Выбрать главу

Ludzie nauczyli się tworzyć siłą swojej woli i nazwali się bogami. Świat byt teraz wypełniony milionami bogów. Lecz wola podporządkowana była popędom, dlatego do Szóstego Świata powrócił chaos. Wszystkiego było za dużo, choć wciąż powstawało coś nowego. Czas rozpędzał się, a ludzie umierali z wysiłku, żeby zrobić coś, czego jeszcze nie było.

Wreszcie Bóg wrócił i, zniecierpliwiony bałaganem, zniszczył całe stworzenie jedną myślą. Teraz Szósty Świat stoi pusty i głuchy jak betonowy grobowiec.”

Czas Izydora

Pewnego razu, gdy Izydor przyszedł na pocztę z plikiem listów, urzędniczka w błyszczącym fartuchu przysunęła nagle twarz do okienka i powiedziała:

– Naczelnik jest bardzo z ciebie zadowolony. Mówił, że jesteś naszym najlepszym klientem.

Izydor znieruchomiał z kopiowym ołówkiem nad blankietem reklamacyjnym.

– Jak to? Przecież narażam pocztę na szkody. Ale to wszystko zgodnie z prawem, nie robię nic złego…

– Ach, Izydorze, ty nic nie rozumiesz. – Zaszurało odsuwane krzesło i kobieta wychyliła się do połowy przez okienko. – Poczta na tobie zarabia. Dlatego naczelnik się cieszy, że ktoś taki jak ty znalazł się właśnie w naszej placówce. Widzisz, umowy między państwami są takie, że za każdy zagubiony list międzynarodowy poczty obu krajów płacą po połowie. My ci płacimy w złotych, a oni w markach. My tobie te marki przeliczamy po państwowym kursie, wszystko według przepisów. Zarabiamy i my, i ty. Właściwie nikt też nie traci. No co, nie jesteś zadowolony? Izydor bez przekonania kiwnął głową.

– Jestem.

Urzędniczka wycofała się z okienka. Wzięła od Izydora blankiety reklamacji i zaczęła je mechanicznie stemplować.

Kiedy wrócił do domu, przed domem stał czarny samochód. Misia już czekała przy drzwiach. Twarz miała szarą i nieruchomą. Izydor od razu wiedział, że stało się coś strasznego.

– Ci panowie są do ciebie – powiedziała Misia drewnianym głosem.

W pokoju przy stole siedziało dwóch mężczyzn w jasnych prochowcach i kapeluszach. Chodziło o listy.

– Do kogo piszesz listy? – zapytał jeden z mężczyzn i zapalił papierosa.

– No, do firm turystycznych…

– To śmierdzi szpiegostwem.

– A co ja bym miał do szpiegowania? Chwała Bogu, wie pan, jak zobaczyłem samochód, myślałem, że coś się stało dzieciom…

Mężczyźni wymienili spojrzenia i ten z papierosem popatrzył na Izydora złowrogo.

– Po co ci tyle kolorowych papierów? – zapytał znienacka drugi.

– Interesuję się światem.

– Interesujesz się światem… Po co ci to zainteresowanie światem? Wiesz, co można dostać za szpiegostwo?

Mężczyzna zrobił szybki ruch przy szyi.

– Poderżnięcie gardła? – zapytał Izydor przerażony.

– Dlaczego nie pracujesz? Z czego żyjesz? Czym się zajmujesz?

Izydor czuł, że ręce mu się pocą i zaczyna się jąkać.

– Chciałem iść do klasztoru, ale mnie nie przyjęli. Pomagam siostrze i szwagrowi. Rąbię drzewo, bawię dzieci. Może dostanę jakąś rentę…

– Żółte papiery – mruknął ten z papierosem. -Dokąd wysyłasz listy? Może do Wolnej Europy?

– Tylko do firm samochodowych albo do biur turystycznych…

– Co cię łączyło z żoną Uklei?

Izydor dopiero po chwili zrozumiał, że chodzi im o Rutę.

– Można powiedzieć – wszystko i nic.

– Tylko bez filozofii.

– Urodziliśmy się tego samego dnia i chciałem się z nią ożenić… ale ona odeszła.

– Wiesz, gdzie jest teraz?

– Nie. A pan wie? – spytał Izydor z nadzieją.

– Nie twoja sprawa. To ja pytam.

– Panowie, jestem niewinny. Poczta Polska jest ze mnie zadowolona. Właśnie mi to powiedzieli.

Faceci wstali i ruszyli ku wyjściu. Jeden z nich odwrócił się jeszcze i powiedział:

– Pamiętaj, że jesteś pod kontrolą.

Kilka dni potem Izydor dostał pomięty i przybrudzony list z zagranicznymi znaczkami, jakich jeszcze nie widział. Odruchowo spojrzał na nadawcę i przeczytał: Amanita Muscaria.

