W maju kwitł sad Misi i to był znak, że można prać wszystkie zatęchłe od zimy ubrania, zasłony, pościel, chodniki, serwety i narzuty. Przeciągała między kwitnącymi jabłoniami sznurki i zapełniała różowo-biały sad jaskrawymi kolorami. Za Misia dreptały dzieci, kury i psy. Czasem przychodził też Izydor, ale on zawsze mówił o rzeczach, które jej nie zajmowały.
W sadzie myślała o tym, że nie da się zatrzymać kwitnienia drzew i że płatki nieuchronnie się osypią, a liście zaś z czasem zbrązowieją, a potem opadną. Nie pocieszała jej myśl, że w przyszłym roku znowu będzie tak samo, bo wiedziała, że to nieprawda. W przyszłym roku drzewa będą inne – większe, ich gałęzie masywniejsze, inna będzie trawa, inne owoce. Nigdy nie powtórzy się ta kwitnąca gałąź. „Nigdy nie powtórzy się to wieszanie prania – myślała. – Nigdy nie powtórzę się ja.”
Wracała do kuchni i brała się do szykowania obiadu, ale wszystko, co robiła, wydawało się jej prostackie i niezgrabne. Pierogi były nieforemne, kopytka nierówne, makaron – gruby i ordynarny. Obrane do czysta ziemniaki nagle dostawały oczek, które trzeba było wydłubywać czubkiem noża.
Misia była taka jak ten sad i jak wszystko na świecie, co podlega czasowi. Przytyła po trzecim dziecku, jej włosy straciły blask i zrobiły się proste. Oczy miały teraz kolor gorzkiej czekolady.
Była czwarty raz w ciąży i po raz pierwszy pomyślała, że to za dużo jak na nią. Nie chciała tego dziecka.
Urodził się syn, któremu dała imię Marek. Był. cichy i spokojny.
Od początku przesypiał całą noc. Ożywiał się tylko, gdy widział pierś. Paweł pojechał na kolejne szkolenie, więc w połogu Misia zajmował się Michał.
– To dużo dla ciebie czworo dzieci – powiedział. – Powinniście się jakoś zabezpieczyć. W końcu Paweł zna się na tym.
Wkrótce Misia upewniła się, że Paweł chodzi z Ukleją na baby. Może nie powinna mieć mu tego za złe. Najpierw była w ciąży – gruba i spuchnięta. Potem w połogu, który źle znosiła. Jednak miała mu za złe.
Wiedziała, że on obściskuje i pieprzy te wszystkie bufetowe, sklepowe z mięsnych sklepów, kelnerki z restauracji, które kontroluje jako urzędnik państwowy. Znajdowała na koszuli Pawła ślady szminki, pojedyncze długie włosy. Zaczęła tropić w jego rzeczach obce zapachy. W końcu znalazła napoczętą paczkę prezerwatyw, których nigdy nie używał, kiedy się kochali.
Misia zawołała z góry Izydora i razem rozdzielili wielkie podwójne małżeńskie łóżko w sypialni. Widziała, że Izydorowi spodobał się ten pomysł. Dodał coś nawet od siebie do tej nowej konfiguracji – postawił donicę z wielką palmą na środku pokoju między łóżkami. Michał przyglądał się temu z kuchni, paląc papierosa.
Kiedy Paweł wrócił lekko podpity, Misia podeszła do niego z czwórką dzieci.
– Zabiję cię, jeżeli zrobisz to jeszcze raz – powiedziała. Zamrugał oczami, ale nie próbował udawać, że nie wie, o co chodzi. Potem rzucił buty w kąt i zaśmiał się wesoło.
– Zabiję cię – powtórzyła Misia tak ponuro, że niemowlę na jej ręku rozpłakało się żałośnie.
Późną jesienią Marek zachorował na koklusz i umarł.
Czas sadu
Sad ma swoje dwa czasy, które przeplatają się i następują rok po roku. To czas jabłoni i czas grusz.
W marcu, kiedy ziemia robi się ciepła, sad zaczyna wibrować i wpija się w ciało ziemi podziemnymi, szponiastymi łapami. Drzewa ssą ziemię jak szczenięta, a ich pnie stają się cieplejsze.
W roku jabłoni drzewa ciągną z ziemi kwaśne wody podziemnych rzek, które mają moc zmiany i ruchu. W tych wodach jest potrzeba parcia, wzrastania i rozprzestrzeniania się.
W roku grusz jest zupełnie inaczej. Czas grusz to wysysanie z minerałów słodkich soków, to powolne i łagodne łączenie ich w liściach z promieniami słońca. Drzewa zatrzymują się w swoim wzroście i smakują słodycz samego bycia. Bez ruchu, bez rozwoju. Sad wydaje się wtedy niezmienny.
