Выбрать главу

– Siądź tutaj i popodziwiaj swoje reprodukcje przez kilka minut – uparła się Sylvia. – Muszę przynieść kalendarz. Mark, Todd? – Machnęła na dwóch ramiarzy, a potem odwróciła się do Maddy. – Nie pozwól, żeby ci faceci zmusili cię do zbyt ciężkiej pracy. Rób sobie tyle przerw, ile potrzebujesz.

– Oczywiście. – Maddy czuła się jak rozpieszczona księżniczka, kiedy mężczyźni przynieśli pierwszy stos reprodukcji do podpisania. Mark, kierownik warsztatu, sprawdził kilka pierwszych za pomocą szkła powiększającego.

– Tylko się nie denerwuj – ostrzegł ją i szybko przedarł na pół pierwszych pięć reprodukcji, po czym rzucił je na podłogę.

Maddy zaparło dech ze zgrozy.

– Co robisz?

– Odstrzeliłem wybrakowane egzemplarze.

Kiedy uzbierał mały stos reprodukcji do przyjęcia, podał je Maddy do podpisania.

Sylvia wróciła z kalendarzykiem. Wskoczyła na stołek naprzeciwko Maddy i położyła notes na stole.

– Dobra, obgadajmy terminy.

– Terminy? – Maddy podpisała kolejną reprodukcję, którą Todd natychmiast zabrał.

– Terminy wystaw. – Wsunęła okulary do czytania i przekartkowała strony kalendarza. – Pierwsza będzie wystawa Ricka, zabawny sposób rozpoczęcia działalności. Potem zabierzemy się do prawdziwej roboty na wystawie handlowej Stowarzyszenia Zawodowych Ramiarzy w L. A., po której przyjdzie kolej na targi w Dallas. Postaramy się wypełnić przerwy wystawami w galeriach, ale początkowo będzie to wolno szło, dopóki nie wyrobisz sobie nazwiska. Są jakieś tygodnie jesienią, kiedy nie możesz podróżować?

– Co? – Podłoga nagle się przechyliła i Maddy modliła się, żeby nie spaść ze stołka. – Chcesz, żebym podróżowała? Tej jesieni?

– Oczywiście.

Przypomniała sobie rozmowę z Joem. Powiedział o kilku tygodniach, ale miała nadzieję, że uda się to przedłużyć.

– Ja… ja nie mogę.

– Nie martw się. – Sylvia machnęła ręką. – Pokryjemy twoje wydatki.

– Ale… – Serce biło jej boleśnie szybko. – Nie możecie po prostu wysłać moich prac?

– Jak już zdobędziesz pozycję, będziesz mogła odpuszczać sobie wystawy handlowe i pojawiać się tylko w galeriach, ale na tym etapie chcemy, żebyś tam była, spotykała się z właścicielami galerii. Mają zobaczyć całokształt.

– Całokształt?

Pojawił się przed nią kolejny stos reprodukcji. Zagapiła się na nie bezmyślnie.

– Zdecydowanie. – Sylvia gestem ogarnęła całą Maddy. – Nie dość, że twoje prace są wspaniałe, to jesteś atrakcyjna, wygadana i przyjacielska. Chcemy, żeby właściciele galerii zakochali się w tobie tak samo jak Rick i Dale, żeby przekazali swój entuzjazm kolekcjonerom. Zaufaj mi, kochana, zrobisz bajeczną karierę.

– Ale… – Panika, z którą walczyła przez całe życie, nagle urosła, zabierając jej powietrze z płuc.

Natychmiast ją odepchnęła jak dziecko, które ucieka od brzegu głębokiego wąwozu i nie chce zobaczyć, co żyje w mrocznych głębinach. Gdyby tam spojrzała, wiedziałaby, co naprawdę ją przeraża, a ona nie chciała wiedzieć. To musiało być ohydne.

– Nie chcę bajecznej kariery.

– Co takiego?

Sylvia zamarła, a potem pokręciła głową, jakby chciała ją odświeżyć. Mark i Todd gapili się na Maddy dziwnie. W całym warsztacie jakby ucichło.

– Ja tylko… tylko… – Panika próbowała się uwolnić. – Ja nie mogę zająć się tymi wystawami, przepraszam.

Na moment zapadła cisza, a potem Sylvia spokojnie złożyła ręce na kalendarzu.

– Pozwolisz, że zapytam dlaczego?

„Bo jestem o krok od czegoś ważnego między mną a Joem. Raz już uznałam, że ja i kariera jesteśmy ważniejsze od niego. Jak się poczuje, jeśli nie dotrzymam obietnicy i nie pomogę mu przy obozie treningowym?”. Stało za tym coś jeszcze. Jakiś inny lęk, którego nie chciała zobaczyć.

