesiątki na piersi i powiedzieć jej, żeby strzelała. Nie bez powodu wymyślono kamizelki kuloodporne.
– Joe. – Wykrzywiła pomarszczoną twarz. – Jeśli powiesz Maddy, że wpuścisz ją do serca, jeśli spełni pewne warunki, to znaczy, że nie nauczyłeś się o miłości tyle, ile miałam nadzieję ci przekazać.
– Boże. – Schował twarz w dłoniach. – Nie cierpię, kiedy masz rację.
– Wiem. A teraz co do tej wystawy…
Opuścił ręce i skrzywił się ostrzegawczo. Matka kompletnie to zignorowała.
– Mam nadzieję, że będę mogła jechać razem z tobą, bo jazda nocą nie sprawia mi już takiej przyjemności jak kiedyś.
Słysząc te słowa, uniósł brwi.
– Przyznajesz, że stanowisz zagrożenie na drodze?
– Nie. – Wyprostowała się na całą długość drobnego ciała. – Powiedziałam tylko, że nie lubię już jeździć nocą.
– Bo nie widzisz po ciemku.
– Bardzo dobrze widzę – upierała się. – I jeśli nie chcesz mnie zawieźć, to bez łaski, sama pojadę.
– Nie wygłupiaj się. Oczywiście, że cię zawiozę.
– Dobrze. – Rozpromieniła się i wstała. – A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, do czasu wieczornej modlitwy popatrzę, jak dziewczynki się bawią.
Dopiero gdy wyszła, zdał sobie sprawę, jak gładko nim manipulowała. Miał trzydzieści trzy lata, a Mama Fraser nadal wiedziała, gdzie przycisnąć guzik.
Boże, jak ją kochał.
Kochać. Zmarszczył czoło przy tym słowie. Czy miał w sobie to, czego trzeba, aby kochać tak jak ona? Żeby kochać bezwarunkowo, absolutnie, bez stawiania ograniczeń, nie mając gwarancji, czy przyniesie to przyjemność, ból, czy jedno i drugie?
Wziął zaproszenie. Pomyślał o Maddy i tęsknota aż go zabolała. Czy pisane mu było kochać tę kobietę przez całe życie? Przyjmując i przyjemność, i ból, jakie mu przyniesie? Dlaczego w miłości tak niewiele rzeczy podlegało wyborowi? To było naprawdę beznadziejne. Nie chciał kochać tej kobiety.
„Tak, ale już ją kochasz”.
Pytanie tylko, co zamierzał z tym zrobić.
„Ożeń się z nią, idioto”.
Ta odpowiedź pojawiła mu się nagle w głowie, prawie pozbawiając go tchu. Już raz mu się nie udało. W tej chwili nawet się do siebie nie odzywali, więc oświadczyny nie wchodziły w grę. Musiał najpierw przygotować grunt. I to bardzo solidnie.
Potrzebował planu działania. Aha, pokiwał głową, gdy myśl nabierała kształtów. Ostatecznym celem było uczynienie Maddy stałym elementem jego życia. Dojdzie tam, przechodząc kolejne fazy.
Faza pierwsza: Wrócić do tego, co już mieli.
Faza druga: Sprawić, aby została w Santa Fe.
Faza trzecia: Włożyć jej obrączkę na palec.
Serce zabiło mu szybciej na wspomnienie porażki, ale już otrzymywał zadania, które wydawały się nie do wykonania. Musiał tylko skupić się na tym, co ma w danej chwili robić. Nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość.
Pierwszy krok w fazie pierwszej oznaczał naprawienie niezręcznej sytuacji.
Maddy siedziała razem z Daną przy stole obozowiczek. Jadła lunch, kiedy podniosła wzrok i zobaczyła, że obok niej stoi Joe z tacą. Na ten widok podskoczyła i prawie wypuściła widelec.
– Cześć – powiedział zwyczajnie, jakby nie mieli za sobą kilku cichych dni.
– Cześć – zdołała odpowiedzieć.
Spuścił wzrok na chwilę, a potem znowu na nią spojrzał.
– Zauważyłem, że na zaproszeniu proszą o potwierdzenie.
– Tak?
– Chciałem ci powiedzieć, że zadzwoniłem do Sylvii i powiedziałem, że przyjedziemy z Mamą.
– Och. – Nadzieja i ulga natychmiast ją wypełniły, zamieniając się w ciepło oblewające twarz. – Cieszę się.
Skinął głową.
– Chciałem ci tylko to powiedzieć.
– Brawo, dziewczyno.
Westchnęła z uśmiechem. Pierwszy raz nie obchodziło jej ile, osób zna szczegóły z ich miłosnego życia. Zaproponowała gałązkę oliwną i Joe ją przyjął.
Rozdział 15
Ponieważ sukces wymaga ciężkiej pracy, warto czasem pójść po linii najmniejszego oporu.
Jak wieść idealne życie
W dniu wystawy Maddy miała tyle zajęć, że prawie nie zwracała uwagi na nerwowo zaciskający się żołądek. Ponieważ Mama zgodziła się przejąć jej obowiązki w Warsztacie, miała cały dzień dla siebie i mogła pomóc pracownikom galerii w przygotowaniach.
Jedną z wnęk na tyłach przeznaczono na jej prace. Wraz z Juanitą zdjęły wszystko ze ścian i zaczęły rozwieszać obrazy, wypełniając przestrzeń żywymi krajobrazami, barwnymi kwiatami polnymi i dramatycznymi widokami chmur.
– Rety – powiedziała Juanita, odsuwając się krok, żeby ocenić, jak im idzie praca. – Wyglądają wspaniale. Już ci mówiłam, jak bardzo podobają mi się rzeczy, które przywiozłaś, ale powieszone po prostu rzucają na kolana.
– Dzięki. Chłopcy z warsztatu ramiarskiego odwalili wspaniałą robotę.
– To coś więcej – upierała się kierowniczka galerii. – Nie żartowałaś, kiedy powiedziałaś, że jesteś dobra w robieniu wystaw.
– Dlatego zaproponowałam pomoc. – Z miarką w ręku Maddy kręciła się wokół rozłożonych na podłodze oprawionych prac.
Sylvia i kilku ramiarzy pracowali w pozostałych niszach. Przechylając głowę, Maddy zerknęła na miarkę, żeby ustalić, gdzie wbić następny gwóźdź.
– Inni artyści rzadko coś takiego robią. – Juanita zapisała cyfry na kawałku tektury. – Nie żebyśmy mieli coś przeciwko. Ich zadanie to tworzyć sztukę. Nasze to pokazywać ją i sprzedawać. Szczerze mówiąc – Juanita zniżyła głos – większość z nich nie poradziłaby sobie, nawet gdybyśmy pozwolili im spróbować.
– Wieszanie prac w galerii to sztuka sama w sobie. – Maddy wyjęła gwóźdź z kieszeni koszuli, którą włożyła do wystrzępionych dżinsów.
– Dobrze powiedziane – zaśmiała się Juanita.
Kiedy Maddy zaczęła wbijać gwóźdź, zdała sobie sprawę, jak bardzo tęskniła za tym światem, nie tylko za samą sztuką, ale też za urządzaniem wystaw i sprzedażą. Oprowadzanie klientów po galerii to coś więcej niż wymienianie cen. To przedstawienie: opowiada się historie o każdym artyście, o każdym obrazie, o tym, jak prace łączą się z innymi dziełami; zaprojektowanie wystawy przypomina budowanie scenografii.