– Boże, wspaniale dziś wyglądasz.
– Co? – Te słowa na chwilę wprawiły ją w zakłopotanie. – Och, dzięki. Ale powtarzam, następnym razem zapytaj.
– Zrozumiano. A teraz… – Oparł się o jeden z warsztatów. – Powiedz mi, czym ta jędza w czerni tak cię zdenerwowała.
– To żadna jędza. – Maddy westchnęła i nagle uszło z niej całe powietrze. – Ona po prostu… była w zrozumiały sposób poirytowana.
– Czym?
– Rozmawialiśmy o tym. Ledwie pojawiłam się w Santa Fe, a już mam wielką wystawę, wszyscy gadają o moich pracach i będę miała reprodukcje w katalogu.
– Więc jest zazdrosna. – Skinął głowa. – Domyśliłem się. A co powiedziała?
– Ma prawo być zazdrosna. To nie w porządku, że ona siedzi tu od dwóch łat i ciężko pracuje, żeby się przebić. Wstawiła kilka rzeczy do małej galerii, ale oddałaby wszystko, żeby wystąpić na wystawie tej wielkości. Jakie mam prawo, żeby tak wpadać do miasta i kraść jej marzenia?
– Nie kradniesz niczyich marzeń. – Pod wpływem impulsu złapał ją za rękę, chociaż w gruncie rzeczy chciał ją objąć. Jednak nawet taki kontakt fizyczny był przyjemny. Ciepło ogarnęło jego palce. – To, że jednemu artyście się udało, nie znaczy, że drugiemu się nie uda. Chociaż może jej brakuje tego, co ty masz. Zastanowiłaś się nad tym?
– To nadal wydaje się nie w porządku.
– Boże – zachichotał – ale z ciebie kobieta. W jej oczach zapłonął ogień.
– Co to ma znaczyć?!
– Nie chciałem cię obrazić. – Starał się ukryć rozbawienie. – Kobiety zawsze chcą, aby wszyscy wygrywali i nikomu nie było smutno. Cóż, przykro mi, ale życie takie nie jest. Bardziej przypomina szkolenie komandosów. W mojej grupie zaczęło niemal czterystu chłopaków i wszyscy myśleli, że właśnie tego chcą, dopóki nie dowiedzieli się, jak będzie ciężko. Jakaś połowa z nich zmyła się pierwszego dnia. Mniej niż stu dotrwało do końca, bo nie wystarczy tylko chcieć. Musisz mieć też umiejętności i przekonanie. To dlatego zostanie komandosem było jednym z największych osiągnięć mojego życia.
– Ale o to mi właśnie chodzi. Musiałeś na to zapracować. A czym ja sobie zasłużyłam?
Przyjrzał jej się i zrozumiał, że mówi poważnie.
– Te dzieła sztuki nie zrobiły się same. Wzruszyła ramionami.
– No tak, nie, ale…
– Żadnych „ale”. Przez lata rozwijałaś talent dany ci przez Boga, a przez ostatnie tygodnie urabiałaś ręce po łokcie, żeby przygotować coś na wystawę. Więc to nie tak, że życie po prostu dało ci coś za nic. Zapracowałaś sobie.
– Chyba tak. Ale nadal mi przykro z jej powodu.
– Tej jędzy?
– To nie jędza.
– Powtórz mi, co powiedziała, a sam zdecyduję.
– To nieważne.
– Maddy… – Uniósł ostrzegawczo brew.
– No już dobrze. Powiedziała: „Cóż, ma pani bardzo barwny styl. Rozumiem, czemu Sylvii zależy na reprodukcjach. Będą bardzo popularne wśród dekoratorów”. Możesz w to uwierzyć? – Wreszcie pojawiła się złość, której oczekiwał. – Porównała moją sztukę do dekorowania wnętrz! Artysta nigdy by nie powiedział czegoś takiego drugiemu artyście. No chyba że ten drugi rzeczywiście pracowałby dla dekoratorów, w czym nie ma nic złego. Nie ma nic złego w masowej produkcji, żeby mieć z czego żyć, ale w takiej sytuacji to jest krańcowa obelga. Stwierdziła, że moja sztuka nie nadaje się do galerii. Że należy ją wieszać nad łóżkami w pokojach hotelowych i powinno się ją dobierać, tylko uwzględniając kolorystykę.
– Aha. Więc to była jędza. – Joe pokiwał głową.
– Nieprawda! Po prostu była sfrustrowana. To nie znaczy, że jest zła.
– Nie, ale powiedziała to specjalnie, żeby cię zranić, co znaczy, że zachowała się jak jędza. Sama to przyznaj. Powiedz, że to jędza.
