Выбрать главу

Maddy: Rety! Christine, dlaczego cię nie ma? Potrzebuję tej wrednej kumpelki, a nie tej dojrzalej. Chociaż, Amy, masz rację. Jestem pewna, że gdy się uspokoję, zgodzę się z tobą. Ale teraz wolałabym zastrzelić Jane. Albo Joego. Tak, właściwie to chętnie zastrzeliłabym jego.

Rozdział 4

Maddy podniosła wzrok znad notatek, które przeglądała przed zebraniem pracowników, i zdała sobie sprawę, że były dwie minuty po czwartej. Ojej! Kiedy ten czas zleciał? Powymianie e-maili z Amy rzuciła się do wietrzenia mieszkania i wypakowywania rzeczy. Kiedy już zagospodarowała pokój po swojemu, wyciągnęła wszystkie materiały, które otrzymała od Mamy, gdy zgodziła się przyjąć pracę. Bardzo chciała dobrze się przygotować, ale straciła poczucie czasu.

Spóźnienie nie było najlepszym sposobem na pokazanie Joemu, jaką dojrzałą i odpowiedzialną osobą się stała.

Wcisnęła notatki do torebki, wybiegła i popędziła w stronę wyłożonego drewnem szlaku, który, jak zakładała, prowadził do głównej części obozu. Sandały na płaskim obcasie ślizgały się na wilgotnej ziemi. Maddy żałowała, że nie założyła rozsądniej szych butów. Zwłaszcza że przed wyjazdem z Austin zaszalała na zakupach i zafundowała sobie obuwie, które zasługiwało na określenie „rozsądne”.

Szlak przeszedł w zalane słońcem pole z biurem daleko po lewej. Przyspieszyła do truchtu, zapominając o rozrzedzonym górskim powietrzu. Nim dotarła do chatki z bali z napisem „Chata Wodza”, kręciło jej się w głowie. Zauważyła kilka osób zebranych w zadaszonym miejscu za biurem i modliła się, żeby nie było wśród nich Joego. Ostatnim wysiłkiem wskoczyła na patio.

– Przepraszam za spóźnienie. – Złapała oddech. – Ja… zamarudziłam… z rozpakowywaniem.

Kilka głów odwróciło się, ale oślepiona słońcem widziała tylko sylwetki stojące lub siedzące przy stole piknikowym. Bogu dzięki, wszystkie były za drobne, aby należały do Joego.

– Nic nie szkodzi. – Jedna z siedzących postaci odezwała się głosem Mamy. – Jeszcze nie zaczęliśmy.

– Czekamy, aż dołączy do nas Bóg – dodał młodszy głos.

– Bóg? – Oczy Maddy przyzwyczaiły się dość, żeby rozpoznać trzy dziewczyny, które wcześniej widziała, i dojrzeć dwie inne.

– Reaguje również na „tak jest!” – Blondynka, która przyjechała sportowym wozem, zasalutowała, rozśmieszając wszystkich.

– Mówią o Joem – wyjaśniła Mama, wstając. – Pozwól, że cię wszystkim przedstawię. Dziewczyny, to Madeline Mills, nasza nowa koordynatorka plastyki i rzemiosła.

– Mówicie mi Maddy.

Na powitania wokół odpowiedziała skinięciem.

– To Carol, nasza asystentka dyrektora.

Mama wskazała na ładną, młodą kobietę siedzącą przy stole z grzecznie skrzyżowanymi nogami. Jak pozostałe nosiła szorty i polo. Nagle Maddy zdała sobie sprawę, że być może nie tylko buty powinna zmienić.

– Carol stanowi część Magicznego Obozu od… ile to już lat?

– Czternastu. – Uśmiech Carol witał ją szczerze. – Zaczęłam jako obozowiczka, potem byłam opiekunką i wreszcie asystentką dyrektora.

– Sandy jest naszym koordynatorem edukacji ogólnej. – Mama wskazała na właścicielkę sportowego auta, a potem na posągową, czarną dziewczynę. – A to Dana.

– Zajęcia sportowe. – Dana zdecydowanie uścisnęła dłoń Maddy. – Jak się masz?

– Leah koordynuje zajęcia przyrodnicze. – Mama wskazała drobniutką Azjatkę, która siedziała dalej, na ławce, a następnie przeszła do ostatniej dziewczyny z parkingu, chłopczycy z krótko przyciętymi ciemnymi włosami. – A Bobbi zajmuje się zajęciami wodnymi.

– Wiesz, szef ratowników.

Podniosła gwizdek, który nosiła na szyi i gwizdnęła. Ostry dźwięk niemal zagłuszył okrzyki protestów, gdy wszyscy zakryli uszy.