Te słowa wydały mu się dziwnie znajome. „Może to jakaś firma niemiecka” – pomyślał.

Ale list był od Ruty. Domyślił się, gdy tylko zobaczył nieporadne dziecinne pismo. „Drogi Izku – pisała -jestem bardzo daleko, w Brazylii. Czasem nie mogę spać. Tak do Was tęsknię. A czasem w ogóle o Was nie myślę. Mam tu dużo spraw. Mieszkam w ogromnym mieście pełnym różnokolorowych ludzi. Jak tam Twoje zdrowie? Mam nadzieję, że moja mama też jest zdrowa. Bardzo mi jej brakuje, ale wiem, że ona nie mogłaby tutaj żyć. Mam wszystko, czego chciałam. Nie pozdrawiaj nikogo, nawet mojej mamy. Niech mnie szybko zapomną. Amanita Muscaria.”

Izydor nie spał do rana. Leżał i patrzył w sufit. Wracały do niego obrazy i zapachy z czasów, gdy Ruta jeszcze była. Pamiętał każde jej słowo, każdy gest. Odtwarzał je po kolei. Kiedy promienie słońca dotarły do wschodniego okna w dachu, Izydorowi potoczyły się z oczu łzy. Potem usiadł i szukał adresu: na kopercie, na kartce, nawet pod znaczkiem i na jego zawiłym rysunku. Ale nie znalazł.

– Pojadę do niej. Uzbieram pieniądze i pojadę do Brazylii – powiedział głośno do siebie.

Potem zrealizował pomysł, który niechcący podsunęli mu tajniacy z SB. Na kartce wyrwanej z zeszytu napisał: „Proszę o przysłanie mi prospektów. Pozdrowienia. Izydor Niebieski.” Na kopercie wypisał adres: „Radio Wolna Europa. Monachium. Niemcy.”

Urzędniczka na poczcie zbladła, kiedy zobaczyła ten adres. Bez słowa podała mu druczek na list polecony.

– I od razu poproszę blankiet na reklamację – powiedział Izydor.

To był bardzo prosty interes. Izydor wysyłał taki list raz w miesiącu. Wiadomo było, że nie tylko nie dojdzie do adresata, ale w ogóle nie opuści granic powiatu. Co miesiąc dostawał odszkodowanie za te listy. W końcu wkładał do koperty pustą kartkę. Nie było już sensu prosić o prospekty. To byt zarobek ekstra, który Izydor odkładał do puszki po herbacie z Unrry. Na bilet do Brazylii.

Wiosną następnego roku tajniacy w prochowcach zabrali Izydora do Taszowa. Zaświecili mu lampą w oczy.

– Szyfr – powiedział jeden z nich.

– Co „szyfr”? – zapytał Izydor.

Drugi uderzył go w twarz otwartą dłonią.

– Podaj szyfr. W jaki sposób szyfrujesz informacje?

– Jakie informacje? – zapytał Izydor.

Znowu dostał w twarz, tym razem mocniej. Poczuł krew na wardze.

– Sprawdziliśmy wszystkimi dostępnymi metodami każde słowo, każdy centymetr kwadratowy listu i koperty. Rozwarstwialiśmy papier. Sprawdziliśmy znaczki.

Powiększaliśmy każdy kilkadziesiąt razy. Badaliśmy pod mikroskopem ich ząbkowanie i skład kleju. Analizowaliśmy każdą literkę, każdy przecinek i kropkę…

– Nic nie znaleźliśmy – powiedział drugi, ten, który bil.

– Tam nie ma żadnego szyfru – powiedział cicho Izydor i chusteczką otarł krew spod nosa.

Obaj mężczyźni roześmiali się.

– Dobra więc – zaczął pierwszy. – Umówmy się, że zaczynamy jeszcze raz od początku. My ci nic nie zrobimy. Napiszemy w protokole, że jesteś nie całkiem normalny. Za takiego cię zresztą wszyscy uważają. I puścimy cię do domu. A ty nam za to powiesz, na czym to wszystko polega. Gdzie popełniliśmy błąd?

– Tam nic nie ma.

Drugi był bardziej nerwowy. Przysunął twarz do twarzy Izydora. Śmierdział papierosami.

– Słuchaj, mądralo. Wysłałeś dwadzieścia sześć listów do Wolnej Europy. W większości z nich były puste kartki. Igrałeś z ogniem. I doigrałeś się.

– Powiedz nam po prostu, jak szyfrowałeś. I koniec. Pójdziesz do domu.

Izydor westchnął.

– Widzę, że panom bardzo zależy, ale naprawdę nie umiem wam pomóc. Tam nie było żadnych szyfrów. To były puste kartki. Nic więcej.