W roku jabłoni kwiaty kwitną krótko, lecz najpiękniej. Często ścina je mróz albo strząsają gwałtowne wiatry. Owoców jest wiele, lecz drobnych i niezbyt okazałych. Nasiona wędrują daleko od miejsc swych narodzin: dmuchawce przekraczają strumień, trawy lecą ponad lasem na inne łąki, a czasem wiatr przenosi je nawet przez morza. Mioty zwierząt są słabe i niewielkie, ale z tych, które przetrwają pierwsze dni, wyrastają zdrowe i sprytne osobniki. Lisy urodzone w czasie jabłoni nie wahają się podchodzić do kurników, tak samo jastrzębie i kuny. Koty zabijają myszy nie dlatego, że są głodne, lecz dla samego zabijania, mszyce atakują ludzkie ogrody, a motyle biorą sobie na skrzydła najbardziej jaskrawe kolory. Lata jabłoni rodzą nowe pomysły. Ludzie wydeptują nowe ścieżki. Karczują lasy i sadzą młode drzewa. Budują na rzekach groble i kupują ziemię; kopią fundamenty pod nowe domy. Myślą o podróżach. Mężczyźni zdradzają swoje kobiety, a kobiety – mężczyzn. Dzieci nagle stają się dorosłe, odchodzą na swoje. Ludzie nie mogą spać. Zbyt wiele piją. Podejmują ważne decyzje i zaczynają robić to, czego nigdy do tej pory nie robili. Powstają nowe idee. Zmieniają się rządy. Giełdy są niestabilne i z dnia na dzień można stać się milionerem albo stracić wszystko. Wybuchają rewolucje, które zmieniają ustroje. Ludzie marzą i mylą marzenia z tym, co uważają za rzeczywistość.
W roku grusz nie wydarza się nic nowego. To, co już się zaczęło – trwa. To, czego jeszcze nie ma – zbiera swoje siły w nieistnieniu. Rośliny wzmacniają korzenie i pnie, nie strzelają w górę. Kwiaty kwitną powoli i leniwie, aż staną się wielkie. Na krzaku różanym niewiele jest róż, lecz każda z nich jest duża jak ludzka pięść. Takie są też owoce w czasie grusz -słodkie i aromatyczne. Nasiona upadają tam, gdzie rosły, i zaraz wypuszczają mocne korzenie. Kłosy zbóż są grube i ciężkie. Gdyby nie człowiek, ciężar nasion przygniótłby je do ziemi. Zwierzęta i ludzie obrastają w tłuszcz, bo stodoły pękają od plonów. Matki rodzą duże dzieci i częściej niż zwykle przychodzą na świat bliźniaki. Zwierzęta także mają liczne mioty, a mleka w sutkach tyle, że potrafią małe wykarmić. Ludzie myślą o budowie domów, a nawet całych miast. Rysują plany, mierzą ziemię, ale nie biorą się do roboty. Banki wykazują ogromne zyski, a w magazynach wielkich fabryk zalegają towary. Wzmacniają się rządy. Ludzie marzą i w końcu zauważają, że każde ich marzenie spełnia się – nawet wtedy, gdy jest już za późno.
Czas Pawła
Paweł musiał wziąć kilka dni urlopu z pracy z powodu śmierci ojca. Ojciec umierał trzeci dzień. Już wydawało się, że to koniec, a za godzinę stary Boski wstawał i szedł na Gościniec. Stał przy płocie i kiwał głową. Oboje ze Stasia brali go pod ręce i prowadzili do łóżka. Przez te trzy dni ojciec nie odzywał się. Pawłowi wydawało się, że patrzy na niego błagalnie, jakby czegoś chciał. Ale Paweł sądził, że zrobił wszystko, co mógł. Był przy nim cały czas, podawał mu picie i zmieniał prześcieradła. Jak można było jeszcze pomóc umierającemu ojcu, nie wiedział.
W końcu stary Boski umarł. Paweł zdrzemnął się nad ranem, a kiedy oprzytomniał po godzinie, zobaczył, że jego ojciec nie oddycha. Drobne ciało staruszka zapadło się, zwiotczało jak pusty worek. Nie było wątpliwości, że nie ma w nim już nikogo.
Lecz Paweł nie wierzył w nieśmiertelną duszę, dlatego ten widok wydal mu się straszny. Ogarnęła go groza, że niedługo on sam zamieni się w taki martwy strzępek ciała. I tyle po nim zostanie. Z oczu popłynęły mu łzy.
Stasia zachowywała się bardzo spokojnie. Pokazała Pawłowi trumnę, którą zrobił sobie ojciec. Stała w stodole oparta o ścianę. Miała wieko z gontów.