– A po drugie, nie mam czasu. Mam dziś rano spotkać się w galerii z Sylvią.
– Tak? Zawieziesz jej jakieś nowe prace?
Zmarszczył brwi, gdy zdał sobie sprawę, że nie widział, aby pracowała nad rysunkami w ostatnim tygodniu.
– Nie. – Odwróciła się, żeby nalać śmietanki. – Dwa dni temu przywieźli reprodukcje Wschodu w kanionie. Muszę je podpisać.
Odstawił kubek.
– Nic mi nie mówiłaś.
– Nie? – Wyprostowała się. – Och. Myślałam, że mówiłam.
– Pewnie nie możesz się doczekać, żeby je obejrzeć.
– Tak. – Wypuściła nerwowo powietrze. – Chociaż to bardzo dziwne uczucie pędzić, żeby przez cały dzień podpisywać swoje reprodukcje.
– Nie ma w tym nic pretensjonalnego, Maddy. To część pracy.
– Chyba tak.
Ponieważ ta rozmowa sprawiła, że poczuła się niepewnie – nadal nie potrafił tego zrozumieć – zmienił temat.
Nadszedł czas, aby przejść do fazy numer dwa jego kampanii: sprawić, aby Maddy przeprowadziła się do Santa Fe. Żołądek mu się zacisnął.
– Wiesz, tak sobie myślałem…
„Tak, to brzmi dobrze. Przyjemnie i zwyczajnie. Nic wielkiego. Po prostu rozważałem różne pomysły”.
– O czym?
Też oparła się o blat, popijając kawę.
– Przygotowania związane z obozem treningowym idą tak dobrze, że powinniśmy być gotowi do otwarcia już w zimie.
– Och, jestem pewna, że ci się uda. Musisz tylko dać ofertę i zacząć przyjmować zgłoszenia.
– Aha. – Poczuł, jak napięcie zaciska mu gardło. – Więc… – Upił łyk kawy, żeby przełknąć palącą gulę. – Myślałem sobie, że skoro tak dobrze radzisz sobie z promocją… – „Po prostu wyrzuć to z siebie, tchórzu”. Znowu napił się kawy. – To co byś powiedziała na to, żeby zostać trochę po zamknięciu letniego obozu i pomóc mnie i Derrickowi rozkręcić to wszystko?
Zakrztusiła się kawą i z trudem złapała oddech.
– Nic ci nie jest? – Zaniepokojony poklepał ją po plecach.
– Już dobrze.
Nie wyglądała dobrze. Wyglądała na przestraszoną. „O, cholera!”. Pewnie odmówi. Gdzieś się przeliczył. Źle odczytał sygnały.
– Jak… – Przycisnęła rękę do piersi. – Jak długo miałabym zostać?
„Na zawsze!”.
– Hm, to zależy. Wiem, że masz swoje życie w Austin i pewnie chcesz tam wracać, więc to nie potrwa długo. Tylko… kilka tygodni?
Przez kaszel oczy zaszły jej łzami.
– Powinnam dać radę.
– Serio? – Ogarnęła go taka ulga, że kolana się pod nim ugięły. – To byłoby świetnie.
– Więc… – Kiedy odwróciła się, by odstawić kubek do zlewu, zauważył, że ręce jej drżą. Płakała? Ale dlaczego? – Ja, hm, chyba wezmę prysznic i ubiorę się, skoro mam jechać do miasta.
– Poczekaj.
Złapał ją za rękę, nim weszła do sypialni.
Nie zdążył zapytać, co się stało, ani chociaż dobrze przyjrzeć się jej twarzy, bo wspięła się na palce, objęła go za szyję i pocałowała tak głęboko, że w jego głowie wybuchły miniaturowe fajerwerki. Szybko zareagował, obejmując ją i przechylając głowę, aby ułatwić pocałunki. Dłonie wsunęła w jego włosy, a jej język tańczył z jego językiem. Przesunął dłonie po jej plecach i wsunął pod koszulę, na nagą pupę.
„Hura!”. Odsuwając się, żeby złapać powietrze, spojrzał na nią zadziwiony.
– No-no!
Uśmiechnęła się do niego szeroko. Twarz jej jaśniała. Odchrząknął i spróbował zebrać myśli.
– Więc… hm… przyda ci się pomoc pod prysznicem?
– To zależy. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – A będę mogła wyszorować ci plecy?
„Hura do kwadratu!”.
– Tylko, jeśli ja wyszoruję twoje.
– Umowa stoi, żołnierzu.
Odwróciła się i nonszalanckim krokiem ruszyła przed nim do sypialni.
