Выбрать главу

– I absolutnie nieznośna.

Ruszył przed siebie, zerkając tylko w stronę matki przy bufecie. Podszedł do Maddy, która opowiadała o obrazie przed sobą.

– Cześć, Maddy.

Odwróciła się do Joego, który stał dokładnie za nią. Wiedziała, że przyjechał; dostrzegła go i jej serce zrobiło kilka salt, ale nie spodziewała się, iż podejdzie prosto do niej. Układało się między nimi lepiej, ale nie aż tak dobrze.

– Joe. Tak się cieszę, że przyjechałeś.

– Ja też. – Odwrócił się do starszej pary. – Państwo Coltonowie, jak się państwo bawią dziś wieczór?

– Dobrze, naprawdę dobrze – odparł pan Colton. – A jak się podoba naszej wnuczce letni obóz?

– Fantastycznie się bawi, a teraz, jeśli państwo pozwolą… – Joe objął ją w talii. – Muszę porozmawiać z Madeline.

Zręcznie zabrał ją od Coltonów i poprowadził przez tłum niczym tancerz. Jego dotyk przyprawił ją o lekki zawrót głowy do tego stopnia, że nie zapytała, co jest grane. Kiedy szli, rozglądał się po obrazach, aż wreszcie dostrzegł niszę z jej pracami. Ruszył w ich stronę, z Maddy przy boku, z dłonią na żebrach wyczuwalnych pod żakietem. Kiedy doszli na miejsce, zatrzymał ją przez Wschodem w kanionie. Ustawił ją dokładnie przed tą pracą z rękoma na biodrach i odsunął się na krok.

– O tak. – Skinął głową. – Od razu lepiej.

– Co? – Zmarszczyła czoło, gdy zabrał rękę. A potem odzyskała jasność myślenia i zdjęła ręce z bioder. – O co chodzi?

Podszedł bliżej i zniżył głos, gdy minęło ich kilku znawców sztuki.

– O ciebie.

– O mnie?

Odwrócił się do młodej pary podziwiającej jeden z jej rysunków.

– Wspaniałe prace, prawda? Poznaliście już autorkę? To Madeline.

Natychmiast weszła w rolę sprzedawcy, próbując zapomnieć o tym, że chwali własne prace. Gdy para wysłuchała już dość, żeby teraz potrzebować odrobiny prywatności, odsunęła się, odciągając ze sobą Joego.

– Co robisz? Prawie sprzedałam obraz.

– Masz sprzedawać własne prace. A przynajmniej rozmawiać z miejscowymi właścicielami galerii. – Rozejrzał się. – Których jest tu pełno.

– Nie musisz mi przypominać. Przycisnęła ręce do brzucha.

Przyjrzał jej się uważnie z nieodgadnioną twarzą.

– Może wypijesz kieliszek wina?

– Myślałam, że to sprzeczne z regułami obozu, nawet po godzinach pracy.

– Czasem czuję nieprzepartą chęć, aby złamać jedną albo dwie zasady tylko po to, żeby udowodnić, że nadal jestem sobą.

– Dobrze wiec. – Wypuściła głośno powietrze. – Chętnie napiłabym się teraz wina.

– Poczekaj. – Podniósł dłoń. – Zostań tu.

– Nie jestem psem – zaśmiała się.

– Mówię poważnie, zostań.

Uśmiechnęła się i poklepała się po sercu, patrząc, jak Joe odchodzi. „O rety”. Jakby nie dość się działo, żeby krew szybciej jej krążyła w żyłach, to jeszcze on wyglądał obłędnie w czarnych spodniach, ciemnofioletowej koszuli i srebrnym indiańskim bolo zamiast krawata. Kolor koszuli sprawiał, że skóra wydawała się jeszcze ciemniejsza, włosy czarniejsze, a oczy bardziej brązowe.

W każdym calu był współczesnym odpowiednikiem indiańskiego wojownika. Zalała ją fala gorąca na myśl, że znowu mógłby znaleźć się w jej łóżku. A dokąd stamtąd mogli dojść… Cóż, musi poczekać i się przekona.

Rozdział 16

Przy takiej liczbie ludzi kręcących się przy poczęstunku Joe długo musiał czekać na drinka. Wymienił kilka zdań z kolekcjonerami sztuki, których spotkał niegdyś na innych wystawach, a potem wpadł na kolejną parę, która wysłała dziecko na obóz. Ci stanowili pewien problem; nie orientował się, czy wiedzieli o zakazie picia, nie zamierzał ryzykować. Poczekał, aż sobie pójdą, sprawdził, że Coltonowie rozmawiają z jego matką plecami do niego, i podsunął barmanowi dwa kieliszki. W końcu miał w rękach białe wino i ruszył z powrotem do Maddy. Jeśli wszystko tego wieczoru pójdzie dobrze, przejdą od zwykłych pogaduszek do prawdziwej rozmowy.

