Wtedy drugi z tajniaków poderwał się z krzesła i uderzył Izydora pięścią w twarz. Izydor zsunął się z krzesła i stracił przytomność.
– To wariat – powiedział pierwszy.
– Pamiętaj, koleś, że nigdy nie damy ci spokoju – wycedził drugi, masując sobie pięść.
Izydor został zatrzymany na czterdzieści osiem godzin. Potem przyszedł po niego strażnik i bez słowa otworzył przed nim drzwi.
Cały tydzień Izydor nie schodził ze swojego strychu. Przeliczył pieniądze w puszce i stwierdził, że ma tam prawdziwy majątek. Zresztą nie wiedział, ile może kosztować bilet do Brazylii.
– Koniec z listami – powiedział Misi, gdy zszedł do kuchni. Uśmiechnęła się do niego i odetchnęła z ulgą.
Czas Lalki
Czasem zwierząt jest zawsze teraźniejszość.
Lalka to ruda, kudłata suka. Ma brązowe oczy, które czasem świecą na czerwono. Lalka najbardziej kocha Misie, dlatego zawsze stara się mieć Misie w zasięgu swojego rudego wzroku. Wtedy wszystko jest na swoim miejscu. Lalka chodzi za Misia do studni, do ogródka, wychodzi z nią na Gościniec, żeby popatrzeć na świat. Nie wypuszcza Misi z objęć swych oczu.
Lalka nie myśli tak, jak myśli Misia czy inny człowiek. W tym sensie między Lalką a Misia istnieje przepaść. Do myślenia bowiem potrzebne jest połykanie czasu, uwewnętrznianie przeszłości, teraźniejszości, przyszłości i ich ciągłych przemian. Czas pracuje wewnątrz ludzkiego umysłu. Nie ma go nigdzie na zewnątrz. W małym psim mózgu Lalki nie ma takiej bruzdy, takiego narządu, który filtrowałby przepływ czasu.
Lalka mieszka więc w teraźniejszości. Dlatego kiedy Misia ubiera się i wychodzi, Lalce się wydaje, że odchodzi ona na zawsze. Na zawsze co niedziela idzie do kościoła. Na zawsze schodzi do piwnicy po ziemniaki. Kiedy znika z pola widzenia Lalki, znika na zawsze. Smutek Lalki jest wtedy bezgraniczny, suka kładzie pysk na ziemi i cierpi.
Człowiek zaprzęga w swoje cierpienie czas. Cierpi z powodu przeszłości i rozciąga cierpienie w przyszłość. W ten sposób tworzy rozpacz. Lalka cierpi tylko tu i teraz.
Ludzkie myślenie jest nierozerwalnie związane z połykaniem czasu. Jest to rodzaj dławienia się. Lalka odbiera świat jako statyczne obrazy, które namalował jakiś Bóg. Dla zwierząt Bóg jest malarzem. Rozpościera przed nimi świat w postaci panoramicznych widoków. Głębia tego malunku mieści się w zapachach, dotknięciach, smakach, odgłosach, w których nie tkwi żaden sens. Zwierzętom nie jest potrzebny sens. Ludzie czasem odczuwają coś podobnego, kiedy śnią. Lecz na jawie ludzie potrzebują sensu, ponieważ są więźniami czasu. Zwierzęta śnią bezustannie i daremnie. Przebudzeniem z tego snu jest dla nich śmierć.
Lalka żyje obrazami świata. Uczestniczy w obrazach, które tworzą swoimi umysłami ludzie. Kiedy Misia mówi „pójdziemy” i widzi, że Lalka macha ogonem, myśli, że Lalka rozumie słowa, jak człowiek. A Lalka merda ogonem nie na słowo, nie na pojęcie, lecz na obraz, który pączkuje z umysłu Misi. Jest w tym obrazie oczekiwanie ruchu, krajobrazów, które się zmieniają, kołysanie trawy, wolska droga prowadząca do lasu, granie koników polnych i szum rzeki. Lalka, kiedy leży i wpatruje się w Misie, widzi obrazy, które mimowolnie tworzy człowiek. Bywają to wizje przepełnione smutkiem czy gniewem. Takie obrazy są nawet bardziej wyraziste, ponieważ tętni w nich pasja. Lalka jest wtedy bezbronna, nie ma bowiem w sobie nic takiego, co uchroniłoby ją przed pogrążaniem się w te obce, ponure światy, nie ma żadnych magicznych, ochronnych kręgów tożsamości, nie ma zaopatrzonego w potężną energię,ja”. Zostaje więc przez nie podbita. To dlatego psy uznają człowieka za swojego pana. Dlatego najpodlejszy człowiek może się czuć przy swoim psie bohaterem.
Zdolność przeżywania emocji niczym nie różni Lalki od Misi.