Maddy kluczyła.
– Mogła być miłą osoba.
– Powiedz to. Jędza. J-ę-dz-a. Przygryzła usta. Wyprostował się, górując nad nią.
– Mam to z ciebie wydusić łaskotkami?
– Ach! – Odskoczyła, zasłaniając się rękami. – Nie waż się!
– Więc powiedz to. Zrobił krok w jej kierunku.
Uciekła za stół i tam zatrzymała się, żeby spojrzeć mu w twarz.
– Nie powiem.
– To dopiero ciekawe. – Na myśl o gonieniu jej odezwał się w nim instynkt łowcy. – Chyba zdajesz sobie sprawę, że nie uciekniesz, jeśli rzeczywiście będę chciał cię złapać.
Z uporem uniosła brodę.
– Założysz się?
– Rzucasz mi wyzwanie?
Uniósł brew, czując narastające podniecenie. Zerknęła na lewo, a potem na prawo. Czekał, aż Maddy wybierze kierunek.
– Maddy – zaczął mówić niższym głosem tylko po to, by zrobić większe wrażenie. – Jestem do ciebie większy. Szybszy. Obiecuję, że cię złapię.
W odpowiedzi podniecenie rozbłysło w jej oczach. Udała, że skręca w lewo, i czmychnęła w prawo. Ruszył, żeby odciąć jej drogę do drzwi. Obróciła się ze śmiechem i skierowała w przeciwną stronę. Ruszył w ślad za nią, pozwalając jej się wymykać, a jednocześnie zapędzając ją w głębsze cienie na tyłach.
W końcu zagnał ją w kozi róg. Między nimi znajdował się stół. Stali naprzeciwko siebie, z rękoma na blacie. Ona oddychała ciężko. Jego serce zabiło mocniej.
– Gotowa się poddać? – zapytał, wiedząc, że w ten sposób tylko ją podjudza.
– Jeszcze mnie nie złapałeś. – Rozejrzała się, ale on już rozgryzł jej sztuczki.
Za każdym razem blefowała, zmieniając w ostatniej chwili kierunek. Tym razem skoczy na prawo, nie na lewo. Poczekał, aż się ruszy. Gdy tylko drgnęła, przeskoczył stół i wylądował za nią w momencie, gdy odwróciła się i wpadła na jego pierś.
– Mam cię! – Zamknął ją w ramionach, a ona pisnęła. Jeszcze jeden błyskawiczny ruch i już trzymał jej nadgarstki przyszpilone do dołu pleców. – Poddajesz się?
– Nigdy.
Uniosła brodę. Miała rumieńce, twarz jej jaśniała. Rozbawienie osłabło, gdy wzrosła świadomość bliskości jej ciała, jej serca bijącego przy jego piersi. Czuł jej oddech na brodzie, gdy spojrzała na usta, a potem w jego oczy.
Nie potrafił się oprzeć: pochylił się i musnął jej wargi. Odezwało się w nim coś zaborczego, gdy wziął jej usta jak swoją własność. Jego łup. Jego partnerka. Przechylił głowę, mówiąc jej pocałunkiem to wszystko, co chciał wysłowić: „Jesteś moja, Maddy, moja. Na zawsze”.
Z jękiem wygięła się, aż jej brzuch dotknął jego wzwodu. Myśl, żeby wziąć ją właśnie tam, w ciemnościach, na stole, wypełniła jego głowę. Próbował ją odpędzić, wiedząc, że to śmieszne – byli w galerii pełnej ludzi na wyciągnięcie ręki i mieli sporo do omówienia, ale myśl nie chciała go opuścić i przybierała na sile.
Może w ten sposób powinni zburzyć barierę między nimi. Pokazałby jej, co czuje. Czego chce.
Maddy jęknęła, kiedy obrócił ją tak, aby oparła się plecami o stół. Wypuścił jej nadgarstki i objął ją mocno. Ujęła w dłonie twarz Joego. Palcami delikatnie głaskała jego policzki, muskała ich złączone usta.
Wszystko w niej zmiękło od pożądania. Tak za tym tęskniła. Tęskniła za nim. Odpowiadała na pocałunki z całą skrywaną, uwięzioną w niej tęsknotą. Tak bardzo potrzebowała porozmawiać z nim, ale kiedy przycisnął się do niej, zniknął rozsądek i została tylko żywa pustka, którą bardzo chciała wypełnić.
– Maddy? Joe?
Oboje zamarli. Maddy otworzyła gwałtownie oczy i zobaczyła, że zaskoczony Joe gapi się na nią. Rzeczywistość powróciła do nich gwałtownie, wywołując zawrót głowy. Natychmiast odsunęli się od siebie.