Na tę myśl żołądek mu się zacisnął. Dlaczego związki wymagają tylu rozmów? Kobiety niby mają intuicję. Nie mogą się zorientować, co się dzieje z facetem, i nie kazać mu tego wypowiadać na głos? Chociaż niektórzy faceci, tacy jak Derrick, nie mieli kłopotu z mówieniem, nawet gdy w grę wchodziły naprawdę osobiste sprawy. Może powinien zacząć od czegoś niezbyt osobistego, by podtrzymać rozmowę na poziomie przyjacielskim i lekkim. A potem, przed wyjściem, zapytałby, czy po wystawie mógłby przyjść porozmawiać do Warsztatu, ponieważ środek zatłoczonej galerii nie jest do tego najlepszym miejscem.

Z odległości kilku kroków dostrzegł, że Maddy słuchała wysokiej, smukłej kobiety, która najwyraźniej podziwiała jeden z jej rysunków. Dobrze, będą mieli z Maddy bufor, aby przetrwać następne kilka minut. Kiedy podszedł bliżej, zauważył jednak dwie rzeczy. Kobieta nie wyglądała na kolekcjonerkę. Bardziej przypominała artystkę w kiczowatym, gotyckim stroju. A wzrok Maddy był niespokojny.

Przyspieszył kroku. Doszedł akurat w chwili, gdy kobieta odwróciła się i odeszła. Spojrzał na odchodzącą, a potem na Maddy, która stała nieruchoma i blada.

– Dobra, powiesz mi, o co poszło?

Zamknęła oczy na trzy sekundy, a potem otworzyła.

– O nic.

– To dlaczego jesteś zdenerwowana?

– Nie jestem. To dla mnie?

Wzięła jeden kieliszek i uśmiechnęła się do podchodzącej pary. Kiedy ludzie ich minęli, wypiła połowę wina dwoma haustami.

– Oddaj mi to. Zabrał jej kieliszek.

– Ej! – skrzywiła się, gdy wytarł jej kropelkę z brody. Odsunął kieliszek.

– Powiedz mi, co cię zdenerwowało. Przyglądała się tłumowi, mówiąc sztywno:

– To nie jest miejsce do takich rozmów.

Z irytacją zmrużył oczy. Nieważne, jak precyzyjnie coś zaplanował, Maddy zawsze wsadzi kij w szprychy.

– Jasne.

Odstawił kieliszki na piedestał u stóp niedźwiedzia z brązu, wziął ją za rękę i zaczął iść. Z planami już tak jest, że trzeba być elastycznym.

– Joe. – Aż jej dech zaparło, ale opierała się tylko sekundę. Zauważył drzwi prowadzące na tyły i ruszył w ich kierunku.

– Juanita – powiedział, gdy mijali kierowniczkę galerii. – Możesz przez chwilę zająć się terenem Maddy?

– Yhm, jasne – odparła, marszcząc czoło.

Bez wahania otworzył drzwi z napisem „tylko dla pracowników” i zamknął je za sobą. Rozejrzał się szybko po ciemnej, rozległej przestrzeni wypełnionej zapachem kleju do drewna i trocinami. Słabe światło z zewnątrz sączyło się przez odsłonięte okna, rzucając pręgi cienia na warsztaty i sprzęty.

– Joe! – Maddy wyrwała rękę z jego uścisku, przypominając mu o swojej obecności. Krzywiąc się, roztarła dłoń. – Musisz przestać tak mnie ciągać.

– Złapałem za mocno? – Zmarszczył czoło na tę myśl.

– Nie. – Oparła dłonie na biodrach. – Ale zrobiłeś to dziś wieczór już dwa razy. Następnym razem, gdy będziesz chciał przejść z punktu A do B, mógłbyś mnie po prostu zapytać?

– Mógłbym. Ale pewnie byś się spierała, więc moja metoda jest szybsza.

– Jaka ja głupia, myślałam, że ludzkość ma za sobą epokę jaskiniowców. – Pokręciła z oburzeniem głową. Oczy jej błyszczały w słabym świetle. – Chyba mam szczęście, że mnie nie ogłuszyłeś i nie zaciągnąłeś za włosy.

Na jego twarz wypłynął uśmiech.