Emocja zwierzęcia jest nawet bardziej czysta, nie mąci jej żadna myśl.
Lalka wie, że jest Bóg. Postrzega go bezustannie, a nie, jak ludzie, tylko w rzadkich momentach. Lalka czuje jego zapach wśród traw, bo nie oddziela jej od Boga czas. Dlatego Lalka ma w sobie taką ufność wobec świata, jakiej nie ma żaden człowiek. Podobną ufność miał w sobie Pan Jezus, kiedy wisiał na krzyżu.
Czas wnuków Popielskiego
Zaraz po zakończeniu roku szkolnego dziedzicówna Popielska, ta sama, która chodziła kiedyś po parku z wielkim psem, przywoziła do Prawieku swoje dzieci i dzieci swoich braci. Misia szykowała im trzy pokoje na górze, a jeżeli była taka potrzeba, także pokój na dole. Tak więc z końcem czerwca wymarzony pensjonat Pawła Boskiego zaczynał działać na pełnych obrotach.
Wnuki dziedzica Popielskiego były dorodne i hałaśliwe. Niczym właściwie nie przypominały swojego dziadka. I, jak to zawsze bywa w dobrych rodzinach, byli wśród nich sami chłopcy i tylko jedna dziewczynka. Zajmowała się nimi niania, co roku ta sama. Niania miała na imię Zuzanna.
Dzieciaki całe dnie przesiadywały nad rzeką w miejscu zwanym Upustem, gdzie z całej okolicy przychodzili młodzi ludzie kąpać się w Czarnej. Dziedzic Popielski postawił kiedyś na rzece stawidła i regulował nimi dopływ wody do stawów. Teraz stawy już nie istniały, ale umiejętne manipulowanie stawidłami pozwalało stworzyć latem zalew i metrowy wodospad. Dziadek Popielski pewnie nie przypuszczał, że zrobi swoim potomkom taką frajdę.
Dzieciaki wracały na obiad, który Misia często podawała w ogrodzie pod kosztelami. Po obiedzie znowu szły nad rzekę. Wieczorem Zuzanna organizowała im grę w karty, w państwa-miasta albo w cokolwiek innego, byle były cicho. Czasem Witek, niewiele od nich starszy, rozpalał im za górą ognisko.
Co roku w noc świętojańską wnuki dziedzica Popielskiego wybierały się do lasu po kwiat paproci. Ta wyprawa stała się rytuałem, a w którymś roku Zuzanna pozwoliła im pójść samym. Wnuki dziedzica skorzystały z okazji, i tak żeby nikt nie wiedział, kupiły w Jeszkotlach flaszkę taniego wina. Wzięły ze sobą kanapki, butelki oranżady, słodycze i latarki. Siedziały na ławce przed domem i czekały, kiedy wreszcie zrobi się ciemno. Śmiały się i hałasowały, cieszyły się z ukrytej butelki.
Wnuki dziedzica Popielskiego ucichły dopiero w lesie, nie dlatego, że popsuł im się humor, ale dlatego, że las w ciemnościach wydawał się straszny i potężny. Odważnie chciały iść na Wodenicę, lecz ciemność powstrzymała te zamiary. Wodenica była miejscem nawiedzonym. Pójdą w olszyny, tam gdzie rośnie najwięcej paproci. Wypiją wino i zapalą zakazanego papierosa, jak chłopi z Prawieku.
Dzieci szły w stronę rzeki rzędem, trzymając się za ramiona.
Było tak ciemno, że wyciągnięte przed siebie dłonie majaczyły w czerni ledwie rozpoznawalną plamą. Tylko niebo wydawało się jaśniejsze od świata spowitego w ciemności – podziurawiony gwiazdami majestat niebiańskiego durszlaka.
Las zachowywał się jak zwierzę, które broni do siebie dostępu – strząsał na nich rosę, wysyłał puszczyka, kazał zającowi poderwać się nagle spod ich nóg.
Dzieciaki weszły w olszyny i po omacku zrobiły sobie piknik. Rozbłysły ogniki papierosów. Wino, pite po raz pierwszy w życiu z gwinta, dodawało odwagi. Potem rozbiegły się po paprociach, aż któreś z nich znalazło wśród nich coś błyszczącego. Las zaszumiał zaniepokojony. Znalazca zawołał innych. Był podniecony.
– Chyba go mam, chyba go mam – powtarzał.
Wśród splątanych krzaków jeżyn, w wilgoci paprociowych liści migotało coś srebrnego. Dzieci rozgarnęły kijami te wielkie liście i w świetle latarek zobaczyły błyszczącą puszkę po konserwie. Rozczarowany znalazca wziął ją na kij i rzucił daleko w krzaki.
Wnuki dziedzica usiadły jeszcze na chwilę, żeby dokończyć wino, a potem wróciły na drogę.