– Więc… – zagaiła Maddy, gdy hałas ucichł. – Wszystkie zaczynałyście jako obozowiczki?

– Pewnie – przytaknęła Sandy i wszystkie zaczęły śpiewać. „Jesteśmy rodziną, siostry są tu przy mnie”.

Maddy uderzył bardzo młody wygląd dziewczyny. Domyślała się, że różnica wynosi raptem dziesięć lat, ale nagłe odniosła wrażenie, że dzieli je milenium. Jednak różnica nie polegała tylko na wieku. To były grzeczne dziewczynki. Chciało jej się śmiać z tego, że porządne aż do bólu dzieciaki pracowały dla Joego. I z siebie, że pomiędzy nimi wylądowała. Uznała, że cóż, skoro mogła się zaprzyjaźnić z Amy i Christine, to dopasuje się i tutaj.

Nagle włoski zjeżyły jej się na karku. Odwróciła się akurat, gdy w progu pojawił się Joe. Na ułamek sekundy ich spojrzenia się zderzyły. Przygotowała się na fale zimnego gniewu albo ognistą iskrę, którą dostrzegła w jego oczach na chwilę przed tym, nim weszła do biura jego matka.

Zamiast tego jego wzrok przesunął się, jakby w ogóle jej nie zauważył. Wszedł ze stosem papierów. Lata dyscypliny wojskowej widoczne były na każdym kroku.

– Dobrze – powiedział, jakby zgromadził żołnierzy na odprawie. – Zacznijmy spotkanie.

Koordynatorki poruszyły się na krzesłach, podnosząc notatniki i długopisy. Maddy usiadła obok Mamy, podczas gdy Joe usiadł jak najdalej od niej na ławce po drugiej stronie.

– Mamy sporo do omówienia. – Joe rozejrzał się po siedzących przy stole, a jednocześnie w jakiś sposób pominął Maddy. – Najpierw jednak chciałbym powitać was ponownie w Magicznym Obozie.

Pozostałe koordynatorki zakrzyknęły wesoło. Zerknął na matkę.

– Masz coś do powiedzenia, nim przejdziemy do konkretów? Czułość i duma złagodziły rysy twarzy Mamy.

– Pomyślałam, że ty to ogłosisz.

– Ogłosi? – zdziwiła się Carol.

– Nic wielkiego – Joe wzruszył ramionami. – Tylko tyle, że oficjalnie przestałem być tymczasowym dyrektorem, a zostałem nim na stałe.

Maddy przyglądała mu się uważnie, gdy wiwaty rozległy się po raz drugi. Jeden kącik jego kształtnych ust uniósł się lekko w uśmiechu, ale z oczu nie dało się niczego wyczytać.

– A myślałem, że wszystkie rzucicie się z krzykiem do frontowej bramy. – Droczył się z nimi subtelnie z tym samym rozbawieniem i błyskotliwością, którymi kiedyś oczarował ją.

– Za żadne skarby. – Carol roześmiała się zalotnie.

Nie było w tym nic oczywistego ani tym bardziej seksualnego, jednak Maddy wyczuła więź między Joem a każdą z kobiet przy stole. Szczere uczucie, które wyraźnie nie dotyczyło jej osoby. Niemniej to wyłączenie pozwoliło jej przyjrzeć mu się uważnie i zauważyć, jak się zmienił. Włosy miał krótkie i schludne, nie wystrzyżone po wojskowemu, ale też nie tak długie, jakie nosił wtedy, gdy się spotykali. Rysy jego twarzy stwardniały i nabrały ostrości.

– Gdy podejmowałem decyzję – powiedział – dużo myślałem o obozie i dzieciach, które się przez niego przewijają. Z własnego doświadczenia wiem, ile może zdziałać dobre środowisko.

Maddy przechyliła głowę zaintrygowana łatwością, z jaką mówił o tak osobistych sprawach. Zdecydowanie dojrzał w porównaniu z chłopakiem, który siedział na końcu klasy i garbił się na krześle z wystudiowaną, znudzoną miną.

– Magiczny Obóz to coś więcej niż tylko miejsce, do którego dzieciaki przyjeżdżają, aby spędzić kilka tygodni na świeżym powietrzu. To miejsce żyje własną tradycją. Odkąd zostało założone na początku dwudziestego wieku, Rysie i Lisy ścigały się w kajakach i współzawodniczyły w łucznictwie.

– Dalej, Rysie! – Dana wymachiwała pięścią w powietrzu.

– Na przód, Lisy! – odpowiedziała Sandy.