Выбрать главу

Rozdział 18

To prawda, co się mówi: czas leci szybko, gdy dobrze się bawisz.

Jak wieść idealne życie

Przeciągając się niespiesznie, Maddy powoli się budziła. Nagle znieruchomiała, gdy zdała sobie sprawę, że nie leży w swoim łóżku. I nie jest sama. Zerknęła nad ramieniem i zobaczyła, że obok śpi kamiennym snem Joe. Nawet potargany wyglądał jak zwykle przystojnie. Może nawet bardziej niż zwykle, bo mięśnie twarzy – zwykle napięte – rozluźniły się we śnie.

Zafascynowana ostrożnie obróciła się do niego i oparła głowę na ręce. Gdy patrzyła na Joego, na jej twarz wypłynął uśmiech głębokiego zadowolenia. W ciągu ostatniego tygodnia od wystawy spędziła całkiem sporo czasu w jego łóżku, ale po raz pierwszy została do rana. Właściwie to po raz pierwszy w życiu została z nim do wschodu słońca.

Jak by to było budzić się obok niego co rano przez resztę życia? Ku własnemu zaskoczeniu poczuła, że to byłoby coś właściwego. Wypełniła ją miłość. Ciepła, wibrująca i jaśniejąca. I znała odpowiedź.

„Chcę spędzić z tobą całe życie”.

Obudził się tak nagle, że przestraszył ją tym przeskokiem od snu do pełnej przytomności. Szybko rozejrzał się, a potem opadł na poduszkę i rozluźnił się. Uśmiechnął się do Maddy zaspany, wymiętoszony i seksowny.

– Dzień dobry.

– Dzień dobry. – Posłała mu szeroki uśmiech. – Szybko się budzisz.

– To pewnie hałas.

Przygarnął ją i ułożył tak, żeby oparła głowę na jego ramieniu, a ich nogi przeplotły się.

– Jaki hałas?

Nasłuchiwała czegoś poza śpiewem ptaków na kaktusie za oknem sypialni. Wczoraj zakończył się pierwszy turnus i obóz stał się niemal dziwnie pusty.

– Niczego nie słyszę.

– No właśnie. – Musnął jej czoło. – Cisza. Cały tydzień bez wrzasków.

Serce trochę jej się zacisnęło, gdy przypomniała sobie ceremonię zamknięcia i ostatnie ognisko, po którym nadszedł dzień pełen załadowanych autobusów i wylewnych pożegnań. Gdy autobusy odjechały, koordynatorki i opiekunki także wyjechały na tydzień wolnego. Nie licząc Mamy i Harolda, Maddy i Joe mieli cały obóz dla siebie.

– Wiesz, już tęsknię za Kaylee i Amandą.

– Aha, ja też. – Ziewnął. – Ale wrócą w przyszłym roku.

„Tak, tylko czy ja tu będę?”. Zagryzła usta i powstrzymała słowa. Oboje zawarli milczącą umowę, żeby nie rozmawiać o przyszłości na poziomie osobistym.

– Poza tym – dodał – kolejna partia małych potworów przyjedzie w przyszłym tygodniu.

– Tak, to radosna myśl. – Usiadła i przeciągnęła się. Przykrycie zsunęło się jej do pasa i zimne, poranne powietrze otarło się o jej skórę. – Co powiesz na kawę?

– Wolałbym ciebie. – Przesunął palcem po jej kręgosłupie.

Zerknęła przez ramię. Z Joego też zsunęło się przykrycie, całkiem odsłaniając wspaniały tors. Wsunął rękę pod głowę i zmrużył oczy pełne obietnic zmysłowych przyjemności.

Niestety spojrzała na zegarek na nocnej szafce i przypomniała sobie, co musi zrobić tego dnia.

– Kuszące – roześmiała się – ale potrzebuję kofeiny.

Wyszła z łóżka, zebrała z podłogi ubranie i skierowała się do łazienki. Tam na drzwiach znalazła dżinsową koszulę, która świetnie udawałaby szlafrok.

Wychyliła się z łazienki.

– Mogę to pożyczyć?

– Jasne, specjalnie ją tam zostawiłem.

– Och.

To ją zaskoczyło. Ciągle robił takie rzeczy. Zaopatrywał lodówkę w jej ulubioną colę. Kupował smakowe chipsy, chociaż sam wolał zwykłe. A teraz powiesił koszulę, żeby mogła ją nosić jako szlafrok, chociaż nawet nie rozmawiali o tym, że zostanie na całą noc. Po prostu zasnęła, a on jej nie obudził.

