Umieranie było procesem systematycznego rozpadu tego, czym był Izydor. Był to proces lawinowy i nieodwracalny, samodoskonalący się i cudownie efektywny. Jak kasowanie niepotrzebnych informacji w komputerze, na którym w domu starców prowadzono rachunki.
Najpierw zaczęły znikać idee, myśli i abstrakcyjne pojęcia, które Izydor z trudem przyswajał sobie za życia. Z trzaskiem znikały rzeczy poczwórne:
Linie Kwadraty Trójkąty Koła
Dodawanie Odejmowanie Mnożenie Dzielenie
Dźwięk Słowo Obraz Symbol
Łaska Piękno Siła Panowanie
Etyka Metafizyka Epistemologia Ontologia
Przestrzeń Przeszłość Teraźniejszość Przyszłość
Szerokość Długość Wysokość Czas
Lewe Góra Prawe Dół
Walka Cierpienie Poczucie winy Śmierć
Korzenie Łodyga Kwiat Owoc
Kwaśne Słodkie Gorzkie Słone
Zima Wiosna Lato Jesień.
I w końcu:
Zachód Północ Wschód Południe
Potem zbladły kochane miejsca, potem twarze ukochanych osób, ich imiona, i wreszcie cali ludzie ulegli zapomnieniu. Przepadły uczucia Izydora -jakieś dawne wzruszenia (kiedy Misia urodziła pierwsze dziecko), jakieś rozpacze (gdy odeszła Ruta), radości (gdy przyszedł od niej list), pewność (gdy tropił poczwórność), strach (kiedy strzelano do niego i Iwana Mukty), duma (gdy dostawał pieniądze z poczty) i wiele, wiele innych. I wreszcie, na samym końcu, gdy siostra Aniela powiedziała: „On umarł”, zaczęty zwijać się te przestrzenie, które miał w sobie Izydor, przestrzenie ani ziemskie, ani niebieskie – rozpadały się na małe kawałeczki, zapadały w siebie i znikały na zawsze. Był to obraz zniszczenia straszniejszy niż wszystko inne, niż wojna, pożary, niż wybuchy gwiazd i implozje czarnych dziur.
Wtedy w domu starców zjawiła się Kłoska.
– Spóźniłaś się. On umarł – powiedziała do niej siostra Aniela.
Kłoska nie odpowiedziała. Usiadła przy łóżku Izydora. Dotknęła jego szyi. Ciało Izydora już nie oddychało, nie biło w nim serce, ale wciąż było ciepłe. Kłoska nachyliła się nad Izydorem i powiedziała mu do ucha:
– Idź i nie zatrzymuj się w żadnym ze światów. I nie daj się skusić na powrót.
Siedziała przy ciele Izydora, aż je zabrali. Potem pozostała przy jego łóżku całą noc, cały dzień i bezustannie mamrotała. Poszła sobie dopiero wtedy, gdy upewniła się, że Izydor odszedł na zawsze.
Czas Gry
„Bóg się zestarzał. W Ósmym Świecie Bóg jest już stary. Jego myśl jest coraz słabsza i pełno w niej dziur. Słowo stało się bełkotliwe. Tak samo świat, który powstał z Myśli i Słowa. Niebo pęka jak wyschnięte drzewo, ziemia miejscami zetlała i rozpada się teraz pod nogami zwierząt i ludzi. Krawędzie świata strzępią się i zamieniają w kurz.
Bóg chciał być doskonały i zatrzymał się. To, co się nie porusza, stoi w miejscu. To, co stoi w miejscu, rozpada się.
«Nic nie wynika ze stwarzania światów – myśli Bóg. – Stwarzanie światów do niczego nie prowadzi, nic nie rozwija, nie poszerza, nie zmienia. Jest daremne.»
Dla Boga śmierć nie istnieje, choć czasem Bóg chciałby umrzeć, jak umierają ludzie, których uwięził w światach i wplątał w czas. Czasem dusze ludzi wymykają się mu i znikają z jego wszystkowidzących oczu. To wtedy Bóg tęskni najbardziej. Wie bowiem, że poza nim istnieje niezmienny porządek, łączący to, co zmienne, w jeden wzór. A w tym porządku, w którym zawiera się nawet sam Bóg, wszystko, co wydaje się przemijające i rozproszone w czasie, zaczyna istnieć jednocześnie i wiecznie poza czasem.”
Czas Adelki
Adelka wysiadła z kieleckiego autobusu na Gościńcu i miała wrażenie, że się obudziła. Że spała i śniła swoje życie w jakimś mieście, z jakimiś ludźmi, wśród pomieszanych i niejasnych zdarzeń. Potrząsnęła głową i zobaczyła przed sobą leśną aleję do Prawieku, lipy po jej obu stronach, ciemną ścianę Wodenicy – wszystko było na swoim miejscu.