Przez całą drogę do miasta Maddy śpiewała do wtóru z radiem, a potem wpadła do galerii i rzuciła Juanicie radosne „cześć”.
– Jest Sylvia?
– Na tyłach, szykuje wszystko dla ciebie. Dam jej znać, że jesteś. Kiedy Juanita sięgnęła po słuchawkę, Maddy poszła do niszy, gdzie wisiały jej prace. Serce zabiło jej niespokojnie, gdy zobaczyła puste miejsca. Spodziewała się, że trzech będzie brakować, tyle sprzedała w czasie wystawy, ale najwyraźniej kupiono jeszcze dwa oryginały: duży pod tytułem Pędząca rzeka i małe zbliżenie kwitnącego kaktusa.
– Sylvia już idzie – powiedziała Juanita, stając za jej plecami. – Potrzebujesz pomocy w wynoszeniu rzeczy z samochodu?
– Co?
– Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co zrobiłaś od pokazu. Jak widzisz, naprawdę potrzebujemy nowych obrazów.
– Tak… widzę. – Zagapiła się na puste miejsca. Czuła się źle, bo nie przywiozła niczego nowego. Przez cały tydzień pomagała Joemu. – Przywiozę więcej prac następnym razem.
– Maddy! – Sylvia podeszła do niej z szerokim uśmiechem. – Moja ulubienica! Juanita powiedziała mi o wystawie w Taos. I o przyjęciu w pensjonacie Dale’a. – Położyła rękę na sercu.
– Och, cóż. – Maddy wzruszyła ramionami. – To nie było na poważnie.
– Oczywiście, że było – upierała się Sylvia. – W tym tygodniu rozmawiałam przez telefon z Rickiem. Bardzo się cieszyli, że zatrzymasz się u nich przed wystawą.
– Tak? – Maddy wyjąkała z zaskoczenia.
– Zamierzają zaniknąć kurort na trzy dni i zaprosić wszystkich przyjaciół. A potem zakończyć przyjęcie pokazem w galerii Ricka. Zabawisz się.
– Sylvia… – Zabrakło jej powietrza. – Nie mogę pojechać do Taos na trzydniowe przyjęcie.
Sylvia spojrzała, nic nie rozumiejąc.
– Słucham?
– Pracuję w Magicznym Obozie.
– Ach, to. – Machnęła ręką. – Nie ma się co martwić. Dale jest człowiekiem interesu i nie zamknie kurortu w czasie letniego sezonu turystycznego. Planuje imprezę na wczesną jesień, w przerwie przed sezonem narciarskim.
– Tak, ale… – Maddy chciała wytłumaczyć, że obiecała Joemu pomóc przy obozie treningowym, lecz Sylvia złapała ją za rękę.
– A teraz chodź na tyły i obejrzyj reprodukcje. Ach tak, reprodukcje!
Serce Maddy biło szybciej, gdy Sylvia prowadziła ją przez hałaśliwy warsztat ramiarski. Sztalugi ustawiono obok jednego z warsztatów. Minęła je wzrokiem, a potem natychmiast spojrzała znowu, gdy rozpoznała Wschód w kanionie.
– O mój Boże…
Przycisnęła obie ręce do ust, gdy pojawiło się zadziwienie. Obrazek był niniejszy i nie tak żywy jak oryginał, ale zdecydowanie to był jej rysunek.
– Nie wierzę własnym oczom! Mam reprodukcje.
Kilku ramiarzy przerwało pracę, żeby popatrzeć na jej reakcję. Zdała sobie sprawę, że dla nich też musi być to zabawne – praca z artystami, oprawianie i sprzedawanie reprodukcji, tworzenie karier. A teraz ona była jednym z tych artystów. Jak to się stało?
– Drukarz odwalił kawał dobrej roboty. – Sylvia jaśniała, dopóki nie zobaczyła twarzy Maddy. – Zamierzasz się rozpłakać?
– Być może. – Wzrok zamglił jej się po raz drugi tego dnia. Dlaczego szczęście sprawia, że robi się z niej taka beksa? – Wiem, że tygodniami o tym rozmawiałyśmy, ale to nie wydawało się realne… aż do teraz.
– Proszę, siadaj.
Sylvia poprowadziła ją do barowego stołka przy jednym z warsztatów. Stworzono wysepkę porządku pośród bałaganu, żeby mogła spokojnie podpisywać reprodukcje. Obok talerza z owocami i serem stała woda butelkowana. Trzy zatemperowane ołówki leżały porządnie w szeregu. Wszystko to zrobiono dla niej.