– Więc wytłumacz mu, co się stało. Pokręcił głową, chichocząc.
– Nie ma mowy, żebym wjechał przez bramę po zamknięciu z kobietą obok i powiedział, że spóźniliśmy się, bo mieliśmy wypadek z różowym słoniem. To jeszcze bardziej beznadziejne od tłumaczenia, że skończyła nam się benzyna.
– Ale to prawda.
– A zgadnij, jak szybko to się rozejdzie do pozostałych koordynatorek. A potem do opiekunek, które muszą się przede mną tłumaczyć, kiedy nie wrócą na czas. Będę miał tu do czynienia z buntem. Prawdziwą rebelią.
– I nieustannym droczeniem się.
– To też. – Jego zęby błysnęły w ciemnościach.
– Więc co zrobimy?
– Zobaczysz.
Zapał w jego głosie sprawił, że z zaciekawieniem uniosła brwi. I z troską.
Jechali do obozu, podążając kolorowym, cukierkowym tropem. Joe zwolnił, gdy dotarli do ostatniego zakrętu, nim w polu widzenia pojawiła się brama. Wyłączył przednie świtała i zjechał na prywatny podjazd do stajni. Mostem przejechali przez rzekę, gdzie Joe zatrzymał wóz na porośniętym zaniedbanymi cedrami brzegu. Cicho zjechał po zgaszeniu silnika.
– Potrzebuję czegoś do pisania. – Włączył światło.
Szperała w torebce, aż znalazła starą jak świat listę zakupów i długopis.
– Jaki mamy plan?
– Po pierwsze napiszę liścik Bartowi, właścicielowi stajni, żeby nie odholował twojego wozu, zanim po niego nie przyjedziemy.
– Zostawimy go tu na całą noc?
Kiwnął głową.
– Jutro, kiedy przyjdę zastąpić Harolda na czas lunchu, stwierdzę, że wróciliśmy przed zamknięciem bramy, a potem dodam, że z pewnością nas słyszał, chyba że znowu spał w pracy. – Wyszczerzył zęby. – A potem zadam moje ulubione pytanie: „A więc, sierżancie, kiedy ostatnio byłeś na przeglądzie aparatu słuchowego?”.
– Och, tym zdobędziesz parę punktów.
– A kiedy pójdzie na lunch, przybiegnę tutaj i przyprowadzę twój wóz pod Warsztat.
– Ale nadal nie wiem, jak dostaniemy się do obozu, skoro otacza go trzyipółmetrowe ogrodzenie.
– Zobaczysz. – Wysiadł z samochodu i wsunął liścik za wycieraczkę, a potem machnął na Maddy, żeby szła za nim.
Ruszyła chwiejnym krokiem na wysokich obcasach. Doszli do ogrodzenia.
– Pewnie kiepsko się wspinasz?
Zerknęła na wysokie ogrodzenie z kutego żelaza, a potem na swoją sukienkę i sandały.
– W takim stroju? O nie.
– Tak podejrzewałem. – Przyjrzał się ogrodzeniu, a potem dziewczynie. – Gdybym miał odpowiedni sprzęt, przypiąłbym sobie ciebie i przeniósł, ale w tej sytuacji musimy zrealizować plan B.
– A jaki jest plan B?
– Poczekaj tutaj, aż wrócę.
– Ale… – Patrzyła, jak wspina się dłoń za dłonią, wykorzystując tylko siłę ramion. Na ten widok serce jej zatrzepotało. – Jak długo mam czekać?
– Niedługo. – Zeskoczył na ziemię i skrzywił się, gdy lewa noga ugięła się pod nim. Wyprostował się, rozcierając kolano. – Zostań tu.
Ruszył biegiem, kuśtykając lekko, i zniknął w ciemnościach. Pokręciła głową, myśląc, że nie tylko stare lwy potrzebowały udowodnić, że nadal mogą ryknąć.
Prawie podskoczyła, słysząc nadjeżdżający samochód. A jeśli to Harold? Albo ktoś, kto go zna, i wspomni mu, że ją widział? Przykucnęła za krzakami, żeby nikt jej nie zobaczył. I natychmiast poczuła się idiotycznie. Chociaż trzeba przyznać, że sytuacja była też trochę ekscytująca. Nie robiła niczego w tym stylu od czasów, gdy miała szlaban, a Joe pomagał jej wymknąć się z domu przez okno. Kilka minut spędziła, nasłuchując powrotu Joego. Do jej uszu docierał jednak tylko plusk wody o brzeg, nocne owady i pohukiwanie sowy.
– Maddy?