Przystanęła i poprawiła torebkę na ramieniu. Popatrzyła na swoje włoskie pantofle i płaszcz z wielbłądziej wełny. Wiedziała, że wygląda pięknie, jak z żurnala, jak z wielkiego miasta. Ruszyła przed siebie, balansując na wysokich szpilkach.
Gdy wyszła z lasu, uderzył ją ogrom nieba, które nagle całe się odsłoniło. Zapomniała, że niebo może być takie wielkie, jakby mieściło w sobie jeszcze inne, nieznane światy. Nigdy nie widziała takiego nieba w Kielcach.
Zobaczyła dach domu i oczom nie wierzyła, jak bardzo rozrósł się krzak bzu. Kiedy podeszła bliżej, na chwilę zamarło jej serce – nie było domu ciotki Papugowej. W miejsce, gdzie zawsze stał, weszło niebo.
Adelka otworzyła furtkę i stanęła przed domem. Drzwi i okna były zamknięte. Poszła na podwórko. Było zarośnięte trawą. Wybiegły do niej małe kurki liliputki, kolorowe jak pawie. Wtedy przyszło jej do głowy, że ojciec i wuj Izydor umarli, a jej nikt nie zawiadomił i teraz przyjechała do pustego domu w tym swoim płaszczu z „Telimeny” i włoskich szpilkach.
Postawiła walizkę, zapaliła papierosa i poszła przez sad tam, gdzie kiedyś stał domek ciotki Papugowej.
– A więc ty palisz papierosy – usłyszała nagle. Odruchowo rzuciła papierosa na ziemię i poczuła w gardle stary dziecinny strach przed ojcem. Podniosła oczy i zobaczyła go. Siedział na kuchennym taborecie w stercie gruzów, który był kiedyś domem jego siostry.
– Co ojciec tu robi? – zapytała zdumiona.
– Obserwuję dom.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Patrzyli na siebie w milczeniu.
Widać było, że nie golił się od tygodni. Jego zarost był teraz całkiem biały, jakby na twarzy ojca osiadł szron. Spostrzegła, że bardzo się zestarzał przez te wszystkie lata.
– Zmieniłam się? – zapytała.
– Postarzałaś się – odpowiedział, zwracając wzrok na dom. – Jak wszyscy.
– Co się stało, tato? Gdzie wujek Izydor? Czy nikt ci nie pomaga?
– Wszyscy domagają się ode mnie pieniędzy i chcą zawładnąć domem, jakbym już nie żył. A ja jeszcze żyję. Dlaczego nie przyjechałaś na pogrzeb matki?
Dłonie Adelki zatęskniły za papierosem.
– Przyjechałam po prostu powiedzieć ci, że daję sobie radę. Skończyłam studia, pracuję. Mam już dużą córkę.
– Dlaczego nie urodziłaś syna?
Znowu poczuła znajomy ucisk w gardle i miała wrażenie, że obudziła się po raz kolejny. Nie istnieją Kielce, nie ma włoskich szpilek i płaszcza z wielbłądziej wełny. Czas osuwa się w dół, jak podmyty brzeg rzeki, i próbuje ich oboje zabrać ze sobą w przeszłość.
– Bo nie – powiedziała.
– Wszyscy macie dziewczynki. Antoś dwie, Witek jedną, bliźniaczki – po dwie, i teraz ty. Wszystko pamiętam, wszystko liczę skrupulatnie i wciąż nie mam wnuka. Rozczarowałaś mnie.
Wyjęła z kieszeni kolejnego papierosa i zapaliła go.
Ojciec patrzył na płomień zapalniczki.
– A twój mąż? – zapytał.
Adelka zaciągnęła się i z ulgą wypuściła kłąb dymu.
– Nie mam męża.
– Rzucił cię? – zapytał.
Odwróciła się i ruszyła w stronę domu.
– Poczekaj. Dom jest zamknięty. Pełno tu złodziei i wszelkiego tałatajstwa.
Powoli poszedł za nią. Potem wyciągnął z kieszeni pęk kluczy. Patrzyła, jak otwiera zamki, jeden, drugi, trzeci. Ręce mu drżały. Ze zdziwieniem zauważyła, że jest od niego wyższa.
Weszła za nim do kuchni i od razu poczuła znajomy zapach wystygłego pieca i przypalonego mleka. Zaciągnęła się nim jak dymem z papierosa.
Na stole stały brudne talerze, po których leniwie chodziły muchy. Słońce rysowało na ceracie firankowe wzory.