– Nie potrzebuję bajecznej kariery. Naprawdę. Jeśli będzie mi dobrze szło, to wystarczy. Serio.

Sylvia spojrzała na ramiarzy.

– Przepraszam was na chwilę, muszę porozmawiać z Maddy w swoim biurze.

Walcząc z mdłościami, ruszyła za starszą kobietą do szklanych boksów. Czuła się jak dzieciak wezwany do dyrektora.

– Usiądź.

Sylvia zamknęła drzwi, co nie dawało im wiele prywatności, ponieważ i tak cały warsztat widział wnętrze. Mijając minilodówkę, Sylvia wyjęła butelkę zielonej herbaty i podała ją Maddy. Maddy usiadła, jak jej kazano, i wzięła herbatę drżącymi rękoma. Po kilku łykach gardło rozluźniło jej się na tyle, żeby mogła wreszcie spokojniej oddychać.

– Lepiej? – Sylvia usiadła na obrotowym krześle za biurkiem. Maddy pokiwała głową; nadal miała mdłości, ale już się nie bała, że rzeczywiście zwymiotuje.

– Przepraszam, nie wiem, co mi jest. Starsza kobieta przyglądała jej się przez chwilę.

– Wiesz, pracowałam z artystami przez większość życia, ale nie będę udawała, że rozumiem, o co ci tak naprawdę chodzi. Szczerze mówiąc, ciągle się boję, że wszyscy artyści świata pójdą na terapię, pokonają swoje demony i sztuka, jaką znamy, przestanie istnieć. Maddy zaśmiała się słabo.

– Pogadajmy poważnie. – Biurko zaskrzypiało, gdy Sylvia pochyliła się do przodu. – Szczerze współczuję, ale koniec końców przede wszystkim jestem kobietą interesu. Dlatego powiem, jak się sprawy mają, żebyś zrozumiała dokładnie, do czego zmierzamy. Zainwestowałam w ciebie mnóstwo pieniędzy. Ponieważ chcemy zrobić kolejne dwa wydania reprodukcji do naszego jesiennego katalogu, planuję zainwestować jeszcze więcej. Wiesz, ile czasu potrzeba, żebym wyszła na swoje?

– Nie. – Maddy gapiła się na butelkę.

– Kilka miesięcy, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Być może rok. I to zakładając twoją pomoc przy promocji. Gdybyś przyszła do nas z jakimś dorobkiem, stać by mnie było, żeby ci pozwolić na siedzenie w domu i zajmowanie się sztuką. My zajęlibyśmy się resztą. Ale tak nie jest. Zjawiłaś się kompletnie nieznana. Więc jeśli chcesz sobie odpuścić, to bądź tak miła i powiedz mi to od razu.

Maddy wpatrywała się we wzorek na bladozielonej butelce; gałązki rozchodziły się w różnych kierunkach. Niektóre z nich krzyżowały się i biegły dalej. Inne się kończyły.

Miała przed sobą dwie ścieżki do wyboru. Jedną było po prostu życie z Joem, gdzie oboje pracowaliby przy obozie letnim i treningowym. Nadal mogłaby zajmować się malowaniem, ale na mniejszą skalę. Druga prowadziła do kariery, za którą większość artystów oddałaby duszę: sława na skalę krajową, wystawy w galeriach, podróże. Tempo byłoby wyczerpujące, ale ona nigdy nie miała nic przeciwko ciężkiej pracy. Zwłaszcza że ta praca oznaczałaby chwile sławy, bycie gwiazdą.

Podążała paznokciem jedną z krzyżujących się ścieżek. Jeśli wybierze drogę proponowaną przez Sylvię, to czy nadal będzie miała Joego? Jak on będzie się czuł, patrząc z boku na jej sławę? Chociaż bardzo ekscytował się obozem treningowym, wiedziała, że nie był to szczyt jego marzeń. To nigdy nie dorówna byciu komandosem. Lubił też patrzeć, jak ona sprzedaje swoje obrazy, ale jego oczekiwania na pewno nie sięgały zbyt daleko.

Wszystko w niej pragnęło przyjąć ofertę Sylvii, ale nie warto było ryzykować, że straci Joego. Szansę na to, na co zdecydowała się dziś rano.

Przebyła wyrysowaną ścieżkę z powrotem do rozgałęzienia.

Kariera czy miłość – przed takim wyborem stanęła.

Zamykając oczy, wybrała miłość, i poczuła, że jakaś mała część jej duszy umarła. Ale było warto. Miłość była warta każdego poświęcenia.