Z piskiem przewróciła się na plecy. Spojrzała w górę i zobaczyła Joego pochylającego się nad krzakami.
– Ale mnie nastraszyłeś!
– Dlaczego się chowasz?
– Usłyszałam samochód i… sama nie wiem. Pomyślałam, że może Harold nas szuka.
– W życiu. Siedzi w stróżówce na drugim końcu obozu i czeka na nas.
Widząc, jak szczerzy zęby, zmrużyła oczy.
– Świetnie się bawisz, co?
– Jasne. – Wyciągnął dłoń. – Gotowa?
Złapała go i pozwoliła, by pomógł jej wstać, a potem aż jej dech zaparło, gdy wziął ją na ręce.
– Znowu mnie gdzieś ciągniesz?
– Po prostu nie chcę, żebyś zamoczyła buty. Niósł ją w stronę rzeki.
Odwróciła głowę i ujrzała przy brzegu kajak, ledwie widoczny w świetle księżyca.
– Ach, rozumiem.
Objęła go za szyję i uśmiechnęła się.
– Mój dzielny, indiański wojownik przyszedł, żeby mnie przewieźć łodzią w świetle księżyca.
– Więc awansowałem z jaskiniowca?
– Odrobinę. – Przechyliła zalotnie głowę. – Ale może lubię mocnych facetów.
Zerknął na nią. W mroku jego twarz zamieniła się w mozaikę ostrych kątów i mocnych płaszczyzn.
– Wiem, że lubisz.
Kiedy doszli do brzegu, zdała sobie sprawę, że zostawił kowbojki w kajaku i podwinął nogawki spodni. Wszedł do wody, a potem posadził Maddy na jednym z dwóch siedzeń. Bezgłośnie odepchnął kajak od brzegu i wskoczył szybko do środka, siadając naprzeciwko Maddy.
Patrzyła, jak wiosłuje. Wynurzali się z plam księżycowego blasku i zanurzali z powrotem. Jego ramiona i ręce pracowały bez wysiłku, z płynną gracją. Woda ściekała z wiosła niczym srebrzyste, spadające do czarnej rzeki perły. W jej głowie pojawiła się fantazja: Joe z nagą piersią z lśniącymi, czarnymi warkoczami sięgającymi za ramiona, i lędźwiami okrytymi przepaską z kawałków jeleniej skóry. To wyobrażenie sprawiło, że w dole jej brzucha zapulsowało pożądanie. Rozkoszując się tym delikatnym dyskomfortem, odchyliła głowę i przyjrzała się usianemu gwiazdami niebu oraz smużkom chmur przepływającym na tle księżyca.
– Pięknie tu nocą. Także zerknął w górę.
– To prawda. Jeden z powodów, dla których lubię być z dala od świateł miasta, to widok gwiazd.
Zasłuchała się w opadanie wiosła, gdy płynęli dalej.
– Zawsze lubiłeś przebywać na świeżym powietrzu.
– To wyostrza zmysły. Zwłaszcza noce.
Podprowadził łódź do brzegu zasłoniętego przez wierzby płaczące, a potem cicho wyszedł i stanął w sięgającej kostek wodzie. Wyciągnął łódź na brzeg, a potem wziął Maddy na ręce.
– Dziękuję – powiedziała, gdy postawił ją na brzegu.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Cienie przesłaniały jego twarz. Pulsowanie w brzuchu zamieniło się w uporczywy ból. Już myślała, że Joe ją pocałuje, kiedy odsunął się.
Rozejrzała się, jakby chciała zebrać myśli.
– Zostawisz tutaj kajak?
– Nie. To by wzbudziło zbyt wiele pytań.
Wyciągnął łódkę wyżej na brzeg i wyjął buty. Oparł się o pień drzewa, otrzepał stopy i dopiero założył kowbojki.
– Odprowadzę cię do domu, a potem odstawię kajak z powrotem.
– Och.
Nerwowo zastanawiała się, co ma zrobić, gdy dojdą do Warsztatu. Powinna go zaprosić, żeby porozmawiali? A może na dzisiaj już wystarczy – to z kolei rodziło pokusę, aby go zaprosić i nie rozmawiać. Ale przysięgła, że tego nie zrobi. Żadnego seksu, dopóki nie ustalą kilku rzeczy.
– Gotowa?
Wyciągnął do niej rękę. Złapała go i pozwoliła, aby poprowadził ją ścieżką między drzewami. Dróżka stawała się coraz bardziej stroma, a grunt nierówny. Zamyślona źle postawiła nogę i prawie się przewróciła.