Wróciła do łazienki, zastanawiając się, czy to były wskazówki co do jego uczuć, czy też ona odczytywała więcej, niż on przekazywał. Fakt, że wspomniała o ulubionych lodach i w jego zamrażarce jak za sprawą magicznej różdżki pojawił się półtoralitrowy kubełek karmelowych, nie był deklaracją wiecznej miłości. Prawda?

To pytanie gryzło ją, nawet gdy stała w niszy kuchennej i odmierzała kawę. Usłyszała, że w łazience leci woda, i wiedziała, że zaraz Joe do niej dołączy. Z tego, co się orientowała, on też najbardziej lubił karmelowe, więc to nic nie znaczyło. Ekspres bulgotał, a ona wyjrzała przez okno. Brak odpowiedzi na pytania gryzł ją bardziej niż kiedykolwiek. Może ona zaczynała rozumieć, czego chce, ale to nie znaczy, że Joe też. Może nadal nie myślał o niczym długofalowym. To sprawiło, że jeszcze bardziej zapragnęła, aby jej przyszłość wiązała się z nim.

Od czasu wystawy dużo rozmawiali o planach obozu treningowego; mieli dużo zabawy przy przygotowaniach. Co wieczór siadali w jego biurze i na komputerze projektowali broszurki, wizytówki i nawet stronę internetową, której skończenie będzie wymagało jeszcze wiele pracy. Nigdy jednak nie rozmawiali o tym, dokąd zmierza ich związek. Albo co się stanie, gdy obóz letni się skończy.

Kilkanaście razy prawie mu powiedziała, że go kocha, co było już poważną sprawą. A teraz stała i myślała o małżeństwie, dzieciach i całym życiu razem, jeśli Bóg pozwoli. Serce ją bolało na myśl, że pragnęła tego wszystkiego, co kiedyś odrzuciła, pragnęła tak bardzo, że chciała to wykrzyczeć na głos. Ale czy uwierzyłby? Po tym, co jej powiedział, bała się, że słowa nie wystarczą, a może wręcz zaszkodzą. Przed końcem obozu będzie musiała znaleźć sposób na okazanie mu miłości, żeby uwierzył jej dość mocno. Aby uwierzył, gdy mu ją wyzna w słowach.

Sześć tygodni. To na pewno wystarczająco dużo czasu.

Nadal wyglądała przez okno, kiedy Joe wyszedł z sypialni.

Zatrzymał się, bo widok w kuchni poraził go. Poranne światło oblewało Maddy. Była tak bardzo sobą, gdy stała boso w za dużej koszuli sięgającej kolan. Pomyślał, że gdyby dano mu jedno życzenie, pragnąłby przez resztę życia budzić się co rano i znajdować Maddy w swojej kuchni skąpaną w słońcu. Chciał wyrzucić przez okno precyzyjny plan, podejść do niej, wziąć ją w objęcia i powiedzieć: „Wyjdź za mnie”. Ale ostatnim razem taki impuls wszystko zniszczył. Nie pozwoli sobie na powtórzenie takiego błędu.

Przywołał cierpliwość i podszedł do Maddy.

– Kawa już jest?

Zerknęła przez ramię, uśmiechając się i patrząc na jego nagi tors i spodnie dresowe, które zsunęły się nisko na jego biodrach.

– Właśnie się zaparzyła.

Wyjęła dwa kubki. Jemu nalała czarną, a potem zajrzała do lodówki.

– Masz śmietankę?

– Na drzwiach.

Ucieszył się, że podwędził ją wczoraj z obozowej kuchni. Pamiętał, że Maddy lubi kawę z wszelkimi możliwymi dodatkami. Zwracanie uwagi na drobiazgi zawsze było jego mocną stroną.

– Super. – Wyjęła zamknięty kartonik.

Oparł się o blat i z przyjemnością upił kilka łyków kofeiny.

– Co byś powiedziała na przebieżkę ze mną dziś rano? Zamrugała.

– Żartujesz, prawda?

– Wcale. Potraktuję cię ulgowo, a potem możemy się wykąpać w rzece.

Odwróciła się do niego z ręką na biodrze, przez co koszula uniosła się wyżej, odsłaniając więcej uda.

– Są dwa kłopoty z tym pomysłem. Po pierwsze, o ile jeszcze nie zauważyłeś, to ciało nie zostało stworzone do pocenia się.

– No nie wiem. – Uśmiechnął się do niej szeroko nad brzegiem kubka. – Ostatniej nocy sporo wypociliśmy i nie słyszałem, żebyś narzekała.